W „Serialowym przeciążeniu” znajdziecie luźne spostrzeżenia o popularnych komediach, dramatach czy proceduralach – ich najnowszych odcinkach, ogólnym poziomie i przyszłości. Gdy natomiast nadarzy się okazja polecić jakiś serial niszowy, nie omieszkamy tego zrobić. Więcej o idei naszego nowego cyklu możecie przeczytać w jego premierowym odcinku. A tymczasem zabieramy się za kolejne seriale! Rozpoczynamy od ciekawego przypadku "Kryminalnych zagadek Las Vegas" i marki "CSI". Trzeba przyznać, że działania stacji CBS wobec tego serialowego weterana są co najmniej dziwne. Najpierw przenieśli emisję ze środy (gdzie radził sobie bardzo dobrze) na niedzielę, gdzie było bardziej niż pewne, że oglądalność spadnie. Następnie obcięto zamówienie 15. serii z 22 na 18 odcinków. W międzyczasie okazało się, że obecny sezon będzie ostatnim dla George’a Eadsa, a Ted Danson dostał angaż w 2. Sezonie „Fargo”. To wszystko wręcz krzyczy: KASACJA! Ale trzeba pamiętać, że pomimo tego wszystkiego marka jest rozbudowywana, a już niedługo czeka nas premiera "CSI: Cyber". I coś mi mówi, że to nie będzie debiut zwyczajny. Serial może bowiem z przytupem wkroczyć do ramówki stacji dosłownie kilka dni po uhonorowaniu Patricii Arquette statuetką Oscara za „Boyhood”. Aktorka jest do tego zaszczytu murowaną faworytką. To może pomóc "Cyber", ale czy pomoże także pierwowzorowi? Tyle w tej sprawie sprzeczności, że naprawdę trudno stwierdzić, jaka przyszłość czeka "CSI: Las Vegas". Jedno jest jednak pewne – to produkcja, która na początku XXI wieku wyniosła CBS na szczyt i nie można jej tak po prostu odstawić. Jeśli jakiś serial zasługuje na pożegnalny sezon, to właśnie "Kryminalne zagadki Las Vegas". A ostatnie odcinki nie zawodziły. Wyemitowano ich w minionym tygodniu aż trzy, bo stacja śpieszy się, aby zakończyć pokazywanie tego sezonu przed rychłą premierą "Battle Creek". Wszystkie prezentowały bardzo przyzwoity poziom. Najlepszy był jednak ten z numerem 14, w którym sprawa toczyła się wokół społeczności mającej bzika na punkcie pamiątek po seryjnych mordercach. Oj, jaki szeroki uśmiech zawitał na mojej twarzy, gdy twórcy nawiązali do najlepszego, 7. sezonu i motywu Miniaturowego Mordercy. Rewelacyjny moment. Przed nami jeszcze tylko 2 epizody w tej serii, a finał zapowiada się obiecująco. Mamy bowiem w tym sezonie (rzadko spotykany za kadencji Dansona w serialu) powracający wątek pewnego nieuchwytnego złoczyńcy. Czekamy![video-browser playlist="657374" suggest=""] "Mentalista" zaserwował nam w tym tygodniu odcinek, po którym po raz pierwszy w tym finałowym sezonie mogliśmy poczuć, że ta historia wielkimi krokami zbliża się do końca. Przeszłość Abbotta wreszcie go dogoniła, a skorumpowany agent DEA (zawsze mile widziany na małym ekranie Dylan Baker) poważnie zagroził karierze i reputacji naszego bohatera oraz jego żony. Cały zespół zjednoczył się więc w tajnej misji mającej na celu wydostanie przełożonego z tarapatów. I ważne jest to, że nie wyszło to wszystko cukierkowo i sztucznie. Bardzo naturalnie ewoluowały relacje między starymi a nowymi postaciami po zakończeniu wątku Red Johna i naprawdę miło oglądało się scenę, z której dowiadujemy się, że Abbott uznaje Patricka za przyjaciela i ufa mu bezgranicznie. Panowie przeszli więc długą drogę od czasu, gdy pierwszy zaciekle ścigał drugiego. Fajnie więc wyszła ta zmiana postrzegania zespołu – nie tylko jako jednostkę FBI, ale tak naprawdę jako rodzinę, która potrafi zrobić dla siebie bardzo wiele. Ale coś mówi mi też fakt, że bohaterowie uświadomi sobie to wszystko już w 9. odcinku. Wszystko niby zmierza do happy endu, ale jeszcze 4 epizody przed nami i po drodze wcale nie musi być tak różowo. Zwiastun kolejnej odsłony tylko to potwierdza. To w końcu ostatni sezon - w nich tradycyjnie ktoś musi umrzeć.[video-browser playlist="657377" suggest=""] Po długiej przerwie do ramówki ABC powrócili "Chirurdzy", a scenarzyści kontynuują prowadzenie serialu w tonie bardzo poważnym i przygnębiającym. Fani dobrze wiedzą, że Shonda Rhimes lubi bawić się atmosferą swojego medycznego hitu, a panujący w nim klimat to niemal zawsze emocjonalna sinusoida. W tym momencie jesteśmy na etapie burzenia status quo – rozstanie Callie i Arizony już za nami, przynajmniej tymczasowo rozpada się małżeństwo Dereka i Meredith, a nawet dla najbardziej pogodnej i szczęśliwej postaci, jaką jest Kepner, przygotowano mroczną historię, która zachwieje nią drastycznie. Tak jak w życiu, bohaterowie przeżywają wzloty i upadki. "Chirurdzy" więc wciąż oferują nam w odcinkach zmienne proporcje dramatu i komedii, a akurat tak się składa, że obecnie ta pierwsza opcja zdecydowanie wygrywa. Jednak ci, którzy produkcję ABC dobrze znają, już czekają, aż twórcy zaczną wszystko naprawiać i na nowo układać. Bo tak to już w tym serialu bywa – nadzieja na lepsze zawsze się tli i wisi w powietrzu. Choć osobiście jestem zwolennikiem nieco lżejszego i wypełnionego humorem sposobu prowadzenia fabuły w "Chirurgach", trudno mi nie docenić tego, że ta ciągła różnorodność i konsekwentne rozwijanie postaci sprzyja wiarygodności serialu i sprawia, że jest on bardziej prawdziwy. Coraz częściej przypomina mi on niedościgniony wzór medycznego dramatu, jakim był "Ostry dyżur", a i bardzo dobre wyniki oglądalności mówią same za siebie – taki system sprawdza się znakomicie. To już nie jest lekka i zabawna obyczajówka jak w pierwszych 2 sezonach. Od tamtego czasu niesamowicie dojrzała i rozpoczyna właśnie drugą dekadę nadawania. Jeszcze kilka sezonów pewnie losy tych lekarzy będziemy śledzić. I mnie to bardzo cieszy.[video-browser playlist="657380" suggest=""] W bardzo dobrej formie są ostatnio "Zabójcze umysły". Poziom odcinków w pierwszej części sezonu był nierówny, ale po Nowym Roku oglądamy same udane. Ten najnowszy jest dla fanów serialu szczególnie ważny. Twórcy po 8 latach rozliczyli się w końcu raz na zawsze z postacią Jasona Gideona, genialnego profilera, który dowodził BAU w pierwszych 2 seriach. W tę rolę wcielał się Mandy Patinkin (teraz "Homeland"), który opuścił produkcję z powodu tego, że przerażała go niesamowita przemoc wylewająca się z każdego scenariusza. To była – w każdym razie – oficjalna przyczyna. Aktor odszedł, ale pamięć po bohaterze pozostała, bo tak naprawdę nikt później nie dorównał jego charyzmie i pewnemu unikalnemu sposobowi bycia. W odsłonie zatytułowanej „Nelson’s Sparrow” ekipa rozwiązuje zagadkę morderstwa Gideona, który zginął, próbując rozwiązać niemal 40-letnią sprawę. Zetknął się z nią po raz pierwszy, gdy BAU dopiero kiełkowało, a on i Rossi jeździli po USA i pomagali lokalnym służbom w dochodzeniach. Fajnie było zobaczyć raz jeszcze Jasona, choć w retrospekcjach grał go oczywiście inny i młodszy aktor. Sam powrót do korzeni i przyjrzenie się początkom agencji to też pomysł, który wypadł ciekawie. Zupełnie niespodziewanie (bo materiały promocyjne tego nie zwiastowały) twórcy pozytywnie zaskoczyli nas tym powrotem starej postaci i był to strzał w dziesiątkę.[video-browser playlist="657382" suggest=""] Nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań wobec najnowszego "Saturday Night Live", ale był to odcinek całkiem niezły, mimo że gospodarzem był całkowicie nieznany mi gwiazdor muzyki country Blake Shelton. Poradził sobie w tej roli jednak dość dobrze, choć w najlepszych momentach programu nie uczestniczył. Te przypadły na świetne cold open, które naśmiewa się z kolejnego niedorzecznego skandalu w NFL, parodiując przy tym "Ludzi honoru". Błyszczy tu Bobby Moynihan, który zalicza także świetny występ w chyba najlepszym do tej pory w tym sezonie „Weekend Update”. Trzeba jednak koniecznie wspomnieć o skeczu, w którym Shelton w roli farmera szuka miłości – amerykańską wersję „Rolnik szuka żony” możecie zobaczyć poniżej. „Głowa rodziny” była w tym tygodniu zaskakująco dobra. Zdecydowały o tym przede wszystkim świetne one-linery i te standardowe dla każdego odcinka wstawki niezwiązane bezpośrednio z główną historią epizodu. Śmieszne było nabijanie się w nich z niekompetencji amerykańskiego kongresu czy samobójstwo balonowego klauna. No i jak zwykle twórcy starali się fabularnie pojechać po bandzie. Ostatnio udawało się to sporadycznie, ale tym razem całkiem nieźle wyszła absurdalna scena z niedoszłym miłosnym trójkątem pomiędzy ćpunką, psem i niemowlakiem. System jednak niszczy propozycja zaśpiewania japońskiego hymnu narodowego przed gangbangiem ze stopą Meg. W czasie, w którym niegdyś prawdziwie odważny serial komediowy stał się ostatnio cieniem samego siebie, tym razem udało się w końcu zrobić odcinek ponownie balansujący na granicy dobrego smaku. I to działa![video-browser playlist="657385" suggest=""] Z szerokim uśmiechem na twarzy ogląda się też ostatni sezon "Dwóch i pół". Najnowszy epizod może pretendować do miana najlepszego w tej serii. Alan robi w nim to, co potrafi najlepiej, czyli doprowadza wszystkich do szału. Ludziom dosłownie odbija po jego kolejnych wtopach. Niesamowicie zabawny jest Jon Cryer, ale także Ashton Kutcher. Najjaśniejszym punktem tej odsłony jest jednak Maggie Lawson, która wciela się postać pomagającą głównym bohaterom adoptować młodego Louisa. Nie wyróżniała się specjalnie do momentu, gdy nadal myślała, że ma do czynienia z parą gejów. Jednak gdy dowiedziała się, że Alan i Walden nimi nie są, wszystko stanęło na głowie i dzieją się tu dziwaczne, rozkładające na łopatki rzeczy. To "Dwóch i pół" jak za najlepszych lat, pełne wyśmienitych one-linerów i humoru z nutką absurdu. Szkoda, że do końca tylko 4 odcinki. NaEKRANIE poleca…"Broad City"! Od niedawna cieszę się jak dzieciak na każdym odcinku serialu Comedy Central i żałuję tylko, że nie odkryłem go wcześniej. To niesamowity powiew świeżości w świecie telewizyjnych komedii i dla miłośników tego gatunku pozycja wręcz obowiązkowa. To historia dwóch młodych kobiet, które próbują związać koniec z końcem w Nowym Jorku. Tyle że w przeciwieństwie do choćby "Dziewczyn" Leny Dunham tutaj nie znajdziecie dołujących momentów i smętnych egzystencjalnych wywodów o pokoleniu dwudziestoparolatków. "Broad City" to komedia z krwi i kości, której największa moc tkwi w głównych bohaterkach. Twórczynie serialu, Abbi Jacobson oraz Ilana Glazer, wcielają się tu w… Abbi i Ilanę, fikcyjne wersje samych siebie. To tylko dodaje produkcji wiarygodności i bardzo naturalnego feelu. Chemia pomiędzy najlepszymi kumpelami jest fantastyczna, a w dodatku mają one znakomite pomysły.[video-browser playlist="657388" suggest=""] Pełno tu rewelacyjnego abstrakcyjnego humoru, który bazuje na tym, że w Nowym Jorku można na każdym kroku wpaść na kogoś naprawdę dziwacznego. Roi się od oryginalnych postaci drugoplanowych i gościnnych, a każda śmieszy na swój unikalny sposób. To, co urzekło mnie tu najbardziej, to bardzo częste i niesamowicie zabawne popkulturowe odniesienia, od "Wyspy tajemnic" aż po "Tajemnice Smallville". W każdym epizodzie znajdzie się dla kilku z nich miejsce i nigdy nie zawodzą. Humor jest tu odważny, bezpretensjonalny i nieraz wręcz bezczelny, a to sprawia, że na tle współczesnych komedii "Broad City" się wybija. I wszystko wskazuje na to, że dziewczyny na małym ekranie pozostaną jeszcze jakiś czas. Dopiero co wystartował 2. sezon, a kolejny już dawno został zamówiony. Nic, tylko się cieszyć. Dajcie Abbi i Ilanie szansę!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj