Pod koniec tak zwanej Fazy Drugiej, czyli kolejnego etapu w Kinowym Uniwersum Marvela, przedstawia nam się nowego bohatera, w domyśle: przyszłego członka Avengers, który dołączy do Visiona, Falcona i Scarlet Witch w nowym składzie drużyny. Przedstawia się go nam wedle znanego wszystkim schematu: oto łobuz o złotym sercu (złodziej, ale do więzienia trafił za akcję w stylu Robina Hooda), z problemami życiowymi, któremu oferuje się szansę zostania bohaterem, tym razem wplatając w to wszystko wątek odkupienia w oczach rodziny i zasłużenia na miłość córeczki. Jak to u Marvela, rzeczonym herosem będzie gość z dużym poczuciem humoru. Nowością jest tu oparcie całej fabuły na historii szykowania się do wielkiego skoku, coś jak w „Ocean's Eleven”, tyle że z mniejszą liczbą postaci. Tej nowości się jednak za bardzo nie czuje, bo dominuje klasyczny wątek szkolenia i przyzwyczajania się do nowych mocy, czyli coś, co znamy z niemalże każdej historii-genezy komiksowego superbohatera. Zresztą, schematy i przewidywalność to największa bolączka „Ant-Man” – mało tu zaskoczeń, bo zanim coś się wydarzy, widz jest prowadzony do tego punktu za rączkę, widzi znaki, których nie da się nie zauważyć. Zwłaszcza w kreacji bohaterów twórcy poszli na łatwiznę, posługując się – to chyba słowo klucz w tym tekście – schematami, przez co ich drogi wiodą ku oczywistym celom. Można się w trakcie seansu świetnie bawić, to bez dwóch zdań, ale prawda jest taka, że doskonale działają wyłącznie sceny akcji z tytułowym bohaterem, gdzie widać pomysłowość, oraz sam Paul Rudd, który bardzo dobrze wpasowuje się w nomen omen strój bohatera-klauna, bawiąc nas na swój charakterystyczny, oparty na niezręcznościach sposób. „Ant-Man” to taka mieszanka scen bardzo udanych, niesamowicie zabawnych, dających prawdziwą radość oglądania, z momentami przestoju, w czasie których możemy wyłącznie się wynudzić. [video-browser playlist="705937" suggest=""] Zawodzą przede wszystkim próby rozwoju wątków obyczajowych, czyli relacji między Hankiem Pymem (pierwszy Ant-Man) i jego dorosłą córką oraz Scottem Langiem (obecny Ant-Man) a jego siedmioletnią córeczką – jakoś mało to wszystko wiarygodne, zwłaszcza w tym pierwszym przypadku aż nazbyt dramatyczne. Bardzo to nierówny film, którego symbolem dla mnie jest postać grana przez Michaela Penę: są sceny, gdzie wypada świetnie, zwłaszcza w tych swoich opowieściach-montażach, które naprawdę bawią, ale często jest zbyt przerysowany; widać, że za bardzo się stara, przez co wypada nie komicznie, lecz żenująco. I właśnie taki jest „Ant-Man” – to dobry film, z wieloma naprawdę udanymi sekwencjami, sporo w nim jednak położonych scen. Zobacz również: „Suicide Squad” – Warner Bros. publikuje oficjalny zwiastunAnt-Man” najbardziej zaszkodziło to rozdarcie między heist movie a opowieść o szkoleniu superbohatera, ale też fakt, że jest elementem Kinowego Uniwersum Marvela. Stara się wpasować w jego ton (charakterystyczna mieszanka akcji i zakręconego humoru), przez co musi być porównywany ze „Strażnikami Galaktyki”, „Kapitanem Ameryką: Zimowym żołnierzem” czy „Iron Manem” - i na ich tle wygląda słabo (choć trzeba przyznać, że w tym wypadku poprzeczka wisi bardzo wysoko).
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj