"Plan 9 from Outer Space"
(reż. Ed Wood, 1959)
Oczywiście zaczynamy od absolutnej klasyki. Słynny najgorszy reżyser w historii kina i jego popisowe dzieło – inwazja zombie z kosmosu z wklejonymi fragmentami starych kronik filmowych, absurdalną fabułą (wymyśloną i spisaną na kolanie w niespełna dwa tygodnie), drewnianymi dialogami i ostatnią rolą Bely Lugosiego, który zmarł w trakcie kręcenia filmu i zastąpiono go zupełnie innym aktorem, który stara się nie pokazywać twarzy. Słowem: absolutne mistrzostwo świata złego, głupiego kina. Jak wszystkie inne tytuły z tej listy - do oglądania w większym gronie. [video-browser playlist="728728" suggest=""]"The Rocky Horror Picture Show"
(reż. John Sharman, 1975)
Kultowy musical grozy. Urocza i pełna głupawych piosenek opowieść o parce, która w poszukiwaniu schronienia przed deszczem trafia do dziwnego domostwa, a tam aż roi się od dziwnych (we własnych wyobrażeniach) strasznych kreatur z doktorem Frank-N-Furterem na czele. I wszyscy kompulsywnie śpiewają piosenki. Do dziś praktykowane są kinowe seanse tego czterdziestoletniego dzieła o północy, podczas których widownia śpiewa wszystkie piosenki razem z bohaterami (bo fani znają je na pamięć). [video-browser playlist="728730" suggest=""]"Bad Taste"
(reż. Peter Jackson, 1987)
Pełnometrażowy debiut Petera Jacksona to głupawa jazda bez trzymanki. Oto kilku nowozelandzkich koleżków pod wodzą przyszłego twórcy „Władcy Pierścieni” przy pomocy chamskich żartów i kilkunastu wiaderek z różnokolorową mazią nakręciło przerażająco głupi film o inwazji kosmitów. Głupi i obrzydliwy (acz uczciwie uprzedzają w tytule). Jackson rozwinął potem ten temat w profesjonalnie już zrealizowanej „Martwicy mózgu”, ale prawdziwe gejzery głupoty znajdziecie właśnie tu, w „Złym smaku”. [video-browser playlist="728731" suggest=""]"Klątwa Doliny Węży"
(reż Marek Piestrak, 1988)
Nasza polska odpowiedź na amerykańskie kino nowej przygody. Tak nieudolna i rozpaczliwa w swej konstrukcji, użyciu efektów specjalnych i dialogach, że aż fascynująca. To właśnie od tego filmu, w którym Krzysztof Kolberger gra rodzimą wersję Indiany Jonesa, Roman Wilhelmi przebiegłego złoczyńcę, a Ewa Sałacka piszczy nago, gdy węże atakują ją podczas szorowania się pod prysznicem, wzięła się nazwa dorocznych antynagród dla najgorszych polskich filmów. [video-browser playlist="728732" suggest=""]"Batman & Robin"
(reż Joel Schumacher, 1997)
Ależ to jest głupie. Pan reżyser uparcie chciał się ścigać ze swym poprzednikiem w ramach serii (czyli Timem Burtonem), a po prostu nie umiał kręcić fajnego klimatycznego campu. I wyszło przerażająco. Z sutkami na kostiumie Batmana, z Arnoldem jeszcze bardziej drewnianym niż zazwyczaj, z Batgirl, co to ma problemy (ale zamiast jak normalna nastolatka w tej fazie pociąć się żyletką, bierze udział w nielegalnych wyścigach na motocyklach). Długo by wymieniać. Co jakiś czas warto sobie przypomnieć, bo nigdy już chyba nie zobaczymy takiej głupoty za tak wielkie pieniądze. [video-browser playlist="728734" suggest=""]
Strony:
- 1 (current)
- 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj