Oscary 2019 wzbudzały spore zainteresowanie nie z uwagi na jakość artystyczną nominowanych filmów, ale przez zakulisowe problemy. A to kontrowersje z wybranym prowadzącym Kevin Hart, a to krytykowane decyzje na temat skrócenia gali kosztem kilku kategorii pokazanych na żywo, a to dodanie nowej, dla wielu zbytecznej kategorii. Pomimo tego wszystkiego gala zanotowało minimalny wzrost oglądalności, ale nadal oscyluje ona poniżej 30 mln widzów, co biorąc pod uwagę poprzednie lata, jest mało satysfakcjonującym wynikiem. A krytyka formy gali płynąca z wielu stron nie jest dobrym prognostykiem na przyszłość. To jednak temat na inne rozważania, bo tutaj chcę przyjrzeć się temu, co się wydarzyło. Czy Oscary 2019 trafiły w odpowiednie ręce? To zawsze będzie ocena subiektywna. Jednej osobie podoba się ten film, innej kreacja tej aktorki i tak dalej. Nie ma raczej jednej słusznej wersji wydarzeń, którą wszyscy powinniśmy podążać, ale w USA stworzono dziwną i nie do końca zrozumiałą dla mnie narrację wokół Green Book, który dostał Oscara w kategorii najlepszy film. Dla mnie to dobra decyzja i kibicowałem temu filmowi do samego końca, więc mnie usatysfakcjonowało. Problem polega na tym, że amerykańscy krytycy filmowi i ludzie z branży traktują ten film skrajnie negatywnie. Pojawiły się wręcz nagłówki, że to najgorszy film w historii Oscarów! Czemu? Powody są proste: wiele osób w Stanach Zjednoczonych (w Europie i w Polsce też się zdarzają osoby o podobnym poglądzie) zarzuca temu filmowi nieprawidłowe pokazanie relacji na tle rasowym. Chodzi o schemat białego zbawcy, który ratuje czarnoskórą osobę, a do tego jeszcze uczy ją jego rasowej kultury. Pokazywanie osób innego koloru skóry w taki sposób jest złe i stanowi w dużej mierze cofnięcie rozwoju kina na tym polu. Argumentów na ten temat poruszono więcej, ale samo patrzenie na tę opowieść przez pryzmat rasy jest dla mnie nieporozumieniem. Oczywiście, to jest istotne, bo mamy pokazane napięcia i problemy wynikającego z bycia ochroniarzem/kierowcą czarnoskórego muzyka w latach 60. To odgrywa rolę, ale nie jest kluczem do fabuły. Kompletnie tak tego nie odebrałem, bo jednak ważniejszy nacisk był na różnice klasowe, nie rasowe. Ich relacja nigdy nie dotyczyła tego, że on jest czarny, a on biały. Mamy do czynienia z prostym człowiekiem włoskiego pochodzenia, który ledwo się umie wysłowić i muzykiem z inteligencji i społecznej elity. Zderzenie tych światów wydaje się newralgiczne dla wzajemnego zrozumienia, poznania i otwarcia się na drugiego człowieka. Bo w tej filmowej relacji widzimy dwóch ludzi z różnych światów, ale wciąż chodzi o człowieka, nie jego kolor. Cała sytuacja pokazuje trochę, jak świat jest różny, bo naturalnie Amerykanie przez społeczne napięcia i swoją historię będą na to patrzeć inaczej. Problem jest taki, że choć krytycy krzyczą dużo na temat tego, że Green Book jest bardzo zły, widzowie nagradzają film dobrymi opiniami oraz nagrodami na festiwalach (choćby nagroda publiczności na festiwalu w Toronto). Kompletnie inne pojmowanie kina. A patrząc na konkurencję Green Book w tej najważniejszej kategorii, śmiało mogły wygrać inne filmy, ale ten swoją przystępnością, humorem i pozytywnym wydźwiękiem o nietraktowaniu człowieka przez pryzmat rasy i klasy był moim faworytem, od kiedy go obejrzałem.
fot. materiał prasowe
Ten Oscary były ważne, bo pokazały triumf świata seriali. W kategoriach aktorskich nie wygrały gwiazdy filmowe, które są kojarzone z kolejnymi produkcjami wielkiego ekranu, ale aktorzy, którzy od lat są doceniani dzięki telewizji. To jest dla mnie piękne podsumowanie tego, jak tzw. era Peak TV doszła do momentu przeważającego kino. Wiem, że dla wielu z nas ta różnica dawno już się zatarła i najwyższy poziom opowiadania historii i aktorstwa często jest właśnie w serialach. Nagrodzenie Oscarem aktorów, którzy świecili swoje triumfy na małym ekranie to ostateczny dowód tego sukcesu, który powinien zakończyć jakiekolwiek debaty. Najlepsi aktorzy wywodzą się z seriali, a Mahershala Ali, Regina King, Olivia Colman i Rami Malek to udowodnili. Można oczywiście dyskutować o tym, że Malek nie był najlepszy w swojej kategorii i pełna zgoda, ale nie zmienia to tezy, która powstała wraz z nagrodzeniem tej czwórki. Przez lata mówiło się, że najlepsi są w kinie i ten dysonans powoli się zacierał, o czym doskonale wiemy. Oscary 2019 to taka kropka nad i. Potrzebna i ważna. Oscary 2019 i tak zapisały się w historii dzięki 10 nominacjom dla Roma, które przełożyły się na kilka statuetek. W końcu po raz pierwszy faworytem oscarowym został film platformy Netflix, więc czy chcemy, czy nie, to już było historyczne wydarzenie. Dlatego też sam Oscar w kategorii najlepszy film nie był tak pewny, jak można było sądzić, bo wyróżnienie Netflixa w taki sposób, dałoby klarowny sygnał branży. Dla wielu byłoby to jawne zaburzenie równowagi o wyższości kina nad telewizją i platformami VOD. Biorąc pod uwagę jakość artystyczną Romy i ambicje Netflixa, to raczej jest kwestia czasu, gdy zrobią coś, co tego Oscara dostanie. Jedna z kolejnych gal będzie miała fundamentalne znaczenie dla przyszłości branży, gdzie coraz bardziej powinna zacierać się jakościowa różnica pomiędzy filmami kinowymi, a filmami na VOD. A przecież podczas gali z 2019 roku nie triumfował tylko Netflix. Pamiętajmy, że to dzięki działaniom Amazona polska Zimna wojna trafiła na rynek amerykański i dostała trzy nominacje. Dla mnie to przede wszystkim oznaka jeszcze większej różnorodności treści wysokiej jakości. Traktuję to jako obietnicę, że w końcu Netflix pod względem filmów przestanie oferować co najwyżej przeciętniaki, a Roma (i parę innych tytułów) nie będzie tylko wyjątkiem od reguły. Cieszę się z wygranej Green Book, z wyróżnienia wybitnych rzeczy w poszczególnych tytułach (muzyka z Black Panther!), a nawet po przemyśleniach akceptuję nagrodzenie First Man w kategorii efektów specjalnych, bo choć Avengers: Infinity War ma wybitne CGI, to nowatorskość bez opierania się głównie na CGI filmu o astronaucie bardziej zasługiwała na Oscara. Koniec końców okazuje się, że Oscary 2019 zostaną zapamiętane przez - najwyraźniej zdaniem amerykańskich krytyków - wyróżnienie najgorszego filmu w historii tej nagrody, sukcesu platformy VOD oraz triumfu serialowych aktorów. Samo to sformułowanie przestało już mieć znaczenie negatywnie, a świadczy o klasie i kunszcie. To mnie cieszy, bo brak podziałów na filmy lepsze, seriale gorsze, pozwoli tworzyć dobre i atrakcyjne historie na wielkim i małym ekranie. A osoby, które lubimy i podziwiamy w serialach, co jakiś czas będą zadziwiać w kinie. I czemu nie? Jeśli Oscary mają mieć na to wpływ, to jak najbardziej biję brawo.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj