Większość serialowych maniaków z pewnością kojarzy piosenkę Malviny Reynolds "Little Boxes" z 1962 roku. Jeśli za nic nie możecie przypomnieć sobie tego utworu, już służę pomocą – piosenka ta jest znana głównie z czołówki serialu Trawka, który gościł na antenie telewizji Showtime przez siedem lat. Pewien amerykański profesor w wywiadzie dla "Time’a" powiedział: "Cały semestr uczę moich studentów o amerykańskim konformizmie. Ta piosenka robi to w półtorej minuty". Taka jest prawda. Utwór w wykonaniu Reynolds w dwóch zwrotkach streszcza obraz amerykańskiego przedmieścia lat 50. i 60. (a jak się wkrótce okaże, także i dzisiejszych). O co więc chodzi z owymi "małymi pudełkami"?

W 1945 roku, gdy do Stanów powrócili kolejni zdemilitaryzowani żołnierze, zaczęło brakować miejsc zamieszkania dla kolejnych rodzin. Wszyscy chcąc spełnić swój "american dream", ruszali do miast po fortunę i wyższe wykształcenie, które im obiecano. Nastąpiła nagła potrzeba budowy tysięcy miejsc zamieszkania dla Amerykanów. Jak wiadomo, potrzeba jest matką wynalazków, a największymi wynalazcami okazali się bracia William i Alfred Levitt. Pierwszy z nich posiadał firmę budowlaną oraz tartak, drugi zaś był architektem. Razem postanowili wybudować osiedle na Rhode Island, gdzie znalazłyby się zaprojektowane przez nich domy. W krótkim czasie wybudowano prawie 10 tys. budynków, a w ciągu dziesięciu lat liczba ich zwiększyła się do 15 milionów!

Tytułowe "little boxes" to nic innego, jak owe domy budowane według tego samego schematu, tak samo urządzone i tak samo wyglądające z zewnątrz. Postawione tuż obok siebie, często nieodgrodzone żadnym płotem, stały się znakiem rozpoznawczym amerykańskiego przedmieścia. Zgodnie z piosenką: są różnokolorowe, zrobione z byle czego i wszystkie wyglądają tak samo.
Kluczowym elementem suburbiów stali się także sami ludzie. Według Malviny Reynolds (oraz ogromnej grupy Amerykanów) sami mieszkańcy są zrobieni z byle czego, wyglądają i zachowują się tak samo. Pomimo humorystycznego wydźwięku tego tekstu, piosenkarka ma wiele racji. Tutaj bowiem ukazuje się jakże ważne dla amerykańskiej tożsamości pojęcie konformizmu.

"Suburbia – miejsce z szerokimi trawnikami i wąskimi umysłami" – to słowa Ernesta Hemingwaya istotne dla całego obrazu amerykańskiego przedmieścia. Mimo negatywnego oddźwięku, konformizm w amerykańskim społeczeństwie był traktowany jako cecha pozytywna. Zanim rozwinę swoją myśl, chcę skupić się na trzech serialach z lat 50., a raczej na ich czołówkach, które świetnie pokazują, jak telewizja kreowała obraz suburbiów.

Pierwszy serial to "The Adventures of Ozzie and Harriet" z 1952 roku. W jego czołówce widzimy tytułowe małżeństwo. Mieszkają w domku na przedmieściach i mają dwójkę dzieci. W otwarciu "Father Knows Best" z 1954 roku widzimy, jak główny bohater ubrany w garnitur przychodzi do kuchni, obserwuje trójkę swoich dzieci i całuje żonę, która prawdopodobnie zaraz zabierze się za obiad. W "Donna Reed Show" z 1956 obserwujemy główną bohaterkę, która odbiera telefon, po czym oddaje słuchawkę mężowi. Bierze zapakowane w papierowe torby kanapki i daje je dzieciom, które wysyła do szkoły. Chwilę później również mąż wychodzi do pracy, a kobieta zostaje sama w domu.

Co łączy te trzy produkcje? Każda nich pokazuje typowy dla amerykańskich suburbiów model tzw. rodziny nuklearnej. Składa się ona z dwóch pokoleń: małżeństwa (koniecznie małżeństwa! Nie ma miejsca na wolne związki albo, co gorsza, związki homoseksualne) oraz dzieci (najczęściej więcej niż jedno). Nie ma rodzin wielopokoleniowych ani bezdzietnych. Jest to typowa cecha tamtego okresu – to przecież czasy tzw. baby boomu. Tuż po wojnie oraz w latach 50. i 60. coraz częściej zawierano związki małżeńskie w coraz młodszym wieku – dla kobiet średnia wynosiła 20 lat; dla mężczyzn – 23 lata. Za tym idzie ogromny wzrost wskaźnika przyrostu naturalnego w latach powojennych i stąd też wielodzietne rodziny – w latach 60. na jedną przypadało średnio trzy i pół dziecka.

Kolejną charakterystyczną cechą łączącą wspomniane wyżej produkcje jest to, że wszystkie pokazują białe rodziny reprezentujące klasę średnią, co nietrudno zauważyć. Każda z nich posiada piękny dom na przedmieściach, wyraźnie widać, że mężczyźni pracują w biurach (to tak zwani white collars – osoby pracujące w biurze w centrum miasta, a mieszkające na przedmieściach; nazwa wzięła się oczywiście od białego koloru ich koszul, a co za tym idzie – także kołnierzyków), a dzieci są szczęśliwe i mają wszystko, czego im trzeba, włącznie z zapewnionym wykształceniem. Po prostu American Dream! Serial "Father Knows Best" stał się tak głęboko zakorzeniony w amerykańskiej popkulturze, że Departament Skarbu USA zlecił nakręcenie odcinka specjalnego propagującego zakup obligacji skarbowych, który został później porozsyłany m.in. do szkół i kościołów. Rodzina Andersonów miała być wzorem dla współczesnych Amerykanów.

Rodziny w powyżej ukazanych produkcjach mają tyle cech wspólnych, że można odnieść wrażenie, iż są wręcz takie same. Tutaj dochodzimy do sedna sprawy, bowiem ujawnia się tu konformizm, który w latach 50. i 60. był czymś niezwykle charakterystycznym dla amerykańskiego społeczeństwa. Najciekawsze jest to, że ta cecha, dzisiaj mająca wydźwięk zdecydowanie pejoratywny, w tym czasie była traktowana pozytywnie. Dlaczego? Otóż lata 50. to czasy maccartyzmu, tak zwanego "polowania na czarownice", czyli działań skierowanych przeciwko członkom partii komunistycznych, a później także przeciw osobom, które okazywały jakiekolwiek lewicowe odchyły. Wielu ludzi show-biznesu oraz nauki stało się ofiarami często nieprzemyślanych działań. Polityka rządu odcisnęła potężne piętno na amerykańskim społeczeństwie. Krzysztof Michałek w swojej książce o historii USA pisze o konformizmie następująco: Częściowo był on wynikiem warunków obiektywnych, częściowo zaś subiektywnie, a zarazem pozytywnie postrzeganą wartością. W pierwszym wypadku zjawiska w rodzaju powstawania wielkich przedmieść, któremu towarzyszyła uniformizacja i standaryzacja, tworzyły niezwykle korzystną aurę dla konformizmu.
Rzędy domków o podobnym wyglądzie zewnętrznym i wyposażeniu wewnętrznym, zamieszkane przez ludzi prowadzących podobny styl życia, fascynujących się podobnymi programami telewizyjnymi, czytających podobne magazyny, ubierających się i zachowujących się podobnie, wszystko to czyniło konformizm czymś naturalnym. Jeśli dodać powszechnie podzielaną obawę przed komunizmem, to obraz naturalnych warunków kształtowania się postaw konformistycznych wydaje się nabierać kolorów
. Wszystko to będzie miało swoje konsekwencje w późniejszych latach.

Oczywiście przez kolejne dziesięciolecia zmieniło się bardzo wiele – zimna wojna dobiegała końca, strach przed wojną atomową gdzieś znikł, a świat parł do przodu, zapatrzony w potęgę Stanów Zjednoczonych. Jakimś cudem jednak przedmieścia pozostały takie same. Baby boomerzy (czyli osoby, które urodziły się w latach 50. i 60.) zaczęli zakładać swoje własne rodziny, także zamieszkując na przedmieściach. Wychowani w konformistycznym środowisku, również prezentowali podobne poglądy – suburbia stały się więc ostoją tradycyjnych wartości. Stąd też stereotyp, że ludzie na przedmieściach są konserwatywni (wystarczy spojrzeć na minę Walta Kowalskiego z Gran Torino, by wiedzieć, o czym mówię). Zobaczmy więc, jak prezentują się przedmieścia w serialach z lat 70. i 80.

"The Bardy Bunch", którego emisja przypada na początek lat 70., opowiada historię małżeństwa z szóstką (!) dzieci. W czołówce od razu rzuca się w oczy to, jak kreowana jest para małżonków – Carol ma piękną fryzurę i nienaganny uśmiech, Mike z kolei jest w białej koszuli i pod krawatem, czyli możemy stwierdzić, że kobieta zajmuje się domem, mężczyzna zaś pracuje w biurze. Rodzinka oczywiście mieszka w dużym domu (który stał się miejscem wycieczek fanów serialu) gdzieś na przedmieściach Los Angeles. The Wonder Years, których emisja rozpoczęła się w 1988 roku, ukazują przedmieścia także z lat 60. i 70. I wszystko, co w nich widzimy, już było – piękne, zielone trawniki, duże domy, słoneczne popołudnia i szczęśliwe rodziny. Każdy ma pracę, wyższe wykształcenie i własny samochód. Twórcy seriali nawet po 30 latach ciągle powtarzają te same schematy – przez 30 lat obraz przedmieść nie zmienił się w ogóle.

Istotnym elementem w obrazie amerykańskich suburbiów jest rola kobiety w społeczeństwie. Jak można łatwo zauważyć na wcześniejszych przykładach, każda z głównych bohaterek jest gospodynią domową. Czy to Margaret ("Father Knows Best"), czy Donna ("Donna Reed Show"), czy Carol ("The Brady Bunch") - każda z nich, bez wyjątku, zajmuje się domem i opieką nad dziećmi. Taki układ rzeczy wydaje się normalny, bowiem aż do lat 60., czyli do tzw. drugiej fali feminizmu, zatrudnienie kobiet nie przekraczało 40 procent. Jednak teraz, gdy zatrudnienie płci pięknej jest o wiele wyższe, na przedmieściach nadal ostała się tradycja tzw. Big C’s. Nazwa ta pochodzi od trzech czynności zaczynających się na literę "c" – cleaning, cooking and child care, czyli sprzątanie, gotowanie i opieka nad dziećmi. Tymi trzema czynnościami zajmują się kobiety, które zamieszkują przedmieścia i nie pracują. Bardzo łatwo można zauważyć to zjawisko także we współczesnej telewizji.

W serialu Sześć stóp pod ziemią Ruth Fisher zajmuje się domem, gdy jej mąż (a później i dzieci) pracuje w domu pogrzebowym. Do obowiązków Nancy Botwin z Trawki również należą czynności związane z domem, a gdy jej mąż umiera, kobieta postanawia handlować marihuaną, zamiast poszukać normalnej pracy. Także bohaterki seriali animowanych The Simpsons i Family Guy są przecież kurami domowymi! Najbardziej interesującym przykładem jest serial Big Love, którego główny bohater, Bill Henrickson, jest mormonem. Ma on trzy żony i ośmioro dzieci, a utrzymuje ich wszystkich ze swojej pensji szefa sieci sklepów z narzędziami do budowania i urządzania domu. Rodzina Henricksonów posada trzy domy (połączone jednym ogrodem), więc same żony mają sporo zajęć.  Kolejnym ciekawym przykładem jest Modern Family, w której możemy obserwować przygody pary gejów, Mitcha i Camerona. Ten pierwszy jest adwokatem, z kolei jego partner - kurą domową, a pomimo chęci zdobycia zatrudnienia, jeszcze większą przyjemność sprawia mu zajmowanie się domem oraz opieka nad adoptowaną córką, Lily. Big C’s  pojawiają się więc w praktycznie każdym serialu. Na dodatek czasami jest ich więcej (Big Love) lub nie są nawet kobietami (Modern Family). Co ciekawe, w serialu stacji Showtime pt. The Big C główna bohaterka jest nauczycielką - sam tytuł odnosi się do jej choroby nowotworowej, a także do rozmiaru jej biustu.

Rzadko można zaobserwować w serialach odstępstwa od stereotypowego myślenia o przedmieściach. Na każdym kroku mamy ten klucz definiujący prawdziwe amerykańskie suburbia – białą rodzinę z klasy średniej. Rzadko się zdarza, żebyśmy widzieli mniejszości rasowe w tamtych rejonach. Wynika to z rzeczywistego stanu rzeczy, jeśli chodzi o obecność przedstawicieli innych ras na przedmieściach. W Stanach Zjednoczonych panuje trend i przekonanie, że to właśnie biali zamieszkują suburbia, a Afroamerykanie gromadzą się w większych miastach. Odzwierciedlają to statystyki. W 1970 roku jedynie 3,4% przedstawicieli rasy czarnej zamieszkiwało suburbia. 20 lat później wskaźnik ten wzrósł nieznacznie - do 6%. Inną przyczyną jest czynnik ekonomiczny na tle rasowym. Otóż według wielu zeznań Afroamerykanie częściej niż przedstawiciele rasy białej spotykają się z odmową przyznania kredytu mieszkaniowego mimo tego, że ich dochody są podobne do osób o innym kolorze skóry. Dlatego jeśli na serialowych przedmieściach już spotkamy kogoś o innym kolorze skóry niż biały, z reguły postać ta jest jednym z głównych bohaterów lub służy do jeszcze częstszego ukazywania stereotypów. W serialu The Simpsons Apu, właściciel sklepu w Springfield, jest hindusem i nie widzimy go nigdzie indziej poza miejscem pracy, gdzie od czasu do czasu spotykamy jego żonę (która ma charakterystyczną kropkę na czole) z gromadką dzieci. Apu kaleczy język angielski, ma fryzurę jak gwiazda Bollywoodu, a za każdym razem, gdy ktoś wychodzi ze sklepu, powtarza słynne "Thank you, come again". Z kolei w Trawce, gdy już Afroamerykanie się pojawią, to okazują się specami od handlowania ziołem i kradzionymi torebkami.

Stereotypowo aż do granic możliwości podeszli do tematu twórcy serialu Chuck. W odcinku "Chuck vs the Suburbs" główny bohater udaje się na przedmieścia, by odkryć, który z jego mieszkańców jest terrorystą. Nie wybiera się tam oczywiście sam, lecz z partnerką, która udaje jego żonę. W innym wypadku cała operacja łatwo zostałaby spalona. Konformizm w tej wersji ukazany jest dobitnie, wręcz przerażająco – koniec końców okazuje się, że całe osiedle zamieszkują tajni agenci, którzy działają przeciwko CIA. W innym serialu komediowym, Suburgatory, główna bohaterka przeprowadza się na przedmieścia, gdzie zaczynają ją irytować takie same "mamy", brak taksówek, klaksonów i alarmów. Tamtejsze dziewczyny na śniadanie, obiad i kolację popijają Red Bulla bez cukru i są klonami swoich matek, tyle że jeszcze nie dorobiły się swoich własnych sztucznych piersi.

Mimo tego, że obraz przedmieść we wspomnianych serialach jest z reguły taki sam, to jednak okazuje się, że można pokazać suburbia w zupełnie innym świetle. Można zachwycać się pięknymi ulicami, zielonymi trawnikami i niebieskimi oknami lub krytykować takie same domki, irytujących sąsiadów i to, że plotki przenoszą się szybciej niż przez światłowód. Mimo przeróżnych kątów ukazania przedmieść, trudno odmówić wyżej wymienionym dziełom pewnej szczerości i realności. Nawet najbardziej radykalne sposoby pokazania stereotypów (terroryści zamieszkujący całe osiedle, podobna dieta każdej nastolatki) wynikają z dziesięcioleci kreowania się poglądów na to, jak suburbia wyglądają i działają. Czy to konsekwencje baby boomu, a co za tym idzie, wielodzietne rodziny; czy to polityka maccartyzmu i powszechny konformizm - to wszystko ma konsekwencje nie tylko w rzeczywistości, ale także w tym, co widzimy na ekranach naszych telewizorów. Kury domowe z pomalowanymi paznokciami i nienagannym uśmiechem, biznesmeni jeżdżący niebieskim Priusem, szerokie trawniki i ogromne zraszacze, które je co wieczór podlewają – ten obraz wyrył się w głowach widzów. Z drugiej strony przedmieście to miejsce na spokojne życie rodzinne, jednak pełne nieoczekiwanych przygód. Suburbia pachną wolnością, ale i krępują zamkniętą społecznością. Suburbia pełne są paradoksów, a mimo tego, że każde wygląda tak samo, to ukazane jest inaczej. Wystarczy, że przełączymy na inny kanał.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj