Nuklearna zagłada

Wojna jądrowa wydaje się dzisiaj co najmniej wątpliwa, każdy rozsądnie myślący człowiek zrobi bowiem wszystko, aby jej zapobiec, jednak z uwagi na postępujące zmiany w globalnym krajobrazie politycznym i czynnik nieprzewidywalności takiego scenariusza nie można określić niemożliwym. Przynajmniej w teorii stawką owej potencjalnej wojny nuklearnej są więc losy nie tylko poszczególnych cywilizacji, ale w ogóle ekosystemu Ziemi. Telewizja posiada przynajmniej dwóch przedstawicieli takiej sytuacji. Pierwszym z nich jest serial stacji CBS pt. „Jericho”, emitowany w latach 2006-2008. Mieszkańcy położonego w stanie Kansas tytułowego miasteczka zmuszeni zostali do poradzenia sobie z fizycznymi i psychologicznymi konsekwencjami grzyba atomowego, który niespodziewanie pojawił się na horyzoncie. Skala destrukcji została w serialu stosunkowo ograniczona, a produkcja przynajmniej początkowo położyła nacisk na dramatyczny wydźwięk sytuacji i praktyczne problemy z nią związane. Poszukiwanie żywności, próby przywrócenia prądu i środków komunikacji, a także ochrona miasta przed szabrownikami stały się priorytetami bohaterów. Jednocześnie trwały też próby emocjonalnego odnalezienia się w trudnej sytuacji zagrożenia i niepewności. Z czasem serial rozszerzył fabularną scenę wydarzeń, ale te początkowe momenty przynajmniej w teorii wypadły dość wiarygodnie. [video-browser playlist="747155" suggest=""] Drugi z reprezentantów to młodzieżowy dramat SF „The 100”, który w zeszłym roku z sukcesem zadomowił się w ramówce stacji The CW. Serial ten posunął się dużo dalej, pokazując losy ludzi i Ziemi w 97 lat po dewastującej wojnie nuklearnej, która wyniszczyła wszelkie żywe organizmy na naszej planecie. Początkowo ci, którzy przetrwali, osiedlili się w kosmosie na stacji zwanej Arką, następnie z konieczności powrócili jednak na Ziemię. Z biegiem kolejnych odcinków serial rozwija przedstawiony świat – okazuje się, że na zdominowanej przez nową przyrodę planecie żyją jednak jeszcze inne ocalałe frakcje ludzi. To wizja pobudzająca wyobraźnię, ale zdecydowanie bardziej rozrywkowa i nastawiona na przyjemność z oglądania. Trzeba jednak podkreślić jej pomysłowość i oryginalne podejście, choć jeśli przyjrzeć się bliżej, to opowiada nie tyle o końcu starego, co początku nowego świata. W całkiem bezpośredni sposób o nowym świecie opowiadał tymczasem serial „Wygnańcy”, emitowany w latach 2010-2011 przez stację BBC One, bowiem rozgrywająca się w 2060 roku akcja została umieszczona na nowo odkrytej planecie Carpathia. W wyniku wojny jądrowej Ziemia stała się niezdatna do zamieszkania, a poszukujący bezpieczeństwa i przetrwania ludzie zostali zmuszeni do skolonizowania nowego obszaru kosmosu. Owa wizja końca świata powiela więc filmowe motto „Interstellar”, które zakłada, że choć człowiek urodził się na Ziemi, to jednak nie jest jego przeznaczeniem tu umrzeć. O ile film Chrisa Nolana przemycał wątki hard fiction, to jednak „Wygnańcy” stanowili typową pozycję SF. [video-browser playlist="747156" suggest=""]

Inwazja obcych

Skoro poruszyliśmy temat przestrzeni kosmicznej, to warto przybliżyć powiązany z nią kolejny motyw zagłady. Inwazja obcych to jedna z najważniejszych kinowych i telewizyjnych wizji końca świata. Jakiemukolwiek prawdopodobieństwu jej zajścia przeczy posiadana współcześnie wiedza naukowa, ale pomysł ten regularnie rozpala fantazję zarówno widzów, jak i twórców. Realizacyjny rozmach wymaga z reguły sporego budżetu, więc to wśród filmów znajdziemy najciekawsze wizualnie i fabularnie przykłady. Na małym ekranie przedstawicielem inwazji obcych jest m.in. serial „Falling Skies” z 2011 roku, który zaledwie przed paroma dniami zakończył swoją emisję. Skutkiem ataku kosmitów stała się w nim śmierć większości ludzkiej populacji oraz mentalne zniewolenie dzieci. Świat pogrążył się w chaosie, a pozostali przy życiu zmuszeni zostali do nieustannej podróży, zbierania zapasów i walki – nie tylko z kosmicznymi najeźdźcami, ale także między sobą. Wizja ta jest względnie podobna do infekcji zombie – wartością nadrzędną wśród ocalałych jest chęć przetrwania, a pogrążone w nieładzie miasta i infrastruktura ulegają stopniowemu zniszczeniu. [video-browser playlist="747157" suggest=""] Jeszcze bardziej radykalną zmianę przyniosła inwazja obcych w serialu stacji Syfy z 2013 roku zatytułowanym „Defiance”. Umieszczona w przyszłości (rok 2046) fabuła pokazuje Ziemię zamieszkaną przez różne rasy kosmitów, która w wyniku działania obcej technologii przeszła też istotne zmiany topograficzne. Skutkiem takiej transformacji stało się ponadto wymarcie większości dotychczasowych gatunków roślin i zwierząt oraz pojawienie się nowych. Wizja ta zakłada nie tylko zmiany w biosferze, ale także upadek wielkich miast i cywilizacji, które następnie zostały częściowo odbudowane, ale już jako amalgamat wpływów ludzi i obcych. Jest to koniec świata całkiem oryginalny, ale równocześnie bzdurny - serial wyraźnie balansuje na granicy kiczu, przez co całość ma wyłącznie rozrywkowy charakter. Rozważając serialowe konotacje z przestrzenią pozaziemską, warto przybliżyć jeszcze teoretycznie odwrotny przypadek kosmicznej odysei ludzi. Poza wspomnianym w poprzednim segmencie serialem „Wygnańcy” w koncepcję tę – choć niebezpośrednio – wpasowały się także dwie kultowe już dzisiaj pozycje science fiction: Battlestar Galactica (cztery sezony emitowane w latach 2004-2009 przez stację Sci-Fi) oraz "Firefly" (zaledwie jeden sezon, który na przełomie 2002 i 2003 roku pokazał FOX). Produkcje te przyszłość i koniec współczesnego świata powiązały właśnie z ekspansją w kosmosie. [video-browser playlist="747158" suggest=""]

Inne

Poza różnorodnymi wariacjami na temat powyższych motywów telewizja zna też parę bardziej oryginalnych, choć niekoniecznie udanych pomysłów. W ciągu kilku ostatnich lat jedną z najgłośniejszych artystycznych klap został serial „Revolution” - stworzony przez Erica Kripke i wyprodukowany dla NBC przez samego J.J. Abramsa, a skasowany już po drugim sezonie. Akcja serialu została osadzona w dość bliskiej przyszłości, w roku 2027. Przyczyną apokalipsy stał się brak elektryczności, do zaniku której doszło niespodziewanie przed 15 laty. W pierwszej serii wizja końca świata była tu wręcz sielankowa – bujnie rozkwitła roślinność, intensywna zieleń wypełniła tym samym słoneczny krajobraz, a bohaterowie, choć swoje problemy mieli, to pozostali jednak piękni i zadbani. Mimo że wyjaśnienie przyczyny permanentnego braku energii wypadło ciekawie, a w drugim sezonie serial wprowadził szereg usprawnień (koniec z puszystymi włosami), to jednak nic nie było w stanie przykryć scenariuszowych płycizn, głupoty i dennie rozpisanych postaci. Wizja ta niosła więc za sobą przede wszystkim niewykorzystany potencjał, a brak prądu nie stał się przyczyną ciekawego komentarza społecznego, ale wręcz zaproszeniem do osiedlenia się na farmie i nadrobienia literackich zaległości. [video-browser playlist="747160" suggest=""] Prawdopodobnie jeszcze większą klęską okazał się serial „Terra Nova”, który swoim nazwiskiem sygnował z kolei sam Steven Spielberg. Tylko jeden sezon, wyemitowany w 2011 roku przez stację FOX, zawiódł zarówno pod względem oglądalności, jak i poziomu, choć w zamyśle był szalenie intrygujący. Początkowo serial pokazał ponurą, dystopiczną rzeczywistość roku 2149, której przyczyną było przeludnienie i pogarszająca się jakość powietrza. Biorąc choćby pod uwagę analizy współczesnych demografów, jest to problem całkiem wiarygodny, a przedstawiony hiperbolicznie mógł stanowić interesujący punkt wyjściowy. Serialowym rozwiązaniem sytuacji stał się jednak… przeskok do alternatywnej linii czasu. Konkretnie do ery dinozaurów, w której to osiedlają się kolejne grupy pielgrzymów, od zera rozpoczynających budowę cywilizacji. Nawet taka wizja w teorii wygląda na fascynującą, ale jej praktyczna, telewizyjna realizacja okazała się rozczarowaniem – od tandetnych efektów specjalnych aż po nudnawy scenariusz. Pośród bardziej aktualnych pozycji nieszablonowo prezentuje się np. zeszłoroczna premiera stacji Syfy zatytułowana „Dominion”. W świecie tym Bóg zniknął, a pod jego nieobecność archanioł Gabriel wraz z armią niższych rangą aniołów postanowił wytoczyć wojnę przeciwko ludzkości, którą obwiniał o zaistniałą sytuację. Taki koniec świata nie ma w sobie nic z realizmu, ale wizja ta posiada wyraźne inklinacje religijne. Być może nawet bardziej osobliwy tego typu przypadek stanowi serial „The Leftovers”, obyczajowa ekranizacja powieści Toma Perotty o tym samym tytule, którą dla HBO stworzył Damon Lindelof. Obserwujemy w nim małomiasteczkową społeczność, która ciągle próbuje poradzić sobie ze zniknięciem 2% populacji, do którego w niewyjaśnionych okolicznościach doszło trzy lata wcześniej. W zamyśle jest to więc historia szalenie nieatrakcyjna, ale serial stanowi wiarygodne studium psychologiczne, przesiąknięte dwuznacznymi odniesieniami do religii. Są to wizje, które co prawda wymykają się tradycyjnemu zaszufladkowaniu, ale jednak obrazują w pewien sposób koniec znanego nam dotychczas świata. Jako ciekawostkę warto nadmienić, że kontrapunkt dla „Pozostawionych” prezentowały m.in. seriale „The 4400”, „The Returned” i „Resurrection”, które za motyw przewodni obrały niewytłumaczalny powrót niegdyś zaginionych bądź martwych osób. Na sam koniec pytanie do Was - gdybyście zmuszeni byli zmierzyć się z końcem świata, ale mogli wybrać jego wizję, to do której serialowej rzeczywistości chcielibyście trafić? [video-browser playlist="747161" suggest=""]
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj