„Ant-Man”: Mały, zabawny, ale z nóg nie zwala – recenzja
Data premiery w Polsce: 17 lipca 2015Najnowsza odsłona Kinowego Uniwersum Marvela to z jednej strony próba czegoś nowego, czyli oparcie na schemacie heist movie, ale z drugiej sztampa opowieści o narodzinach herosa. "Ant-Man" bawi i zapewnia rozrywkę, zachwycać nie ma się jednak czym.
Najnowsza odsłona Kinowego Uniwersum Marvela to z jednej strony próba czegoś nowego, czyli oparcie na schemacie heist movie, ale z drugiej sztampa opowieści o narodzinach herosa. "Ant-Man" bawi i zapewnia rozrywkę, zachwycać nie ma się jednak czym.
Pod koniec tak zwanej Fazy Drugiej, czyli kolejnego etapu w Kinowym Uniwersum Marvela, przedstawia nam się nowego bohatera, w domyśle: przyszłego członka Avengers, który dołączy do Visiona, Falcona i Scarlet Witch w nowym składzie drużyny. Przedstawia się go nam wedle znanego wszystkim schematu: oto łobuz o złotym sercu (złodziej, ale do więzienia trafił za akcję w stylu Robina Hooda), z problemami życiowymi, któremu oferuje się szansę zostania bohaterem, tym razem wplatając w to wszystko wątek odkupienia w oczach rodziny i zasłużenia na miłość córeczki. Jak to u Marvela, rzeczonym herosem będzie gość z dużym poczuciem humoru. Nowością jest tu oparcie całej fabuły na historii szykowania się do wielkiego skoku, coś jak w „Ocean's Eleven”, tyle że z mniejszą liczbą postaci.
Tej nowości się jednak za bardzo nie czuje, bo dominuje klasyczny wątek szkolenia i przyzwyczajania się do nowych mocy, czyli coś, co znamy z niemalże każdej historii-genezy komiksowego superbohatera. Zresztą, schematy i przewidywalność to największa bolączka „Ant-Man” – mało tu zaskoczeń, bo zanim coś się wydarzy, widz jest prowadzony do tego punktu za rączkę, widzi znaki, których nie da się nie zauważyć. Zwłaszcza w kreacji bohaterów twórcy poszli na łatwiznę, posługując się – to chyba słowo klucz w tym tekście – schematami, przez co ich drogi wiodą ku oczywistym celom.
Można się w trakcie seansu świetnie bawić, to bez dwóch zdań, ale prawda jest taka, że doskonale działają wyłącznie sceny akcji z tytułowym bohaterem, gdzie widać pomysłowość, oraz sam Paul Rudd, który bardzo dobrze wpasowuje się w nomen omen strój bohatera-klauna, bawiąc nas na swój charakterystyczny, oparty na niezręcznościach sposób. „Ant-Man” to taka mieszanka scen bardzo udanych, niesamowicie zabawnych, dających prawdziwą radość oglądania, z momentami przestoju, w czasie których możemy wyłącznie się wynudzić.
[video-browser playlist="705937" suggest=""]
Zawodzą przede wszystkim próby rozwoju wątków obyczajowych, czyli relacji między Hankiem Pymem (pierwszy Ant-Man) i jego dorosłą córką oraz Scottem Langiem (obecny Ant-Man) a jego siedmioletnią córeczką – jakoś mało to wszystko wiarygodne, zwłaszcza w tym pierwszym przypadku aż nazbyt dramatyczne.
Bardzo to nierówny film, którego symbolem dla mnie jest postać grana przez Michaela Penę: są sceny, gdzie wypada świetnie, zwłaszcza w tych swoich opowieściach-montażach, które naprawdę bawią, ale często jest zbyt przerysowany; widać, że za bardzo się stara, przez co wypada nie komicznie, lecz żenująco. I właśnie taki jest „Ant-Man” – to dobry film, z wieloma naprawdę udanymi sekwencjami, sporo w nim jednak położonych scen.
Zobacz również: „Suicide Squad” – Warner Bros. publikuje oficjalny zwiastun
„Ant-Man” najbardziej zaszkodziło to rozdarcie między heist movie a opowieść o szkoleniu superbohatera, ale też fakt, że jest elementem Kinowego Uniwersum Marvela. Stara się wpasować w jego ton (charakterystyczna mieszanka akcji i zakręconego humoru), przez co musi być porównywany ze „Strażnikami Galaktyki”, „Kapitanem Ameryką: Zimowym żołnierzem” czy „Iron Manem” - i na ich tle wygląda słabo (choć trzeba przyznać, że w tym wypadku poprzeczka wisi bardzo wysoko).
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat