Kilka dni temu cały świat obiegła wiadomość o wielkim powrocie kultowego serialu Seks w wielkim mieście na platformę HBO Max. And Just Like That… – bo taki tytuł ma nosić najnowszy sezon – będzie stanowił kontynuację losów głównych bohaterek. Jednak nie wszystkich… No właśnie, bo chociaż o powrocie Seksu w wielkim mieście plotkowano już od dawna, to wszyscy – nie tylko najwięksi fani – mieli z tyłu głowy świadomość napiętych relacji pomiędzy Sarą Jessicą Parker a Kim Cattral – – odtwórczyniami ról Carrie Bradshaw i Samanthy Jones. Ale jak to mówią,  nadzieja umiera ostatnia. W nocy z niedzieli na poniedziałek 11 stycznia fani doczekali się. HBO Max oficjalnie potwierdziło, że wiosną ruszą zdjęcia do kontynuacji serialu. Jednak nic już nie będzie takie, jak kiedyś, bowiem z czwórki głównych bohaterek ostały się trzy. Serialowa Samantha już kilka lat temu dała do zrozumienia, że nie planuje wracać do tej roli, a o koleżankach z planu i wzajemnych relacjach wypowiadała się… dosyć chłodno. Przed produkcją stoją zatem dwa potężne wyzwania. Nie dość, że powroty kultowych seriali generalnie nie mają łatwo, na co składa się szereg społeczno-kulturowych aspektów, to dodatkowo w tym przypadku twórcy będą musieli przekonać widzów, że Seks w wielkim mieście bez Samanthy nadal ma rację bytu. Zmieszani widzowie na całym świecie zadają sobie zatem pytanie: czy jest w ogóle sens do tego wracać?
Źródło: HBO
Odświeżanie seriali sprzed kilkunastu lat to ostatnio bardzo popularny zabieg, który wpisuje się w popkulturową grę na emocjach oraz podburzoną przez pandemię wojnę streamingową. Jeszcze w tym roku swoje premiery będą miały rebooty takich seriali jak Plotkara oraz Czysta krew. Co więcej, gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś nam powiedział, że doczekamy się kontynuacji takich produkcji, jak Miasteczko Twin Peaks czy Z Archiwum X, to postukalibyśmy się w czoło. Dlaczego więc z każdym kolejnym rokiem trend ten nabiera prędkości? Czy takie reaktywacje faktycznie świadczą o kreatywności twórców, poczuciu niedosytu i wrażeniu, że z tych historii da się wyciągnąć jeszcze więcej? Czy może jest to zwyczajnie pójście na łatwiznę? Chociaż opinie w tej kwestii są zapewne podzielone, to jedno jest pewne – użycie sprawdzonych formatów jest po prostu bezpieczne. Szczególnie w tak trudnych dla rozrywki czasach jak obecnie. Platformy streamingowe coraz częściej wygrzebują produkcje, które mają już swoje rzesze fanów. Tworzy to znacznie niższe ryzyko, niż wypuszczanie całkowicie nowego serialu. Biorąc pod uwagę, ile nowych serwisów streamingowych powstaje – szczególnie w ostatnim czasie – nic dziwnego, że każdy z nich chce przyciągnąć do siebie subskrybentów. A nie od dziś wiadomo, że nic nie przyciąga widzów tak dobrze, jak powrót do przeszłości. Jeśli gdzieś możemy obejrzeć serial sprzed lat - lub jego reaktywację – to wystarczy, byśmy czuli się tam jak w domu. Jednak stworzenie ciekawego reboota wcale nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Nie chcę powiedzieć, że większość tego typu produkcji okazuje się klapą, bo nie jest to odpowiednie słowo. Zazwyczaj charakteryzują się one pewnego rodzaju deficytami. Pamiętajmy bowiem, że historie, od których chcemy, by jak najwierniej odwzorowywały świat z lat 80. czy 90. , trafiają teraz na zupełnie inny grunt. Świetnym tego przykładem jest właśnie Seks w wielkim mieście. Serialowy hit lat 90. nie tylko spotkał się wówczas z ogromnym entuzjazmem zarówno widzów, jak i krytyków, ale również wywołał olbrzymie kontrowersje. Historie czterech wyzwolonych kobiet po 30-tce, stały się dla wielu niespełnionym wzorem do naśladowania. Każda kobieta chciała być seksowna jak Samatha, romantyczna jak Carrie, mądra jak Miranda i doskonała jak Charlotte. Spójrzmy jednak na ten serial z perspektywy czasu. Brak męża po 30-tce już nikogo nie szokuje – zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Odkrywanie własnej seksualności czy perwersje, które szokowały nas kiedyś podczas randek dziewczyn, są teraz niczym w porównaniu do dziwactw oferowanych przez portale randkowe. Również finał serialu ma mocno negatywny wydźwięk dla naszego pokolenia – wyzwolone przyjaciółki odnalazły przecież spełnienie w ramionach odnoszących sukcesy mężczyzn, w pewien sposób podpisując się pod tezą, jakoby kobieta musiała koniec końców się z kimś związać, inaczej nie zazna pełni szczęścia.
źródło: materiały prasowe
Trzeba również pamiętać, że humor, za który kochaliśmy dawne produkcje, prawdopodobnie już nigdy na ekrany nie powróci. Żyjemy w innych czasach, niż 20 lat temu i wiele kwestii o nacechowaniu seksistowskim, rasistowskim czy body-shamingowym już nas dzisiaj nie bawi (może i bawi, ale już nikt się do tego nie przyzna). Wiele kultowych seriali, które powracają po latach, trafiają na mur niezrozumienia, chcą w ramach mody na vintage dotrzeć również do młodej widowni. A przecież w gruncie rzeczy to właśnie młodsze pokolenie tworzy największy procent użytkowników platform streamingowych i to o ich zadowolenie muszą zadbać twórcy. Dlaczego zatem, mimo tak wielu trudności, producenci podjęli decyzję o kontynuacji? Ano dlatego, że nawet porażka Seksu w wielkim mieście będzie i tak więcej warta, niż sukces innego, nieznanego serialu. Profity, jakie zgarnie HBO Max (które notabene wystartowało dopiero w zeszłym roku) po przyciągnięciu całej szerzy fanów tego kultowego serialu, będą zapewne nieporównywalnie większe, niż płynące z ich autorskich produkcji. Nawet jeśli And Just Like That… zawiedzie widzów, to przynajmniej zapoznają się oni z ofertą platformy i zostaną na dłużej. Pamiętam, jak dwa lat temu stacja FOX podjęła decyzję o wskrzeszeniu Beverly Hills, 90210. Fani zachodzili w głowę, w którą stronę pójdą twórcy, co po 10 sezonach można jeszcze do tych historii dopowiedzieć. Gdy została ogłoszona fabuła, w sieci zawrzało. BH90210 okazało się bowiem całkowicie nietypową produkcją, opowiadającą losy aktorów oryginalnego Beverly Hills 90210, którzy spotkali się ponownie po kilku dekadach, aby porozmawiać o… możliwości stworzenia rebootu. Fakt, że nie zdecydowano się po prostu na nową wersję kultowej historii, jak to w miało miejsce przy Dynastii czy Czarodziejkach, lub na nudną, wymuszoną kontynuację, a na ciekawe połączenie fabuły z mechanizmami życia w Hollywood, to zdecydowany plus serialu. Jak widać, da się. Jedną z najbardziej udanych kontynuacji wszech czasów jest przecież Doktor Who, którego powrót po kilku dekadach okazał się absolutnym hitem. Świadczy o tym chociażby niesamowicie liczny i zżyty fandom tego serialu. Złotą zasadą Whovian – bo tak nazywają się miłośnicy serialu – jest „never apple logic to Who”, zgodnie z którą twórców nie obowiązują tak naprawdę żadne schematy – poza własną wyobraźnią. To właśnie dlatego, pomimo tak wielu elementów stałych, Doktor Who może pochwalić się niespotykaną nigdzie indziej nieprzewidywalnością. Widz nigdy nie wie czy znajdzie się w przeszłości, przyszłości czy będzie akurat ratował Szekspira ze statku kosmicznego. Serial ten jest też świetnym przykładem, co się dzieje, gdy twórcy pozwolą sobie na delikatne odejście od szkieletu fabuły, kiedy kilka lat temu w roli doktora obsadzono kobietę (dla niezaznajomionych, Doktor Who jest kosmitą, który odnawia się co jakiś czas w zupełnie nowym ciele), internet zagrzmiał a producentów zaczęto oskarżać o zbezczeszczenie popkultury. Chociaż wydaje się to nieco paradoksalne, że widzowie akceptują mężczyznę latającego po przestrzeni kosmicznej z niebieską budką telefoniczną, ale nie są w stanie przeboleć w tej roli kobiety, to mimo wszystko zmiana ta przekonała do Doktora Who sporą liczbę kobiet, które wcześniej z dużą rezerwą podchodziły do takich produkcji.
fot. materiały promocyjne
Powrót kultowych produkcji nie musi wiązać się z toporną, na siłę pisaną fabułą, którą śledzi się wyłącznie z sentymentu. Jednak zdecydowanie najczęściej tak to właśnie wygląda. Bardzo często powroty kultowych serialu są przygotowywane „na kolanie”. Twórcy uważają, że tytuł i znane nazwiska wystarczająco przyciągną fanów przed ekrany. Fabuła spada na dalszy plan. Tak też się stało z kontynuacją wspomnianego Z Archiwum X czy rebootem Pełnej chaty. Pierwsze recenzje Pełniejszej chaty nie były przychylne – mówiono, że serial jest kiczowaty i stereotypowy, a aktorstwo bardzo niskich lotów. Sami twórcy przyznali potem, że nie do końca wiedzieli, jak ugryźć tę produkcję, w którym kierunku powinna pójść fabuła. Właściwie jedyne momenty, które chwytają widzów za serce, to sprytnie przywoływane fragmenty serialu sprzed 20 lat. Taki zabieg faktycznie miałby szansę odnieść sukces, ale w przypadku jednego odcinka specjalnego – nie kilku sezonów. Tego typu rozwiązania są bardzo ewidentnym pójściem na skróty, które tylko udowadnia, że tzw. „come-backi” są najczęściej tylko wspomnieniem –  nie faktycznie powrotem. Podobna sytuacja miała miejsce po premierze Z Archiwum X, kiedy to wśród opinii w internecie można było znaleźć chociażby: „Czułem się jak na zjeździe klasowym po latach”. Amerykański trend rebootowy przywędrował do Polski z opóźnieniem, bo dopiero w 2019 roku. Tym sposobem doczekaliśmy się powrotu takich produkcji, jak BrzydUla 2, Usta usta, Odwróceni. Ojcowie i córki czy 39 i pół tygodnia. Wbrew temu, czego można się było spodziewać, powroty te okazały się spektakularnym sukcesem stacji. Kilka pierwszych odcinków reaktywowanej po 11 latach polskiej edycji kolumbijskiej telenoweli BrzydUla, oglądało 1,08 mln widzów. Oczywiście znalazły się również głosy krytyki oskarżające, że metamorfoza głównej bohaterki jest wyjątkowo stereotypowa, a zrobienie z niej „kury domowej” –  wyjątkowo krzywdzące. Jednak w ogólnym rozrachunku zainteresowanie produkcją jest olbrzymie. Jak widać, nostalgia to nie wszystko. Stary przepis na sukces, wypracowany kiedyś przez twórców i aktorów ciężką pracą i kreatywnością nie obroni się sam. Siła sentymentu jest niezaprzeczalnie potężna, zwłaszcza biorąc pod uwagę produkcje z dzieciństwa, które przypominają nam beztroskie czasy młodości. Wystarczy chociażby spojrzeć na Przyjaciół, w przypadku których każda nawet najmniejsza wzmianka w mediach społecznościowych wywołuje międzynarodowe poruszenie. Jednak patrząc na Z Archiwum X czy Pełniejszą chatę, gratuluję twórcom konsekwencji, zgodnie z którą od wielu lat jednogłośnie odmawiają odkurzenia fabuły. Niektóre historie tworzą po prostu wystarczająco dobrą całość, której należy pozwolić zestarzeć się w naszych wspomnieniach. Tym bardziej, jeśli istnieje zagrożenie, że nowa fabuła mogłaby zburzyć legendę oryginału.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj