We wrześniu 2020 roku jeden z najpopularniejszych i najlepiej ocenianych thrillerów w historii kina - Siedem - skończył 25 lat. Wspominamy więc ten wyjątkowo przytłaczający film, oddajemy hołd jego najmocniejszym stronom i podrzucamy kilka ciekawostek.
Zanim stał się prawdziwą marką, zanim jeszcze jego nazwisko zaczął kojarzyć niemal każdy sympatyk kina, David Fincher zajmował się produkcją reklam i wideoklipów. Jego debiut fabularny (Obcy 3) trafił do kin w roku 1992 i ciężko powiedzieć, by spotkał się wówczas z zachwytem krytyków i fanów serii (ci obraz docenili dopiero po latach). Gdy ćwierć wieku temu zgodził się rozpocząć pracę nad filmem Siedem, niewiele zapowiadało, że będzie to początek serii sukcesów, które umożliwią kojarzenie nazwiska Fincher z dopracowanymi, trzymającymi w napięciu, satysfakcjonującymi szeroką widownię i prasę produkcjami.
Znakomity, bogaty w niebanalną symbolikę, nietypowy (zwłaszcza w połowie lat dziewięćdziesiątych) i igrający z gatunkiem scenariusz stworzył Andrew Kevin Walker, który przez wiele lat nie radził sobie w branży zbyt dobrze, przez co zmagał się ze stanami depresyjnymi. Jednym z ich skutków okazał się właśnie ten do cna wyprany z optymizmu skrypt, po którego lekturze niechętny pracy przy kolejnym filmie Fincher zdecydował się wyreżyserować film. Nazywając go medytacją nad istotą zła, właściwie trafił w sedno.
Siedem ugruntowało pozycję Finchera w Hollywood; szczęśliwie dla niego wyreżyserowania filmu odmówili David Cronenberg i Guillermo del Toro. Twarzami produkcji stali się Morgan Freeman i Brad Pitt, choć żaden z nich nie był pierwszym kandydatem. W pierwotnej wersji scenariusza detektyw Mills miał być czarnoskóry; propozycję otrzymał Denzel Washington, który jednak ją odrzucił (uznał obraz za zbyt okrutny i mroczny, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę jego wydźwięk). Pod uwagę byli brani również Sylvester Stallone, Kevin Costner czy... Nicolas Cage. W Somerseta zaś początkowo wcielić się miał Al Pacino, zrezygnował z niej jednak na rzecz innej produkcji.
Co sprawiło, że Siedem zachwyciło widownię i uplasowało się wysoko we wszelakich rankingach szeregujących najlepsze thrillery w historii? Zacznijmy od tego, że opowiadana w nim historia okazała się niezwykle niepokojąca, mroczna i przygnębiająca. Co zaś najważniejsze - zaskakiwała. Nie za pomocą tanich chwytów czy przewidywalnych twistów, ale przede wszystkim poprzez zaprzeczenie złotym zasadom gatunku czarnego kryminału (balansujący na granicy dobra i zła gliniarz ostatecznie okazuje się w porządku, zagadka zostaje rozwiązana, śledztwo pozwala dopaść zbrodniarza, zło jest ukarane), z którym film ma przecież wiele wspólnego. Tutaj ten kryminalista sam oddaje się w ręce policji, a my wiemy, że ma nad nią przewagę. Ostatecznie to on wymierza karę; zło triumfuje, a racja leży po stronie czarnego charakteru. Warto wspomnieć, że szefowie wytwórni New Line chcieli zmienić zakończenie. Kategorycznie sprzeciwili się temu Brad Pitt, Morgan Freeman i sam Fincher, grożąc rezygnacją. Całe szczęście.
Kolejną siłą Se7en (tak zapisuje się tytuł w oryginale) jest obsesyjna wręcz dbałość Finchera o wszelakie drobiazgi. Każdy kadr jest precyzyjnie zaplanowany i dopracowany; gesty, słowa, pogoda, niuanse - wszystko ma jakieś znaczenie (nieprzypadkowość jest zresztą czymś, na co nie pozwolił sobie także scenarzysta). Przy okazji rozczulania się nad drobiazgowością warto wspomnieć kilka ciekawostek. Pierwszy z brzegu przykład: wszystkie zeszyty i zapiski Johna Doe były prawdziwe, wykonane na zamówienie - ich stworzenie kosztowało 15 tysięcy dolarów i zajęło dwa miesiące prowadzenia skrupulatnych zapisków, czyli tyle, ile według Somerseta potrzebowałaby policja, by je przeczytać. Większość nawet nie znalazła się w kadrze. Z kolei w scenie związanej z ofiarą obżarstwa wykorzystano aż siedem skrzyń wypełnionych karaluchami; specjalista używał wazeliny, by jakoś utrzymać je w ryzach. Wcielający się w ofiarę Bob Mack musiał mieć pozatykane uczy i nos, by nie dostały się do nich owady.
Skoro jesteśmy już przy "ofiarach", warto wspomnieć, że Reida MacKaya (ofiara lenistwa) charakteryzowano czternaście godzin, do czego wykorzystano między innymi protezy szczęk. Sam aktor ekstremalnie odchudził się do tej roli (ostatecznie na planie ważył ok. 40 kilogramów). Grający rolę innego zabitego (chciwość) Gene Borkan przez większość czasu na planie rzeczywiście spędził związany i w samej bieliźnie; oblano go też ponad siedmioma litrami sztucznej, lepkiej krwi, przez którą kolana aktora przywarły do podłoża.
W końcu: złoczyńca. Enigmatyczność Johna Doe była pełnowymiarowa. Nazwisko Kevina Spaceya nie pojawiło się w żadnej recenzji czy informacji prasowej, nie wspominając o napisach początkowych. Widzowie mieli nie wiedzieć, który aktor wciela się w mordercę; wszystko, co z nim związane, miało być zagadką. Co więcej, w filmie widzimy go łącznie kilka minut, co brzmi absurdalnie, biorąc pod uwagę, jak mocno zapada w pamięć. Choć po latach określany jest jako jeden z najbardziej charakterystycznych, sadystycznych i okrutnych morderców w całej historii kina, ani razu nie przyłapujemy go na gorącym uczynku. Nie mamy szansy zobaczyć, jak wyrządza zło. Obserwujemy wyłącznie jego rezultaty. Paradoksalnie jedynego zabójstwa, które możemy zobaczyć na ekranie w trakcie seansu, dopuszcza się... policjant, Mills.
Podobno Fincher powiedział wcielającym się w główne role aktorom, że Siedem to nie film, przez który zostaną zapamiętani, ale na pewno będzie to film, z którego będą mogli być dumni. Prawdopodobnie miał rację.