Piraci z Karaibów to jedna z najbardziej znanych i dochodowych serii współczesnego kina. Główną inspiracją do stworzenia filmów była atrakcja w Disneylandzie, która nosiła tę charakterystyczną i znaną dziś wszystkim nazwę, jeszcze zanim Jack Sparrow pojawił się na ekranach. Disneyland stał się też miejscem światowej premiery filmu The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl, która była tym samym pierwszą premierą filmową, jaka miała miejsce w parku rozrywki. Jak się okazuje, Disney pozwala sobie czasem na zaszyfrowanie w filmach prawdziwych smaczków nawiązujących do korzeni wytwórni. I nie mam tu na myśli wyłącznie słynnego intro z zamkiem. Przyjrzyjcie się dobrze poniższemu kadrowi – dym z wystrzału działa armatniego podczas ataku Czarnej Perły układa się w głowę... Myszki Miki. Na ekranach kin zadebiutował 9 lipca 2003 roku, więc minęło już 15 lat.
Kadr z filmu Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły / Disney
Easter eggi związane ze słynną disneyowską Myszką noszą własną oryginalną nazwę – Hidden Mickey. Miki pojawia się również w Skrzyni Umarlaka – w momencie, gdy Jack otwiera tytułową skrzynię, ustępujący zamek także przypomina głowę i uszy animowanego bohatera. Jednak najbardziej widocznym smaczkiem pozostaje grafika na ruchomej mapie Sao Fenga. Porównajcie poniższe zdjęcie z kadrem z filmu Pirates of the Caribbean: At World's End. Kto z Was był na tyle spostrzegawczy, by dojrzeć ten mały rysunek podczas seansu?
Mapa Sao Fenga, kadr z filmu Piraci z Karaibów: Na krańcu świata / Disney
Co ciekawe, echa Disneylandu odzywają się nawet w warstwie dźwiękowej – i to w dosłownie rozumiany sposób. Weźmy pod uwagę scenę po wypłynięciu z Singapuru, jaka rozegrała się w trzeciej części filmu. Źródła podają, iż okrzyki i szumy, jakie słychać, podczas gdy statek wraz z załogą spływa w dół wodospadu (którym tak naprawdę jest Niagara) pochodzą właśnie z parku rozrywki! Są to odgłosy uczestników kalifornijskiej atrakcji, a także obecnych tam szkieletowych straszaków wygrywających przeraźliwe melodie i naśladujących duchy w kolejce strachu. Warto skupić się również na samych aktorach. Johnny Depp, który wciela się w kapitana Jacka Sparrowa, zasłynął na planie ze swoich umiejętności improwizacji. Jego zaczepne „Savy?”, docinki o eunuchach czy też kwestia „Bring me that horizon” były wymyślone na poczekaniu. Podobnie z resztą jak żywiołowo wyśpiewywane „I got a jar of dirt” w filmie Pirates of the Caribbean: Dead Man's Chest. Członkowie załogi nie spodziewali się takich popisów wokalnych, w związku z czym ich reakcje są zupełnie naturalne. Nie tylko Johnny Depp lubił zaskakiwać współtowarzyszy z planu – podobnie było w przypadku powrotu Barbossy u schyłku Skrzyni Umarlaka. Aktorzy nie wiedzieli, że bohater został wskrzeszony przez Tię Dalmę, a sam reżyser zapowiedział im, że postacią schodzącą po schodach będzie Anamaria (grana w pierwszej części przez Zoe Saldana). Czego to się nie robi, by ukazać jak największy stopień autentyczności... Podziałało – ich zaskoczone miny na widok kapitana są bardzo wiarygodne! ‌‌Geoffrey Rush, wcielający się w ekranowego Barbossę, także wyznawał kilka dziwnych teorii. Jedna z nich przejawiała się chęcią nieustannego ustawiania się po lewej stronie kadru. Aktor twierdził bowiem, że widzowie czytają obraz niczym książkę – od lewej do prawej – dlatego w trosce o jak najlepsze zaprezentowanie swojej postaci pragnął być tym, na czym ich wzrok skupi się najpierw. Najbardziej zależało mu na tym w momencie współdzielenia ujęcia z Keirą Knightley, ponieważ, jak sądził, w innym ustawieniu jego postać byłaby kompletnie niezauważalna. Co ciekawe, imię Barbossy nigdy nie zostało wymyślone przez scenarzystów, gdyż ich zdaniem ta postać nie potrzebowała niczego więcej poza nazwiskiem. Tak naprawdę zaproponował je sam Johnny Depp, który na potrzeby komentarzy do wydania DVD żartobliwie nazywa bohatera Hectorem. Widzowie natychmiast przyjęli, że tak właśnie brzmi jego imię, a i sami twórcy, chcąc nie chcąc, musieli się do niego przekonać. Johnny Depp miał początkowo zupełnie inną wizję odgrywanego przez siebie bohatera. Chciał, by Sparrow nie miał nosa i panicznie bał się rzeczy codziennego użytku, na przykład pieprzu. Interesował go również pirat-hipochondryk, który aż drżał na samo wyobrażenie przeziębienia. Niestety (a może na szczęście), Disney nie zgodził się na te rewelacje, pozostawiając pirata ekscentrycznym, jednak w bardziej akceptowalnych granicach. Jeśli zaś chodzi o przeklętą załogę z drugiej części filmu, twórcy początkowo chcieli przedstawić jej członków jako duchy. Gore Verbinski, reżyser wspomnianej części, był jednak przeciwny temu pomysłowi, stąd też w Skrzyni Umarlaka możemy obserwować obślizgłą ekipę rybopodobnych stworów. Latający Holender i Czarna Perła zostały rzeczywiście wybudowane jako statki w naturalnej skali. Miało to miejsce podczas pracy nad drugą i trzecią częścią filmu, gdzie obydwa grały kluczową rolę. Co ciekawe, w scenie, w której obserwujemy Czarną Perłę na piasku wyspy kanibali, statku tak naprawdę tam nie ma – został wygenerowany komputerowo i dodany do nagranego ujęcia. Odwrotnie było natomiast w przypadku sceny w luku Davy’ego Jonesa – kiedy Jack Sparrow prowadzi monologi z samym sobą spacerując po pustkowiu, kadr wypełnia rzeczywistych rozmiarów model statku. Wszystko po to, by mógł rzucać na ziemię cień. A tak przy okazji – przerażające i równinne tereny luku to krajobrazy stanu Utah, gdzie kręcono część zdjęć do filmu. Nagrywanie scen w tym miejscu zostało przewidziane na 19 dni, tymczasem zajęło zaledwie 4.
Kadr z filmu Piraci z Karaibów: Na krańcu świata / Disney
Interesującym pozostaje też sposób tworzenia cielesnych powłok komputerowo wygenerowanych bohaterów. Zarówno w przypadku skóry Davy’ego Jonesa, jak i wyglądu załogi zombie z pierwszej części filmu, graficy posługiwali się specjalnie obrobionymi do tego celu teksturami. Czynny udział w produkcji miała wytwórnia Industrial Light and Magic należąca do Lucasfilmu. Aby uczynić załogę Barbossy jak najbardziej wiarygodną i uwypuklić efekt ich rozkładającej się skóry w momencie transformacji przy świetle księżyca, zeskanowano suszone mięso z indyka, które następnie nałożono jako efekt komputerowy. Natomiast w przypadku Davy’ego Jonesa wykorzystano w tym samym celu... wnętrze brudnego kubka po kawie. Nie wszystkie efekty są jednak zabiegiem komputerowym. Pełna charakteryzacja Stellan Skarsgård, który wcielił się w Billa Turnera, trwała nawet do czterech godzin. Keira Knightley musiała przedłużyć włosy, ponieważ po jej ostatnim filmie były zdecydowanie za krótkie do roli Elizabeth Swann. Na potrzeby sceny z Willem Turnerem i kradzieżą klucza spod brody Bill Nighy nosił protezy macek Davy’ego Jonesa. Natomiast małpka Barbossy, Jack, aby wiarygodniej trząść się z zimna, została posadzona na specjalnym wibrującym podeście. Trenerzy wyuczyli ją, by siedziała w tym momencie z założonymi rękami, co jeszcze bardziej uwiarygodnia drgawki na mrozie w części trzeciej. Swoją drogą małpka była grana aż przez czterech różnych małpich aktorów – na potrzeby pierwszej części filmu w Jacka wcielali się na zmianę Tara i Levi, zaś w późniejszych częściach zastąpili ich Chiquita i Pablo. A teraz czas na zdjęcia z planu. Zobaczcie galerię zza kulis kolejnych części Piratów z Karaibów.
fot. Disney
+62 więcej
 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj