W komiksowym świecie Marvela sporo się dzieje, a jeszcze większe zmiany malują się już na horyzoncie. Avengers. Czas się kończy #01 ma je nie tylko zapowiadać, ale również podsumowywać masę dotychczasowych wydarzeń, do jakich doszło w uniwersum Domu Pomysłów. Już na wstępie należy jednak zaznaczyć, że nowa seria sprawi w odbiorze masę kłopotów czytelnikowi, który dopiero rozpoczyna przygodę z linią Marvel NOW!. Z jednej strony mamy tu bowiem do czynienia z restartem serii Avengers, z drugiej zaś w skład albumu wejdą zeszyty z Avengers i New Avengers. Mało tego - by swobodnie podróżować przez całą opowieść, należałoby również kojarzyć fakty z Infinity czy Original Sin. Wielowątkowość ukazanej historii jest więc mieczem obosiecznym, jednak odbiorca lubujący się w fabularnych zawiłościach i zamaszystych posunięciach narracyjnych powinien być z lektury tomu Jonathan Hickman niezwykle zadowolony. Zasadnicza oś fabuły rozpisana jest wokół sporu herosów o to, jak podejść do kolejnych inkursji, czyli zderzania się planet z różnych wymiarów. Superbohaterowie siłą rzeczy dzielą się na dwa obozy: Reed Richards, Kapitan Brytania, Beast, Hulk i Czarna Pantera działają jako Iluminaci chcący niszczyć jedne światy, by ratować inne, natomiast przeciwnikami takiego podejścia są choćby mocno podstarzały Steve Rogers, nowy Kapitan Ameryka - Sam Wilson, Hawkeye, Sue Storm i Kapitan Marvel. Pierwsza z grup ma jednak duży problem z realizacją swoich założeń. Ostatecznie odłącza się od niej Władca Atlantydy, Namor, który łączy siły z Thanosem i dwojgiem członków Czarnego Zakonu - chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że nowa drużyna znana teraz jako Koteria będzie mieć radykalne podejście do inkursji. Ich środki staną się koniec końców tak drastyczne, że z biegiem czasu Namor będzie próbował sprzymierzyć się z Doktorem Doomem, by położyć kres dopiero co powstałej grupie. A przecież jest jeszcze drużyna doktora da Costy, w której znajduje się m.in. Thor. Każda z ekip twierdzi, że stoi na straży naszego świata, jednak czytelnik zacznie odkrywać, iż sprawa jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się to wydawać.
Źródło: Egmont
Mnogość wątków w tym tomie będzie budzić skojarzenia z Infinity, choć na poziomie rozwoju akcji punktem odniesienia wydaje się być inna opowieść o konflikcie herosów, Civil War. Hickman chce więc korzystać z najlepszych wzorców komiksowych, jednak zawiodą się ci, którzy liczą na wszędobylskie jatki i spuszczanie sobie manta nawzajem. Tego typu zabiegów jest w tej historii jak na lekarstwo, przy czym broni się ona pieczołowitym podejściem scenarzysty do ukazywania motywacji konkretnych postaci i zderzania ich ze sobą w nieoczywisty sposób. Są tu większe niż życie dylematy moralne i niekończące się dysputy nad kondycją i przyszłością naszego świata. Czytelnik sam będzie musiał się przekonać, czy Hickman, osadzając te dywagacje w tytułowym kończącym się czasie naszej planety, zjada własny ogon, czy raczej jest wizjonerem, który całe uniwersum Marvela chce doprowadzić ku nowemu początkowi. Niezwykle istotnym wątkiem opowieści są również aluzje polityczne i pytania o moralność współczesnej cywilizacji - w końcu mamy tu do czynienia z grupą jawnych zbrodniarzy, których działania są tolerowane tylko po to, by ziemscy decydenci mieli święty spokój.
Tom naprawdę dobrze prezentuje się w aspekcie wizualnym, w którym cechuje go duża różnorodność kształtów i zastosowanych na planszach barw - to naturalnie pokłosie faktu, że album został narysowany przez kilku rysowników. Prawdopodobnie najlepiej wypadają ilustracje Mike Deodato z ostatniego rozdziału, które znakomicie wpasowują się w wydźwięk historii. W dodatku odbiorca będzie miał tu okazję zapoznać się z nieco innym wizerunkiem doskonale nam znanych postaci - trzeba przyznać, że Kapitan Ameryka i Thor w swoim nowym emploi prezentują się nadzwyczaj majestatycznie. Avengers. Czas się kończy #01 z całą pewnością nie jest pozycją dla wszystkich czytelników. Wbrew pozorom lektura jest wymagająca i raz po raz egzaminuje odbiorcę z wielu meandrów komiksowego uniwersum Marvela. Warto jej jednak dać szansę - choćby po to, by dotrzeć do zaskakującego zakończenia tomu, w którym fabularny środek ciężkości zostaje przesunięty z opowieści o konflikcie herosów w stronę jednostkowego dramatu. To dobra wróżba na przyszłość; gdy chcielibyśmy założyć, że Hickman chce przedstawić nam dziwnie znajomą historię w nowy sposób, scenarzysta zwodzi swojego czytelnika i wybudza w nim niepewność. A przecież to dopiero uwertura do wielkich wydarzeń, rozpisanych pod dyktando uciekającego nam w błyskawicznym tempie czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj