Śmiałka, który chciałby wyruszyć na poszukiwanie korzeni wampiryzmu, należałoby czym prędzej odwieść od jego szalonej koncepcji, nim postrada zmysły i zgubi się w niezliczonych domysłach oraz legendach dotyczących tego tematu. Mity o mrocznych istotach pojawiają się w mitologii germańskiej, słowiańskiej, opowieściach z Dalekiego Wschodu (Kali można przecież uznać za pramatkę wampirów); wielu źródeł krwawych opowieści doszukuje się w Grecji (tu głowy zwracają się w kierunku Lamii, która zapoczątkowała brutalne rządy córek nad niewinnymi młodzieńcami) czy Biblii (Lilith to według niektórych pierwsza żona Adama, pierwszy demon bądź pierwsza wampirzyca). Znacznie łatwiej jest wskazać moment, w którym wampir zaczął zaludniać zbiorową wyobraźnię, będąc już nie tylko nocną marą, rozkładającym się trupem, ale nieśmiertelnym dżentelmenem, sprytnym przeciwnikiem i obietnicą życia wiecznego.

Bram Stoker przez siedem lat pracował nad swoim opus magnum, czyli Drakulą. I choć, jak w przypadku wielu wielkich dzieł, powieść ta zbiera idee wymyślone przez innych autorów (kły wzięte Carmilli Le Fanu, termin nosferatu zapożyczony od rumuńskiej badaczki, przydomek Drakula wzięty od wołoskiego hospodara Vlada Tepesa III), wizja stworzona przez Stokera była tak przekonująca, że Drakula do dziś pozostaje źródłem niezliczonych zapożyczeń i adaptacji (powstało ich do dziś ponad 140). Przemarsz transylwańskiego hrabiego przez srebrne ekrany rozpoczął się wraz z nastaniem ekspresjonizmu niemieckiego. Nosferatu - symfonia grozy to klasyczne dzieło tego gatunku, doskonałe widowisko, które miesza motywy z powieści Irlandczyka z legendarnymi opowieściami (wygląd hrabiego Orloka przywołuje na myśl raczej opowieści o żywych trupach, a nie londyńskie salony) oraz dodaje szczyptę własnych pomysłów (portret narzeczonej Huttera, agenta nieruchomości – motyw ten będzie potem chętnie wykorzystywany w większości adaptacji, poczynając od filmu wytwórni Hammer, a na dziele Francisa Forda Coppoli kończąc, jednak próżno szukać takiej sceny w powieści).

Od momentu premiery murnauowskiej interpretacji minęło niemal 100 lat, a wampiryczna gorączka zdaje się nie opuszczać sal kinowych. Miała ona momenty szczytowe, jak w latach 30., kiedy tryumfy święciły produkcje Universalu z Belą Lugosim w roli głównej, który unieśmiertelnił czarną pelerynę, czy w latach 50., kiedy kino ujrzało pierwszego wampira uzbrojonego w śmiertelnie niebezpieczne kły, w którego wcielał się Christopher Lee. Jednak od tamtego czasu wampir jako bohater bardzo się zmienił, stając się raczej pożądanym gościem, a nie niebezpiecznym intruzem, natomiast nieśmiertelność jest przyjmowana niczym dar, nie przekleństwo. Winić za to można głównie rozhisteryzowane tłumy nastoletnich fanek Zmierzchu, który obdarł wampiry z należnego im majestatu i był niczym kołek wymierzony prosto w serce kina wampirycznego. Krwiopijcy nie są już bohaterami horrorów czy filozoficznych pamfletów, jak to miało miejsce kilkadziesiąt lat temu, ale filmów akcji (Underworld, Van Helsing, Daybreakers - Świt), romansów czy filmowych karykatur (Mroczne cienie, Postrach nocy). Wampiry na wielkim ekranie zaczęły zjadać własny ogon, jednak to nie jedyne medium, w którym produkcje z ich udziałem święciły triumfy.

Pierwszym kultowym wampirem telewizyjnym był Barnabas Collins, bohater "Dark Shadows", opery mydlanej z elementami nadprzyrodzonymi. Serial po pół roku emisji miał bardzo słabą oglądalność i niemal został zdjęty z anteny. Jednak na scenę wkroczył Barnabas, ratując produkcję, która do dziś cieszy się dużym powodzeniem za oceanem. "Dark Shadows" to bodaj pierwsza produkcja telewizyjna, która połączyła ze sobą opowieści o wampirach, wilkołakach i czarowaniach, będąca forpocztą dla późniejszych seriali, które na widelec brały nie tylko motywy likantropiczne czy wampiryczne, ale chętnie mieszały oba, podkreślając, że sztuka postmodernistyczna nie lubi jednolitości.

"Dark Shadows", obecne na antenie przez pięć lat (1966-1971), zyskały liczne grono fanów, co doprowadziło do nieudanej próby reanimacji serialu w 1991 roku. Zagorzałym wielbicielem Barnabasa Collinsa i spółki jest również Johnny Depp, który miał okazję wcielić się w ulubionego bohatera, raz jeszcze występując pod okiem przyjaciela, Tima Burtona. Z wielowątkowej, nieco już trącącej myszką historii panowie zrobili campowy smakołyk, który nie uzurpuje sobie prawa do przywracania wampirom należnego im miejsca w galerii potworów, ale wpisuje się w komediowy ton współczesnych produkcji.

Telewizja na razie milczy na temat Collinswood i jego mieszkańców, co nie oznacza, że obce są jej próby reanimacji starszych historii. Przykładem tego może być choćby mniej znany w Polsce serial Pod osłoną nocy, który doczekał się jednego, 16-odcinkowego sezonu. Produkcja stacji CBS to remake kanadyjskiej produkcji pt. "Nocny łowca". Serial z 1996 roku był zaś klasycznym przedstawieniem wampira.

Nicholas Knight z "Nocnego łowcy" to 800-letni przedstawiciel tej rasy, który rozpaczliwie szuka leku na swoją przypadłość. Zdolny poruszać się tylko pod osłoną nocy, zatrudnia się jako detektyw, starając się tym samym odpokutować za przeszłe grzechy. Niestety, na próżno stara się uciec od swej drapieżnej natury, ponieważ uporczywie przypomina mu o niej jego łaknienie krwi oraz starzy znajomi, którym zdecydowanie nie podoba się jego nowy styl życia. "Nocny łowca" to ciekawa pozycja, która w rozrywkowy schemat serialu telewizyjnego przemyca ważkie rozważania na temat (nie)śmiertelności, odpokutowania za winy czy konsekwencji podejmowanych decyzji.

Amerykańska wersja serialu - zatytułowana Pod osłoną nocy - niestety nie podjęła tych tematów, skupiając się głównie na wątku romantycznym. Najważniejsze jest tam to, co dzieje się pomiędzy głównym bohaterem a dziewczyną, którą uratował, gdy ta była jeszcze dzieckiem. Nic dziwnego, że i ten serial nie przetrwał zbyt długo, ale być może winić należy jego niefortunną datę premiery – na rok przed histerią związaną z sagą spod pióra Stephanie Mayer. Być może, gdyby wyszedł nieco później, twórcy mieliby okazję odpokutować przeciętny pierwszy sezon w dalszych odcinkach. Inne seriale wampiryczne, które miały premierę w podobnym czasie co Pamiętniki wampirów, do dziś są bardzo chętnie oglądanymi produkcjami, choć głównie eksploatują znane już od lat wątki, nie dopowiadając niczego nowego.

Wśród nich zaś wyróżniała się - szczególnie w początkowych sezonach - Czysta krew. Poprzez osadzenie akcji na południu Stanów Zjednoczonych Alan Ball stworzył metaforyczną opowieść nie tyle o koegzystencji ludzi oraz wampirów, ale o obecności mniejszości (czy to seksualnych, czy rasowych) we współczesnym społeczeństwie. Już sama czołówka serialu niesie za sobą wiele znaczeń. Ustanawia miejsce akcji na Amerykańskie Południe, które słynie z nietolerancji. Sceny, w których rednecki siedzą na ganku ze swoimi strzelbami, przeplatane są obrazami wyuzdanego seksu. Dzieci, które mają brudne, czerwone buzie od jedzenia truskawek, są zestawione z ujęciami martwego szczura (który od stuleci uchodzi za symbol wampiryzmu) czy rozkładającego się lisa. Na ulicznej tablicy informacyjnej widnieje napis "God hates fangs", co jest jawną trawestacją sloganu "God hates fags". Czołówka sugeruje, że Allan Ball wraca do dawnej tradycji portretowania wampirów, w której służą one jako metafora. Jednocześnie, poprzez zwrócenie uwagi na aspekt seksualny, a także przemoc, sekwencja tytułowa pokazuje, że producenci HBO nie ulegli modzie i wampiry w Czystej krwi przywrócą gatunkowi dobre imię.

Alan Ball kreśli bardzo wyraźny związek pomiędzy nienawiścią wobec wampirów w serialu a rzeczywistą niechęcią w stosunku do homoseksualistów. Dzięki temu, że w Czystej krwi krwiopijcy wreszcie zadeklarowali swoją obecność w świecie i odsłonili swoje istnienie przed ludźmi, widzowie mogą zaobserwować cały wampiryczny ruch. To nie tylko silnie zhierarchizowane społeczeństwo, które mianuje królów i królowe poszczególnych stanów, ci wyznaczają szeryfów, a nad nimi wszystkimi czuwa wampirzy gabinet cieni. Są oni swego rodzaju ruchem społecznym, który głośno domaga się udzielenia im takich samych praw, jakie mają ludzie. Nie tylko slogan "God hates fangs" przywodzi na myśl skojarzenia z ruchami homoseksualistów, ale również wyrażenie "they came out of coffin" ("wyszli z trumien"), które jest parafrazą "to come out of closet" ("wyjść z szafy"), co oznacza przyznanie się do skłonności homoseksualnych. Sytuacja przedstawiona w serialu urasta więc do rangi metafory współczesnej sytuacji - walki ruchu LGBT o przyznanie takich samych przywilejów, jakie ma reszta społeczeństwa. Wampiry w serialu nieraz spotykają się z ostracyzmem podobnym do tego, jaki spotyka środowiska gejowskie.

Mogłoby się wydawać, że krwiopijcy skupili na sobie całą uwagę i stali się jedynym przedmiotem szykan. Jednak tak się nie dzieje – dołączyli jedynie do gejów i czarnych jako trzecia szykanowana grupa, jednak skupiają na sobie zdecydowanie najwięcej uwagi, a nienawiść wobec nich jest najsilniejsza. Wampiry, ujawniając swą egzystencję i deklarując chęć pokojowego współegzystowania z ludźmi, nie wyeliminowały elementu zagrożenia z ich strony. Ludzie wciąż pragną je zabijać, zmieniły się tylko ich pobudki: kiedyś unicestwiano wampiry, aby uchronić się przed zagrożeniem; obecnie eliminuje się je nie w samoobronie, ale aby w dobitny sposób wyrazić sprzeciw wobec ich inności. "Wyjście z trumien" spowodowało, że ludzie nie potrzebują już wampirologów – znawców i autorytetów, którzy pomogliby im pozbyć się nieznanego. W świeci Czystej krwi wszyscy doskonale wiedzą, jak pozbyć się nieumarłego, same wampiry natomiast dość chętnie opowiadają o swoich zwyczajach i życiorysach, ukrywając oczywiście najbrutalniejsze fakty i zachowując niektóre tajemnice dla siebie (na przykład to, że spożycie wampirzej krwi leczy wszelkie zranienia).

Oprócz metaforycznego aspektu wampirom zostały przywrócone ich zęby. Co prawda według oficjalnej wersji nie żywią się one już na ludziach, ponieważ japoński substytut krwi o nazwie Tru Blood w pełni wystarcza im do zaspokojenia potrzeb, jednak nieraz używają one bardziej tradycyjnych metod. Istotne w serialu jest to, że rzadko zdarza się, aby wampir "wypił" całego człowieka na raz, jak również fakt, że znalazło się wielu ochotników pełniących funkcje odnawialnego źródła pożywienia. Dochodzi więc do dobrowolnego zaofiarowania się wampirowi, a one przeważnie potrafią się kontrolować na tyle, że rzadko zdarza im się kogoś zabić.

Ciekawe jest to, że w Czystej krwi często odkrywane jest nowe ciało, ale mordercą prawie nigdy nie jest wampir (wspomniany wyżej gabinet cieni czuwa m.in. nad tym, aby wampiry nie wypadły ze swojej roli istot przyjaznych ludziom). Największym zagrożeniem dla człowieka pozostaje więc nie wampir, ale on sam bądź też inne fantastyczne stworzenia. Krwiopijca zaś, paradoksalnie, często broni śmiertelników. Picie ludzkiej krwi ma też w serialu wymiar erotyczny, ale nie jest (jak dotychczas) substytutem seksu, tylko jego elementem, który dostarcza obu stronom dodatkowej rozkoszy. Kły po części straciły swoją metaforyczną funkcję: służą już "tylko" jako środek przedłużenia gatunku i są narzędziem wyłącznie kreacyjnym.

Niestety, wraz z kolejnymi odcinkami serial stracił początkowy pazur i przestał przekazywać istotne treści, stając się kolejnym widowiskiem, które przoduje we wprowadzaniu na ekran coraz bardziej absurdalnych, fantastycznych hybryd (jak "panthera-wolf", czyli człowiek, który przeistacza się w wampira zamiast w wilka, czy wróżko-wampir, do tego domagający się boskiego statusu).

Wspomniane Pamiętniki wampirów są za to paradą groteskowych postaci zaplątanych w sieci banalnego scenariusza opowiadającego historię, która zdaje się nie mieć końca i - co gorsza - zmierzać donikąd. Literacki pierwowzór (pióra L.J. Smith), na którym oparto telewizyjną produkcję, jest jednak utworem wcześniejszym od zbliżonego atmosferą "Zmierzchu". Prowadzi to do paradoksalnej sytuacji, w której chronologicznie pierwsza powieść z narracją nastoletniej dziewczyny opowiadającej o tym, jak zakochała się w swoim licealnym koledze-wampirze, musiała czekać na pięć minut sławy do czasu, aż inna książka, oparta dokładnie na tym samym schemacie, zyskała międzynarodowy rozgłos.

Choć pozornie obie produkcje wydają się niemal identyczne, to postać wampira jest zgoła inna. Przede wszystkim rezygnowanie z picia ludzkiej krwi jest ewenementem, fanaberią reprezentowaną jedynie przez jednego z bohaterów - Stefana Salvatore. Poza nim wampiry wciąż piją ludzką krew, mają kły, które chętnie zatapiają w tętnicach. Nie świecą w słońcu, ponieważ jest ono dla nich śmiertelnie niebezpieczne. Potrafią poruszać się za dnia dzięki magicznym pierścieniom, które wykonały dla nich zaprzyjaźnione czarownice. W serialu trup ściele się gęsto, a krew płynie hektolitrami. Pomimo tego, główne rozterki bohaterów skupiają się wokół wątków romantycznych. Scenarzyści co prawda co sezon wymyślają braciom Salvatore oraz Elenie nowych arcywrogów, jednak wydaje się to być zaledwie pretekstem do kolejnych zawirowań miłosnych, a nie próbą pogłębienia i urozmaicenia miałkiej fabuły.

Wampir został sprowadzony do roli obiektu nastoletnich westchnień – nie jest już pełnym rozterek, nieśmiertelnym bytem, który wywołuje strach, ale chłopakiem idealnym, bo przecież się nie starzeje, a i w lekcjach historii pomoże. Produkcja The CW bardzo dobrze wpisuje się w koncepcję stacji, której grupą docelową długo były młode dziewczęta, ponieważ pomimo nadnaturalnych wątków jest to kolejny serial pokroju 90210 czy Plotkary, gdzie najważniejsze są nastoletnie dramaty, a nie rozważania nieumarłych.

Z podupadającą Czystą krwią i będącymi od początku rozrywką niskich lotów Pamiętnikami... wampir telewizyjny w tym momencie zdawał się równie martwy co ten filmowy. Nadzieją na przywrócenie mu należnego statusu demonicznego bohatera była najnowsza produkcja NBC pt. Dracula, której finałowy odcinek został wyemitowany w ostatnią sobotę stycznia. 

Trudno powiedzieć, aby Jonathan Rhys Meyers wyszedł zwycięsko z próby zmierzenia się z tak ikonicznym bohaterem jak Drakula (nie tylko zagrał główną rolę, ale i był jednym z producentów). Jego interpretacji transylwańskiego księcia na pewno nie można odmówić magnetyzmu, nie jest też kolejnym paniczem, który wzdryga się przed pobrudzeniem swych kłów ludzką krwią. Jednak w jego Drakuli jest coś zaskakująco uległego, wydaje się on być zbyt zależny od doktora Van Helsinga, któremu zawdzięcza uwolnienie z krypty. W serialu zostaje przedstawiony jako ojciec wszystkich wampirów, jednak trudno w nim doszukiwać się oznak króla krwiopijców. Drakula knuje intrygi i wydaje się pociągać za wiele sznurków, ale bywa zaskakująco krótkowzroczny przy wyborze sojuszników.

Twórcy serialu mieli kilka ciekawych pomysłów, jak nawiązanie do Zakonu Smoka, którego założycielem był ojciec Vlada Tepesa III (Zakon miał za zadanie bronić chrześcijańską Rumunię przed najazdami Turków). W produkcji NBC urósł on do rangi niebezpiecznej organizacji, która dąży do dominacji nad bogactwami XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii, nie wahając się przed ekstremistycznymi środkami. To oni są też odpowiedzialni za przemienienie Vlada Tepesa w wampira, a co za tym idzie - wypuszczenie na świat plagi wampiryzmu. Doktor Van Helsing to nie nieustraszony łowca wampirów, ale lekarz, który zawiera sojusz z wampirem, aby doprowadzić do upadku Zakonu. Minie Murray daleko do stereotypowej, XIX-wiecznej panienki – w serialu to prawdziwa sufrażystka, inteligentna studentka medycyny, której jednak nie dane jest pokazać, na co ją stać.

O ile te szarady są interesujące i odświeżają nieco historię Stokera, to cały serial chyba się niestety nie broni - ani jako próba odświeżenia opowieści wampirycznych, skupiając się tylko na jednym bohaterze nadprzyrodzonym (próżno tu szukać wilkołaków czy czarownic, pojawia się za to kilkoro jasnowidzów), ani jako dramaturgicznie spójna historia. Dracula rozpoczął się kilkoma dobrymi odcinkami, by potem zaserwować publiczności szczątki opowieści skupiających się na kilku bohaterach, za to zakończył się wielkim crescendo, które pozostawiło nadzieję na ciekawszy rozwój sytuacji. Nadzieję, dodajmy, która może nie zostać spełniona, jako że serial notował mizerne wyniki oglądalności.

Być może Dracula nie był ostatnią produkcją, która mogła uratować wampiry w telewizji. Niedawno premierę miało From Dusk Till Dawn: The Series, czyli serialowa adaptacja słynnej filmowej serii. Do jej końca jeszcze kilka odcinków, ale jak na razie produkcja niestety nie zachwyca. Z drugiej strony El Rey Network, stacja, która jest producentem serialu, została założona przez samego Roberta Rodrigueza, co oznacza, że może jednak warto dać jej szansę.

Z kolei latem Guillermo del Toro pokaże The Strain. Serial wciąż jest enigmą, a dostępny krótki opis (katastrofa samolotu, tajemnicze trupy na pokładzie oraz równie tajemnicza trumna) oraz teasery nie dają szerszej perspektywy. Widać jedynie, że del Toro posługuje się znaną symboliką: trumna odnaleziona na pokładzie pustego samolotu przywodzi na myśl fragment Drakuli Brama Stokera, a szczury, które zaczynają biegać po Nowym Jorku, to inspiracja "Nosferatu" Herzoga. Atmosfera, w jakiej utrzymane są teasery, przypomina 28 dni później, jeden z ciekawszych filmów o zombie, jaki powstał po roku 2000.

Przyszłość gatunku krwiopijców zależy więc od From Dusk Till Dawn: The SeriesThe Strain. Ten drugi tytuł w szczególności pozwala mieć nadzieję, że wampir, mimo wielu prób uśmiercenia go, jeszcze nie został ostatecznie pokonany przez przemysł telewizyjny.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj