Jestem niemal pewien, że przynajmniej część z naszych stałych Czytelników, otwierając ten artykuł doświadcza osobliwego déjà vu: przecież Piotr Piskozub jakiś czas temu na temat popkulturowego starcia Gwiezdnych Wojen i Marvela już pisał, jednoznacznie wskazując na zwycięzcę. Pamięć Was w tym momencie nie zawiedzie. Tuż przed zeszłoroczną Wigilią podzieliłem się z Wami moimi przemyśleniami w całej sprawie. Tamten tekst nie przeszedł w sieci bez echa - składa się bowiem tak, że wyrwał z bożonarodzeniowej gorączki troje muszkieterów polskiej sceny youtube'owej. Pierwszy z nich, jak się później okazało stały czytelnik i analityk moich artykułów, dworował sobie w najlepsze z emocjonalnej argumentacji; druga postanowiła pójść w szaleńcze tango ze swoimi fanami i wyrywać zdania z kontekstu, trzeci zaś - bez dwóch zdań najcięższy przypadek - uciekł się do ataków personalnych. Najwidoczniej do każdego przychodzi takich trzech mędrców, na jakich sobie zasłużył. Sęk w tym, że jesteśmy pół roku starsi, mam również nadzieję, że mądrzejsi, za nami kilka filmów i wydarzeń, które rzucają nowe światło na pojedynek o popkulturowy prymat między Gwiezdnymi Wojnami i Marvelem, przeczytaliśmy opasłe tomy i analizy wpływów finansowych a nasza wiedza - obym się nie mylił - w czasie kolejnego z rzędu festiwalu piwnego wraz z szarymi komórkami nie wyparowała. Czasy się zmieniają, jak śpiewał Bob Dylan, dodając jeszcze: "Niech nikt nie potępia, gdy nie może zrozumieć". Jedna rzecz przez te pół roku nie tylko się jednak nie zmieniła, ale jest nawet bardziej zasadna niż przed kilkoma miesiącami: Marvel zasiadł na popkulturowym tronie, spychając z niego Gwiezdne Wojny. (Nie do końca) umarł król, niech żyje król! Wybitny filozof współczesności i jeden z bohaterów genialnego dokumentu Życie pod lupą, Cornel West, już trzy lata temu w jednym z otwartych wykładów przekonywał, że wiatry dmące w popkulturowe żagle zaczynają w zastraszającym tempie zmieniać kierunki. Papierkiem lakmusowym tego stanu rzeczy w wywodzie Westa stały się większa niż dotychczas ekspozycja mniejszości rasowych i seksualnych, przeniesienie środka ciężkości z życia politycznego na społeczne, niemające w historii kina analogii przywiązanie wielkich studiów filmowych do analiz box office czy wreszcie sięganie po sprawdzone już sposoby na finansowy sukces w postaci nieustannych powrotów do zdawałoby się zapomnianych franczyz. Popkulturowa łajba zaczęła imitować luksusowy jacht; nie ma w tym nic dziwnego, skoro żyjemy w czasach mieszania się sztuki "wysokiej" i "niskiej". Filozof zapytany o wodzireja całej tej imprezy, po dłuższym namyśle odparł, że ten lada moment się wykluje. Innymi słowy: West przeczuwał, że na popkulturowym poletku dyktat Gwiezdnych Wojen dobiega końca, nawet jeśli w 2015 roku na ekrany kin dopiero wchodziła produkcja Star Wars: The Force Awakens. Dla myśliciela była ona w końcu potwierdzeniem tezy o wyciskaniu franczyz jak cytryny. By jednak Marvel mógł zostać obwołany pełnoprawnym królem kultury popularnej, najwyższy już czas powiedzieć w tym miejscu: sprawdzam! Istnieje bowiem kilka pól, dzięki którym możemy ustalić, kto nam obecnie w popkulturze panuje.
Źródło: Marvel/Lucasfilm

Pieniądze to nie wszystko?

O ile w przypadku telewizji wciąż mówimy o głosowaniu pilotem, o tyle w odniesieniu do srebrnego ekranu nasze wybory zostają sprowadzone do zakupionych biletów. Na początku czerwca 2018 roku sytuacja z Marvelem i Gwiezdnymi Wojnami w box office przedstawia się następująco: pierwsza z franczyz zarobiła blisko 16,9 mld dolarów (19 filmów; średnia 890 mln dolarów na odsłonę), natomiast druga - 9,2 mld dolarów (11 filmów; średnia 840 mln dolarów na odsłonę, przy czym wynik ogólny zaniżają zarówno inflacja, jak i animacja Star Wars: The Clone Wars, która w 2008 doczekała się kinowej premiery - bez niej średnia kształtuje się na poziomie 917 mln dolarów). Warto jednak zwrócić uwagę, że jeśli potraktowalibyśmy serię Avengers jako osobną franczyzę, średnia w jej przypadku wynosiłaby aż 1,65 mld dolarów. Choć Gwiezdne Wojny i Marvel chcą grać w swojej lidze, box office zna bardziej dochodowe pod względem wartości uśrednionej marki; są to Piraci z Karaibów (905 mln dolarów na odsłonę), Harry Potter i nowe filmy osadzone w jego uniwersum (948 mln dolarów) czy nawet Despicable Me i inne animacje z Minionkami w roli głównej (927 mln dolarów). Sęk w tym, że Marvel i Gwiezdne Wojny zdołały w międzyczasie wprowadzić swoich zawodników wagi ciężkiej na finansowy Olimp, który jak do tej pory zdobyły jedynie Titanic i Avatar; na 2,068 mld dolarów Star Wars: The Force Awakens wciąż odpowiada Avengers: Infinity War (2,003 mld dolarów na dzień 13.06.2018). Korespondencyjny pojedynek obu produkcji ma jednak znaczenie kluczowe w kontekście rozpatrywania, kto aktualnie zasiada na popkulturowym tronie. Trudno dziś oszacować, czy niedawna odsłona Kinowego Uniwersum Marvela pokona ostatecznie w box office gwiezdnowojennego rywala. W dodatku na samym tylko rynku amerykańskim Star Wars: The Force Awakens (937 mln dolarów) znacznie dystansuje Avengers: Infinity War (657 mln dolarów). Sytuacja zmienia się jednak diametralnie, gdy spojrzymy na inne rynki: pierwszy z filmów zgromadził poza granicami USA 1,132 mld dolarów, drugi zaś 1,346 mld dolarów - istotną część tych wpływów Marvel zawdzięcza Chinom (366 mln dolarów; Star Wars: The Force Awakens zarobiło tam jedynie 124 mln dolarów). Możemy zaklinać rzeczywistość, ale Państwo Środka staje się coraz bardziej znaczącym graczem na popkulturowym rynku - o ile MCU ugruntowuje w nim swoją pozycję, o tyle Gwiezdne Wojny w dalszym ciągu mają w Chinach jak pod górkę i nic nie wskazuje na to, by ten trend miał się w najbliższej przyszłości odwrócić. Nie zmienia to jednak faktu, że Star Wars: The Force Awakens i Avengers: Infinity War to w box office ostatniej dekady prawdziwe fenomeny. Według portalu Box Office Mojo pierwsza z produkcji dzierży aż 32 finansowe rekordy, druga zaś 13. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że ostatnia odsłona MCU zdystansowała konkurenta w kilku z tych najistotniejszych, jak choćby wynik weekendu otwarcia w USA (258 mln dolarów) i w skali globalnej (641 mln dolarów), czy szybszym dochodzeniu do poziomu 150-, 200-, 250 mln, 1 mld i 2 miliardów dolarów wpływów. Nie sądzę, by jeszcze trzy lata temu ktoś wróżył podsumowaniu 10 lat Kinowego Uniwersum Marvela aż tak świetlaną przyszłość i branie się za łby z gwiezdnowojennym tytanem.
Źródło: the-numbers.com
Niezwykle istotne w kontekście analizy problemu jest także zwrócenie uwagi na wyniki finansowe ostatnich produkcji obu franczyz. Od czasu filmu Guardians of the Galaxy Vol. 2 trzy kolejne odsłony MCU umiejscowiły się na pułapie 850 mln dolarów wpływów w skali globalnej, aż w końcu do kin weszła Black Panther, która przez 5 tygodni nie oddawała pozycji lidera na rynku amerykańskim, gromadząc ostatecznie na swoim koncie 1,346 mld dolarów na całym świecie - to wynik, który przerósł najbardziej optymistyczne założenia analityków. Dość powiedzieć, że koniec końców poboczna odsłona franczyzy z dopiero co wprowadzonym herosem zarobiła więcej niż Star Wars: The Last Jedi (1,333 mld dolarów), bądź co bądź wchodzący w skład głównego trzonu serii. Na tym jednak nie koniec złych wieść dla gwiezdnowojennych decydentów. Spektakularną finansową wpadkę właśnie zaliczył film Solo: A Star Wars Story, który na dzień 13 czerwca br. zgromadził na swoim koncie ledwie 318 mln dolarów - to pierwsza poważna klapa w obrębie całej sagi, przekładająca się na ok. 50 milionów dolarów straty. Marvel podobne wyniki notował 10 lat temu (The Incredible Hulk - 266 mln dolarów) i 7 lat temu (Captain America: The First Avenger - 371 mln dolarów); od tego czasu żadna odsłona MCU nie spadła poniżej poziomu pół miliarda dolarów przychodu, nawet jeśli do kin w okresie wakacyjnym wchodził szerzej nieznany Ant-Man (519 mln dolarów). Możemy naturalnie szukać różnych powodów takiego obrotu spraw, ale w tym przypadku liczby nie kłamią: wyniki finansowe ostatnich odsłon obu franczyz wyraźnie pokazują, że produkcje Marvela zaczynają nie tylko równać do poziomu tych gwiezdnowojennych, ale i je przewyższać - ta tendencja wydaje się narastać zwłaszcza w przeciągu minionych miesięcy. Ostateczny dowód na rzeczywistą siłę obu franczyz da zapewne przyszłoroczne starcie produkcji Untitled Avengers Movie i Star Wars: Episode IX, przy czym to raczej Gwiezdne Wojny muszą mieć na tym polu powody do niepokoju, biorąc pod uwagę, że Star Wars: The Last Jedi zarobił 700 mln dolarów mniej niż Star Wars: The Force Awakens (dla porównania - Avengers: Infinity War wygenerowała ponad 800 mln dolarów więcej wpływów niż ostatni film MCU z większą grupą herosów, Captain America: Civil War).

Vox populi, vox Dei

Wyniki finansowe obu franczyz najdobitniej rezonują w odbiorze ich odsłon zarówno wśród krytyków, jak i widzów. Warto zauważyć, że każda dotychczasowa produkcja MCU może pochwalić się certyfikatem "Fresh" na portalu Rotten Tomatoes; w przypadku Gwiezdnych Wojen sprawę skrewiły animacja Star Wars: The Clone Wars (18% pozytywnych opinii) i Star Wars: Episode I - The Phantom Menace (55% pozytywnych recenzji). Gdy weźmiemy pod uwagę tylko ostatnie filmy wchodzące w skład marek, sytuacja przedstawia się następująco: Marvel od czasu premiery Ant-Man każdą odsłoną generuje ponad 80% pozytywnych w wydźwięku recenzji (Avengers: Infinity War - 83% i średnia 7,4/10; Black Panther - 97% i 8,2/10; Thor: Ragnarok - 92% i 7,5/10; Spider-Man: Homecoming - 92% i 7,7/10). Gwiezdne Wojny na tym polu radzą sobie odrobinę gorzej: Solo: A Star Wars Story - 71% i 6,4/10; Star Wars: The Last Jedi - 91% i 8,1/10; Rogue One: A Star Wars Story - 85% i 7,5/10; Star Wars: The Force Awakens - 93% i 8,2/10). Znacznie istotniejsze w tym aspekcie wydaje się jednak przyjrzenie ocenom wystawianym przez widzów - to przecież od nich, a nie od krytyków zależą wszelkie popkulturowe zmiany.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj