W odróżnieniu od innych, starszych seriali i filmów z uniwersum Star Trek, nie ma tych wydawnictw związanych z Discovery jeszcze aż tak dużo, żeby się w tym pogubić. Konkretnie rzecz ujmując: wyszły trzy komiksy i cztery książki.  Świetnym ruchem ze strony CBS było zatrudnienie Kirsten Beyer jako koordynatorki wszystkich wydawnictw związanych z Discovery. Pilnuje spójności między serialem i poszczególnymi historiami realizowanymi w innej formie. Kirsten blisko dwie dekady temu próbowała dostać pracę przy serialu Star Trek: Voyager. Korespondowała o swoich pomysłach z ówczesną producentką, Jeri Taylor. Udało jej się nawet umówić na spotkanie z twórcami. Zaprezentowała kilka swoich historii i… nic z tego nie wyszło. Podziękowano jej.  Ale zdolna pisarka i scenarzystka zafascynowana Voyagerem nie poddawała się. Gdy później podjęła współpracę z wydawnictwem zajmującym się książkami z uniwersum Star Trek, przerobiła wspomniane pomysły na odcinki w powieści, które spodobały się fanom. W pewnym momencie odpowiadała za wszystkie książki Star Trek: Voyager, których akcja rozgrywała się po wydarzeniach z serialu. A później trafiła do ekipy pracującej nad scenariuszami Discovery. To jej zawdzięczamy m.in. odcinek Si Vis Pacem, Para Bellum, w którym Saru, Burnham i Tyler trafiają na planetę Pahvo. 

Komiksy

Pierwszy komiks z logotypem Star Trek: Discovery na okładce, który trafił do sprzedaży, czyli The Light of Kahless, uważam jednocześnie za najmniej udany. Polecić go mogę tylko największym fanom Klingonów, oczywiście w nowym, znanym z Discovery wydaniu. To tej rasie poświęcona jest cała opowieść, a dokładnie występującemu w serialu przez dosłownie kilka minut T’Kuvmie.  Ja wiem, że potem Voq i L’Rell próbowali realizować jego misję przez cały sezon, ale historia o tym, jak stawał się tym, kim widzieliśmy go w pierwszych dwóch odcinkach, jest zwyczajnie nieciekawa. Plus za to, że próbowano pokazać jego motywację. Minus, że nie stworzono żadnych postaci poza T’Kuvmą, które wywołują jakieś emocje. Jego siostra podejmuje jedną próbę, ale jej zachowanie jest zbyt przewidywalne. 
The Light of Kahless to komiks poświęcony w całości Klingonom. / fot. IDW
The Light of Kahless szwankuje też pod innymi względami - rysunki Tony’ego Shasteena, delikatnie rzecz ujmując, nie zachwycają. L’Rell i Voq wyglądają jak przerysowani ze zdjęć promocyjnych. Nie żartuję, są fotki z serialu, w których widzimy ich w identycznych pozach i z takimi samymi wyrazami twarzy. Jak na komiks o rasie wojowników za dużo tu postaci w posągowych pozach wygłaszających wielkie przemowy, a za mało jatki. Walki są mało dynamiczne. Choć jest też scena klingońskiego porodu, która na pewno robi wrażenie. Całość wydano w czterech zeszytach. Jest też wydanie zbiorcze. Kupiłem je, żebyście wy nie musieli. Dużo bardziej spodobał mi się komiks Star Trek Discovery: Succesion. Najbardziej oczywista z punktu widzenia fana serialu zaleta jest taka, że mamy tu wielu znanych bohaterów czy statki kosmiczne. Wprawdzie w wydaniu z Mirror Universe, bo tam rozgrywa się cała akcja, ale jednak. Cieszy ciekawa historia z intrygami i zwrotami akcji oraz świetna kreska Marka Robertsa. Bez większych spoilerów zdradzę tylko, że bardzo ciekawie poprowadzono postać Airam, która nie miała jeszcze okazji za bardzo wpłynąć na akcję na ekranie. Wiarygodnie wypada też nieznany z serialu Alexander, czyli kuzyn Georgiou.
Airam nie bez przyczyny trafiła na okładkę. Ma świetny wątek w komiksie. / Fot. IDW
Z kolei Annual to historia dużo mniej nastawiona na akcję. Rozgrywa się w Prime Universe, a bohaterem jest Paul Stamets. Wprawdzie na początku nie pała on miłością do Gwiezdnej Floty, ale okazuje się, że jest to najbliższa tej organizacji opowieść ze wszystkich dotychczas wydanych komiksowych odsłon Discovery. Poznajemy w niej Paula jako osobę, widzimy początki jego pracy nad napędem zarodnikowym, co uwiarygadnia motywacje tej postaci w pierwszym sezonie. Możemy tu też zobaczyć jak aż trzej ważni dla serialu bohaterowie trafiają na pokład USS Discovery. Dobra wiadomość jest taka, że w zbiorczym wydaniu Succesion dorzucono Annual jako bonus. I w takiej wersji ten komiks zdecydowanie fanom Discovery polecam. Zwłaszcza że na końcu jest jeszcze piękna galeria okładek i całostronicowe rysunki statków.
Tylko niektóre komiksy Discovery poświęcone są Gwiezdnej Flocie. / Fot. IDW
W lutym ukaże się Star Trek Discovery: Captain Saru, który teoretycznie zapowiada się na jeszcze bliższy serialu: akcja rozgrywa się pod koniec pierwszego sezonu, gdy Saru pełni obowiązki kapitana, zanim załoga wpada na USS Enterprise. Wygląda na to, że w tym czasie coś im się przydarzyło. Pierwszy raz widzieliśmy, jak Saru radzi sobie z presją dowodzenia w odcinku Choose Your Pain. Wiemy, że bardzo chciał wtedy dobrze wypaść, ale też pamiętajmy, że postać od tamtej pory ewoluowała. 

Książki

Z książkami jest o tyle z mojej perspektywy ciekawiej, że wszystkie cztery, które ukazały się do tej pory, dotyczą Gwiezdnej Floty. No, może trzy i pół, ale o tym za chwilę. To miła odmiana po opowieściach z Mirror Universe czy o Imperium Klingonów. Statki Federacji i ich załogi w mundurach przypominających pidżamy to coś, co znam. Czuję się w takich klimatach bezpiecznie. 
Okładki tych książek to nie dzieła sztuki: zdjęcie postaci z materiałów promocyjnych serialu i jakieś tło. / Fot. Simon & Schuster
Najbardziej polecam Desperate Hours. Z kilku powodów. Akcja rozgrywa się częściowo na znanym z pilota Star Trek: Discovery okręcie USS Shenhzou, ale przed wydarzeniami z serialu. Mamy tu więc trochę znajomych twarzy. David Mack świetnie moim zdaniem uchwycił charaktery postaci, z zastrzeżeniem, że są tu przecież nieco młodsze. Pierwsze, co mnie zachwyciło, to fragmenty o Georgiou, której w serialu przed jej tragiczną śmiercią nie poznaliśmy bardzo dobrze. Ale trochę się udało i tutaj wyraźnie czuć, że ta postać została dobrze przedstawiona - zarówno jej zachowanie, jak i myślenie. Autor przygląda się też pod lupą relacji Burnham i Saru, co (po uzupełnieniu jeszcze o The Brightest Star, o którym za chwilę) daje nam dużo pełniejszy obraz tego, co dzieje się między tą dwójką w pierwszych odcinkach Discovery. W książce dochodzi też do spotkania Burnham z załogą USS Enterprise, wśród której znaleźli się Pike i Spock. A więc wpadają na siebie na długo przed drugim sezonem Discovery! Jest tu sporo znanych ze Star Treka sytuacji (np. bankiet na okręcie), ale też takie, które niekoniecznie kojarzą nam się z tym uniwersum (niezwykle dynamiczny i niespodziewanie emocjonujący opis próby zestrzelenia drona na pewnej planecie). Druga warta polecenia książka to Star Trek Discovery: Drastic Measures. Ta z kolei daje nam szansę poznać prawdziwego (to znaczy nie tego z Mirror Universe) Gabriela Lorkę. Tutaj wprawdzie jeszcze w randze komandora porucznika, bo akcja rozgrywa się 10 lat przed Discovery, ale to już coś. Powiem tylko, że to wciąż badass, choć zdolny do głębszych uczuć. Do tego ładnie wpleciono te wydarzenia w pewną historię, o której słyszeliśmy później w odcinku Oryginalnej Serii. Zresztą dotyczy to właściwie każdej z omawianych tu książek: jeśli nawet nie wzięto znanych postaci, to przynajmniej przemycono jakąś rasę występującą w innych serialach Star Trek. Drastic Measures jest najbardziej przytłaczającą powieścią ze wszystkich omawianych, dużą jej część poświęcono ludziom wychodzącym z niewyobrażalnej traumy. 
Saru i Tilly to lubiane postaci. Nic dziwnego, że poświęcono im książki. / Fot. Simon & Schuster
Fear Itself autorstwa Jamesa Swallowa skupia się na Saru i jego próbach wykazania się i zdobycia uznania w Gwiezdnej Flocie. A nie była to łatwa droga. Przyglądamy się dokładnie jego wewnętrznej sile, czyli strachowi. Bo warto pamiętać, że w jego przypadku nie zawsze jest on paraliżujący. Wątek rywalizacji z Burnham jest tu kontynuowany, ale dla mnie ważniejsze jest coś innego. Spock był outsiderem ze względu na pochodzenie. Saru może być Spockiem naszych czasów, gdy coraz odważniej i bardziej merytorycznie mówi się o zaburzeniach i chorobach psychicznych, w których dużą rolę odgrywają strach i lęk. Być może dzięki Saru niektórzy przestaną się wstydzić (i bać) mówić o swoim cierpieniu.  Najnowsza, gorąca jeszcze, bo styczniowa premiera, czyli The Way to the Stars, skupia się na młodej Tilly. Mimo że tu też mamy na okładce postać w mundurze Gwiezdnej Floty, a wszystko zaczyna się podczas rozmowy z Burnham na USS Discovery, nie jest to tradycyjna trekowa historia. To ze wszystkich tu opisywanych najbardziej „młodzieżowa” książka, bo opowiada o odkrywaniu pasji i porażkach w wydaniu nastolatki. Autorka przedstawia nam Tilly z czasów, gdy ta jeszcze nie wie, że chce dołączyć do Gwiezdnej Floty. W ciekawy sposób rozwija też uniwersum, bo pokazuje szkołę XXIII wieku, która nie jest Akademią Gwiezdnej Floty. 

Short Treks

Jeśli chcecie jeszcze bardziej uzupełnić wiedzę o uniwersum, obejrzyjcie Short Treks, czyli wypuszczane co miesiąc kilkunastominutowe odcinki, które miały nam umilić czekanie na drugi sezon Discovery. Na Netfliksa trafiły dzień przed premierą drugiego sezonu i trzeba się trochę namęczyć, żeby je odnaleźć, ale nareszcie są. Zadebiutowały moim zdaniem słabo, bo odcinkiem o Tilly i jej nowopoznanej znajomej (Runaway). Choć teraz rozumiem, że była to pierwsza nieśmiała próba stworzenia Star Treka dla młodszej widowni, o czym ostatnio coraz głośniej mówi Alex Kurtzman (współautor scenariusza do tego epizodu). I badanie gruntu pod Starfleet Academy. Historia współtworzona przez nagrodzonego Pulitzerem Michaela Chabona (Calypso) też mnie nie porwała. Ale podoba mi się odwaga w całkowitym uniezależnieniu się od postaci znanych z serialu i duży przeskok czasowy. Pokazanie relacji żołnierza (Aldis Hodge) i sztucznej inteligencji przypomniała mi, że najlepszy film w tej tematyce, jaki widziałem, to Ona z 2013 roku.  The Brightest Star rzuca nowe światło na postać Saru. Cieszę się, że zobaczyłem jego rodzinną planetę, dowiedziałem się więcej o życiu jego ludzi. Ale szczerze mówiąc, to był materiał co najmniej na pełnoprawny, godzinny odcinek. W piętnastu minutach za dużo trzeba było zrobić uproszczeń. Niektóre wydarzenia mogą dziwić pokazane w tak skrótowy sposób, ale obstawiam, że gdyby postaci miały trochę więcej czasu, ich motywacja byłaby bardziej czytelna.
Saru na swojej rodzinnej planecie. / Fot. CBS
Najbardziej spodobał mi się Escape Artist, czuć że przyłożył do niego rękę współtwórca serialu Rick and Morty, czyli Mike McMahan. Wybrano ciekawy sposób na poprowadzenie narracji poprzez świetnie dopasowane do bieżącej akcji retrospekcje. Zakończenie było realnie zaskakujące. To znaczy raczej wszyscy podejrzewali, że Mudd nie da się złapać. Ale ja do ostatniej chwili nie wiedziałem, co konkretnie się wydarzy. Mam nadzieję, że Rainn Wilson powróci w tej roli w drugim sezonie Discovery.  Na Short Treks warto też zwracać w przyszłości uwagę z innego powodu. Najpierw ogłoszono, że scenariusz do jednego z odcinków napisze Michael Chabon, a niedługo później dołączył on do ekipy pracującej nad serialem o Picardzie. Robotę przy kolejnym epizodzie dostał Mike McMahan i… nie minęło dużo czasu, a świat dowiedział się, że będzie on tworzyć Star Trek: Lower Decks, kolejny serial w uniwersum. Wygląda więc na to, że Short Treks są wrzucane nowym twórcom jako pewnego rodzaju „rozgrzewka” przed wejściem w trekowy świat na pełen etat. Dlatego z uwagą będę przyglądał się nazwiskom kolejnych osób dołączających do ekipy. Według słów Kurtzmana na wiosnę zobaczymy epizody animowane, ale nie wiemy jeszcze, czy nawiązujące w jakiś sposób do Lower Decks, czy może do kolejnych projektów. 

Przyszłość Discovery poza ekranem

Myślę, że po drugim sezonie czeka nas więcej komiksowych i książkowych historii o Pike’u i Spocku. Już zapowiedziano powieść The Enterprise War (premiera w lipcu), w której zostanie ukazane, co działo się z USS Enterprise w trakcie pierwszego sezonu Discovery. Ale podejrzewam, że to dopiero początek. 
Kapitan Pike w wersji z Oryginalnej Serii miał już swoje występy w komiksach. Ale teraz czeka go nowe życie. / Fot. IDW, Marvel
Czekam też na pierwszy porządny crossover Discovery z inną załogą, np. Następnego pokolenia albo Voyagera (ta druga jest przecież bardzo ważna dla Beyer). To jak najbardziej możliwe, skoro Kirk z filmów Abramsa trafił na stację Deep Space Nine w komiksie Q Gambit. Twórcy komiksów mają mniej związane ręce niż scenarzyści seriali i filmów, mogą bardziej poszaleć.  Pamiętajmy jednak, że książki i komiksy nie należą do kanonu. To opowieści ze świata, ale scenarzyści serialu nie muszą brać ich pod uwagę, tworząc kolejne odcinki. Jeśli mam być szczery, zupełnie mi to nie przeszkadza i z przyjemnością w te „dodatkowe” historie nurkuję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj