Przywitali się ze mną grzecznie, a czoło zalśniło mi znowu, tym razem ze zdenerwowania. Napisałem czym prędzej do kolegi: „Ty, stary, przede mną wywiadu udzielał będzie Patryk Vega i chyba ten, no… pseudonim Masa”. Tak, przestraszyłem się. Wokół Patryka Vegi, niskiego przecież mężczyzny o wysokim tonie głosu, unosi się aura niebezpieczeństwa i tajemnicy od samego początku jego kariery. Wprawdzie reżyser i pisarz w jednym nie przyszedł wtedy z Masą (choć mój umysł pobratał ich momentalnie), lecz Jarosławem Pieczonką, bohaterem wywiadu-rzeki Służby Specjalne. Podwójna Przykrywka, jednak to wystarczyło, abym zobaczył na własne oczy, że potrafi dobrze pokierować swoim reporterskim materiałem oraz wie, czym jest sprawna autopromocja. Każda napisana przez niego książka (mówi się, że Vega to ulubiony autor tych, którzy nie czytają), czy to o policjantach, czy to o mafii lub służbach specjalnych, „jedzie” głównie na nazwisku. Patryk Vega jest już solidną marką, chociaż po kilkukrotnym rebrandingu. V jak Victory Nie zawsze był Patrykiem Vegą, bo urodził się jako Krzemieniecki i w akcie młodzieńczego buntu postanowił zmienić nazwisko na to samo, które nosi jeden z bohaterów Pulp Fiction. Ten odważny czyn poprzedzony był bardzo tajemniczym okresem w życiu późniejszego reżysera – urywał się z lekcji w technikum do kina, bo nie mógł znieść otaczających go układów tranzystorowych i braku kobiet, a także woził się z podejrzanymi typami. Pieniądze polubił, bo kojarzyły mu się z elegancją oraz awansem w hierarchii towarzyskiej, a na blokowiskach była ona możliwa tylko wespół z lepszą wypłatą. Mówi, że pracowity był od zawsze, a tyra od 14 roku życia. Handlował między innymi nielegalnym oprogramowaniem. Wychowująca go samotna matka powtarzała, że jest wielkim człowiekiem, a będzie jeszcze większym. Chyba wtedy zaczął rozpychać się łokciami i baczniej przyglądać otaczającej go rzeczywistości. Chciałem jak najszybciej uzyskać od świata potwierdzenie, że to co mówi mama, jest prawdą. Od kiedy pamiętam miałem ciśnienie, żeby coś osiągnąć w życiu– wyznaje. Lubił draki na rodzinnej dzielnicy (warszawskie Włochy) i nadstawianie uszu, ale o tych epizodach wiadomo tyle, ile sam opowiedział. Ponoć kilkakrotnie zatrzymywała go policja. Wbrew logice wcale się do mundurowych nie zraził, wręcz odwrotnie. W jednym z wywiadów wyznał: Oszalałem na punkcie gatunku policyjnego po tym, jak w wieku 14 lat obejrzałem „Milczenie owiec”. Wtedy moim marzeniem było ścigać seryjnych morderców, chciałem być jak Starling. Poszedłem nawet na resocjalizację, ale spóźniłem się na egzamin i mnie nie przyjęli. Vega nie ukończył rozpoczętej łódzkiej filmówki ani żadnej innej szkoły reżyserskiej (ponoć z powodu konfliktowości i niechęci do środowiska), a kształcić postanowił się na socjologa. Zainteresowanie zamkniętymi grupami zawodowymi oraz doświadczenie uzyskane w szkole Reportażu Marka Millera (studiował tam jednocześnie) jest wyczuwalne w jego debiutanckim i autorskim PitBull, w którym z reportersko-socjologiczną ciekawością grzebał w środowisku gliniarzy. Pierwszy raz miał okazję przyjrzeć się bliżej policjantom nieco wcześniej, współpracując z Krzysztof Lang przy telenoweli dokumentalnej Prawdziwe Psy. Ten reportaż o pracy stołecznej policji z 2012 roku pomógł wtedy jeszcze młodemu scenarzyście wejść w środowisko głębiej, zarówno to filmowe, jak i psiarskie. Vega potrzebował obu. To właśnie dzięki tej samej „brutalnej”, a może nawet inwazyjnej odwadze reżyser zgarnął później kilka nagród za Pitbulla – pod wieloma względami fabularnego, duchowego spadkobiercę Prawdziwych psów. I biorąc pod uwagę to, co kręcił później, można byłoby pomyśleć, że znudził się tymi psiakami. Zaczął błaznować, jakby trochę z nudów, a trochę z przekory. Jasność i ciemność Zresztą reżyser wielokrotnie wspominał o tym, że, chociaż zapuszcza się w sfery mroku, chciałby to robić w imieniu dobra – odczarowywać niektóre stereotypy, oświetlać rzeczywistość schowaną przed światem i tak dalej. Brud, seks oraz „psi” świat są podniecające, ale trzeba czasami się z tego wszystkiego obmyć, zwrócić światu trochę nadziei i zabawy. Inaczej krytycy powstania Ciacho nie potrafią sobie wyjaśnić – w leciutkiej, nieco chaotycznej, rwanej i kolorowej komedii reżyser do tematu policji oraz narkotyków podchodzi już inaczej, z dystansem i nieudolnym śmieszkowaniem. Fabuła? Pretekstowa. Gdy dziewczyna trafia za kratki, do akcji wkraczają jej trzej dzielni bracia. W jednej ról mamy wyraźnie zagubionego Paweł Małaszyński. Po kilku latach od seansu najbardziej pamiętna jest scena zaręczyn, w których pierścionek wyciągany jest z samego tyłka. Próby rozbawienia widowni nie wypaliły.
fot: Anna Gostkowska, Copyright ©Ent One Investments
Jak trwoga to do Boga Jednakowoż jest w Ciachu coś metafilmowego i koresponduje to z ówczesnym manifestem artystycznym reżysera, który pojawia się coraz częściej na tle ścianek i wyraźnie gubi kilogramy. Zmienia porozciągane t-shirty na drogie garnitury, a prasa głośno komentuje nowe torebki Louis Vuitton w rękach jego żony oraz czerwone Ferrari na ich podjeździe. Vega, choć krytycy nie zostawili na Ciachu suchej nitki, wydaje się spokojniejszy, skłonny nieco więcej mówić o sobie oraz swojej duchowości. Pod koniec 2011 roku, jadąc do Radomia na kolację wigilijną, jego Mercedes zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z przeciwka samochodem. Oba auta wpadły do rowu, a terenówka Vegi pękła na pół. Na szczęście zarówno rodzina Vegi, jak i pasażerowie drugiego samochodu nie odnieśli trwałych uszkodzeń ciała. Po 27 latach przerwy w praktykowaniu katolickim – poszedł do spowiedzi. Od tego czasu twórca coraz częściej wspominał w wywiadach o Bogu. Nawet jeśli sobie ustawię kwestie materialne, to i tak w ciągu ułamka sekundy mogę stracić wszystko. Najważniejsze w życiu jest zbawienie. Wszystkim powtarzam, że nawet będąc bardzo pogubionym, można wrócić na właściwą drogę – powiedział. Jego kolejny większy film, czyli komedia Last Minute, bawił już odrobinę bardziej niż Ciacho, ale to wciąż zbiór dowcipów o cebulackich Polakach oraz krzywdzącym stereotypie nadwiślańskiego wieśniaka na zagranicznych wakacjach. Vega, mimo niepochlebnych recenzji kolejnej produkcji, do mroku wracać nie zamierzał. Międzyczasie wraz ze scenarzystą, Władysław Pasikowski, zawędrował w inne rejony, również nieoczywiste i na wskroś rozrywkowe, choć wyraźnie nie dla niego. Stawka większa niż karieraHans Kloss. Stawka większa niż śmierćnie powinien wyjść poza marzenia producentów, że w Polsce uda się zrobić widowiskowe kino wojenne, które zrewiduje naszą popkulturę albo przywróci witalność kultowej postaci. Choć w scenariuszy da się wyczuć miłość do postaci z oryginału, a sam pomysł skonfrontowania starego Mikulskiego i Karewicza z ich młodszymi wersjami (bardzo starającymi się Tomasz Kot oraz Piotr Adamczyk) jest ciekawy, to całość wyszła przeciętnie. W przedziwnym koncepcie, który zrodził się w głowie Vegi i współscenarzysty, Władysława Pasikowskiego, wyczuwalna jest znajomość reguł popkultury (kilka dni temu pojawił się news, jakoby Len Weisman przy następnej Szklanej Pułapce miał zastosować ten sam pomysł, tj. obsadzić w roli McClane’a zarówno leciwego Bruce’a Willisa, jak i kogoś, kto wcieli się w tę postać w młodszej wersji), ale niewiele więcej w tym dobra. Vega w wielu wywiadach powtarzał, że woli robić kino zwracające wiarę w heroizm – Nie chcę, aby ludzie płacili 20 złotych w kinie za syf, który mają za oknem. Trauma wynikająca z otarcia się o śmierć nieco zbledła, a reżyserowi wciąż nieśpieszno było wracać do tematów, które nie tylko dobrze się monetyzowały, ale ich realizacja była również doceniana przez recenzentów.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj