Co w popkulturowej trawie piszczy i o czym ptaszki ćwierkają?
Sprawdzoną już metodą na badanie kondycji popkultury i zachodzących w jej obrębie zmian jest liczba wpisów w mediach społecznościowych poświęconych konkretnym produkcjom. Do kluczowej sytuacji w tym aspekcie doszło na przełomie listopada i grudnia zeszłego roku, gdy w bezpośrednim starciu o uwagę internautów zmierzyły się Avengers: Infinity War z jej pierwszym zwiastunem i lada moment wchodzący na ekrany kin Star Wars: The Last Jedi. Film MCU dosłownie zmiótł rywala z powierzchni popkulturowego ringu, zbierając ponad pół miliona nowych wzmianek, przy ledwie 208 tysiącach wpisów poświęconych obrazowi z gwiezdnowojennego świata. O ile więc Star Wars: The Force Awakens wnosiło świeży powiew w kampanię marketingową prowadzoną za pomocą mediów społecznościowych, o tyle kolejne odsłony sagi radziły sobie na tym polu zdecydowanie gorzej. Warto zwrócić uwagę, że w kwietniu, tuż przed premierą produkcji Solo: A Star Wars Story (317 tys. wpisów na Twitterze), przegrywała ona nie tylko z Avengers: Infinity War (ponad 1,8 mln tweetów), ale i filmem Mamma Mia: Here We Go Again (657 tys. wpisów). Szef działu Social Media w Guardianie, David-Georges Renaud, już trzy lata temu przekonywał, że inne marki powinny uczyć się od Marvela działania w mediach społecznościowych; przed premierą Avengers: Age of Ultron spece z działu Social Media zupełnie zmienili reguły gry - poczekali, aż hashtag #AvengersAssemble uzyska określoną liczbę reakcji. Nagrodą dla "marvelitów" (określenie użyte przez marketingowców MCU) miał być nowy zwiastun wyczekiwanej produkcji. Owoce tamtej akcji Dom Pomysłów zbiera do dzisiaj - popkulturowa część Twittera nigdy później nie odnotowała już takich dziennych wzrostów w kwestii nowych użytkowników, jak w marcu 2015 roku. Nie dziwi więc fakt, że na miesiąc przed premierą Black Panther była przedmiotem już ponad 1,2 mln rozmów w mediach społecznościowych; to więcej o 1/4 niż w przypadku doskonale radzącej sobie w sieci produkcji Fifty Shades Freed. Król był oczywiście tylko jeden - Avengers: Infinity War (1,5 mln rozmów), zaś film Solo: A Star Wars Story nie wszedł nawet do czołowej 10-tki zestawienia. Popkulturowe trendy w sieci znajdują również przełożenie na treści, które zamieszczamy na naszym portalu - pamiętajmy, że miesięcznie odwiedza nas ponad 2 mln unikalnych użytkowników. Garść faktów: stworzyliśmy 998 newsów poświęconych Star Wars: The Force Awakens, 487 związanych z Star Wars: The Last Jedi i 680 na temat Avengers: Infinity War, przy czym w tym ostatnim przypadku licznik zwiększa się o kilka lub kilkanaście wpisów tygodniowo. Bez wchodzenia w szczegóły nadmienię, że od grudnia zeszłego roku nastąpiła wyraźna zmiana jeśli chodzi o najczęściej odwiedzane przez Was treści. Rekordy bije tematyka związana z Kinowym Uniwersum Marvela, przy czym warto tu porównywać jedynie ostatnie miesiące, kiedy naszych czytelników wciąż przybywa. Dość powiedzieć, że spoilerowa recenzja Avengers: Infinity War nie tylko pobiła rekord komentarzy na naszej stronie (682), ale i wygenerowała blisko dwukrotnie więcej odsłon niż spoilerowa opinia na temat Star Wars: The Last Jedi (564 komentarze). Dlatego pół żartem, pół serio zastanawiamy się z Adamem, jak dodać słowo "Avengers" do tytułu newsa - "Gwiezdne wojny" już na Was tak nie działają.Jak żyć w takim fandomie?
Nazwijmy rzeczy po imieniu: ogromny wpływ na ugruntowanie pozycji Gwiezdnych Wojen w popkulturze ma ich wartość sentymentalna. To przecież seria, na której jedno czy dwa pokolenia się wychowały, zaszczepiając miłość do Yody i spółki wśród swoich pociech. Na przełomie wieków fanów komiksów Domu Pomysłów było zbyt mało, byśmy mogli mówić o podobnym zjawisku w odniesieniu do MCU. Jak zauważa jednak Marc Bernardin z portalu Hollywood Reporter, długa obecność gwiezdnowojennego króla na popkulturowym tronie staje się dla Disneya i Lucasfilmu mieczem obosiecznym, czego najlepszym dowodem są finansowa wpadka filmu Solo: A Star Wars Story i rasistowski atak na aktorkę Kelly Marie Tran. Dziennikarz stawia tezę, że największym problemem Gwiezdnych Wojen nie jest dziś wcale pycha krocząca przed upadkiem, ale rodząca liczne zagrożenia "toksyczna" część fandomu, która "zabija" franczyzę. To dla tej grupy odbiorców grana przez Tran Rose stała się ucieleśnieniem tego, co w sadze złe i niepotrzebne - i to w znacznie większym i niebezpieczniejszym stopniu niż wcześniej Jar Jar Binks. Zdaniem Bernardina najnowsze odsłony Gwiezdnych Wojen mogą dla radykalnych fanów okazać się zbyt "postępowe", mocniej eksponując na ekranie postacie kobiece i mniejszości etniczne. W argumentacji dziennikarza całe to zjawisko może mieć kolosalne znaczenie dla przyszłego kształtu i popularności sagi; chodzi tu bowiem o część fandomu, która "zapomina, że Gwiezdne Wojny odbierała jako dzieci, a to dzieciństwo już dawno się skończyło". Innymi słowy: atakujący Tran nie dają żadnej zgody na jakiekolwiek eksperymenty na ich ukochanym uniwersum - chcą po prostu poczuć się jak w czasach swojej młodości, nawet jeśli ta minęła jakieś 30 czy 40 lat temu. Problem polega na tym, że podchodząc w ten sposób do całej kwestii zdamy sobie sprawę, iż wolta "toksycznego" fandomu rozbija miłośników Gwiezdnych Wojen od środka, stając się kolejnym po stosunku do trylogii prequeli zarzewiem konfliktu w ich społeczności. Kłótnie na tym polu trwają mniej więcej od 1999 roku i zjawisko wydaje się przybierać na sile w ostatnich latach; odcinanie się od radykalnych fanów coraz częściej przypomina jedynie zamiatanie problemu pod dywan. Na drugim biegunie tej sprawy pojawia się aktualna kondycja fandomu Marvela. By być sprawiedliwym należy przypomnieć, że w okolicach premiery filmu Black Panther aktywność rasistów i mizoginów podających się za miłośników Domu Pomysłów również się zwiększyła, a całkiem niedawno braciom Russo grożono śmiercią za brak Hawkeye'a w Avengers: Infinity War. Te zjawiska zostały jednak przetrącone już w zarodku; Black Panther stała się prawdziwym społecznym fenomenem w Stanach Zjednoczonych, a liczne organizacje urządzały zbiórki pieniędzy dla ubogich dzieci z Harlemu, które nie były w stanie pozwolić sobie na zakup biletu do kina. Dziennikarka Kaila Hale-Stern przekonuje w dodatku, że prawdziwe wyzwanie dla marvelowskiego fandomu dopiero się rozpoczyna i ma kontekst fabularny, a nie - jak w przypadku Gwiezdnych Wojen - społeczny. Chodzi tu mianowicie o swoistą traumę powstałą po końcowych sekwencjach Avengers: Infinity War. Z punktu widzenia fanów może ona w dłuższej perspektywie działać mobilizująco i jednocząco, tym bardziej, że do drzwi fandomu Domu Pomysłów coraz częściej pukają niedawni laicy tematu z przeróżnych zakątków globu. Marvel zwiększa świadomość swojej marki na innych rynkach, zyskując całe rzesze nowych fanów; Gwiezdne Wojny próbują podążać podobną drogą, ale ich pełny sukces na tym polu nie będzie możliwy bez zrzucenia sentymentalnego balastu. Zachowanie radykałów w odniesieniu do Tran nie jest w tej kwestii dobrą wróżbą na przyszłość.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj