Avengers. Czas się kończy #01 – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 28 marca 2018Avengers. Czas się kończy #01 to lektura wymagająca, ale prowadząca nas do naprawdę zaskakującego finału. Scenarzysta Jonathan Hickman po raz kolejny decyduje się budować wielowątkową opowieść, która swoim rozmachem potrafi momentami przytłoczyć.
Avengers. Czas się kończy #01 to lektura wymagająca, ale prowadząca nas do naprawdę zaskakującego finału. Scenarzysta Jonathan Hickman po raz kolejny decyduje się budować wielowątkową opowieść, która swoim rozmachem potrafi momentami przytłoczyć.
W komiksowym świecie Marvela sporo się dzieje, a jeszcze większe zmiany malują się już na horyzoncie. Avengers. Czas się kończy #01 ma je nie tylko zapowiadać, ale również podsumowywać masę dotychczasowych wydarzeń, do jakich doszło w uniwersum Domu Pomysłów. Już na wstępie należy jednak zaznaczyć, że nowa seria sprawi w odbiorze masę kłopotów czytelnikowi, który dopiero rozpoczyna przygodę z linią Marvel NOW!. Z jednej strony mamy tu bowiem do czynienia z restartem serii Avengers, z drugiej zaś w skład albumu wejdą zeszyty z Avengers i New Avengers. Mało tego - by swobodnie podróżować przez całą opowieść, należałoby również kojarzyć fakty z Infinity czy Original Sin. Wielowątkowość ukazanej historii jest więc mieczem obosiecznym, jednak odbiorca lubujący się w fabularnych zawiłościach i zamaszystych posunięciach narracyjnych powinien być z lektury tomu Jonathan Hickman niezwykle zadowolony.
Zasadnicza oś fabuły rozpisana jest wokół sporu herosów o to, jak podejść do kolejnych inkursji, czyli zderzania się planet z różnych wymiarów. Superbohaterowie siłą rzeczy dzielą się na dwa obozy: Reed Richards, Kapitan Brytania, Beast, Hulk i Czarna Pantera działają jako Iluminaci chcący niszczyć jedne światy, by ratować inne, natomiast przeciwnikami takiego podejścia są choćby mocno podstarzały Steve Rogers, nowy Kapitan Ameryka - Sam Wilson, Hawkeye, Sue Storm i Kapitan Marvel. Pierwsza z grup ma jednak duży problem z realizacją swoich założeń. Ostatecznie odłącza się od niej Władca Atlantydy, Namor, który łączy siły z Thanosem i dwojgiem członków Czarnego Zakonu - chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że nowa drużyna znana teraz jako Koteria będzie mieć radykalne podejście do inkursji. Ich środki staną się koniec końców tak drastyczne, że z biegiem czasu Namor będzie próbował sprzymierzyć się z Doktorem Doomem, by położyć kres dopiero co powstałej grupie. A przecież jest jeszcze drużyna doktora da Costy, w której znajduje się m.in. Thor. Każda z ekip twierdzi, że stoi na straży naszego świata, jednak czytelnik zacznie odkrywać, iż sprawa jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się to wydawać.
Mnogość wątków w tym tomie będzie budzić skojarzenia z Infinity, choć na poziomie rozwoju akcji punktem odniesienia wydaje się być inna opowieść o konflikcie herosów, Civil War. Hickman chce więc korzystać z najlepszych wzorców komiksowych, jednak zawiodą się ci, którzy liczą na wszędobylskie jatki i spuszczanie sobie manta nawzajem. Tego typu zabiegów jest w tej historii jak na lekarstwo, przy czym broni się ona pieczołowitym podejściem scenarzysty do ukazywania motywacji konkretnych postaci i zderzania ich ze sobą w nieoczywisty sposób. Są tu większe niż życie dylematy moralne i niekończące się dysputy nad kondycją i przyszłością naszego świata. Czytelnik sam będzie musiał się przekonać, czy Hickman, osadzając te dywagacje w tytułowym kończącym się czasie naszej planety, zjada własny ogon, czy raczej jest wizjonerem, który całe uniwersum Marvela chce doprowadzić ku nowemu początkowi. Niezwykle istotnym wątkiem opowieści są również aluzje polityczne i pytania o moralność współczesnej cywilizacji - w końcu mamy tu do czynienia z grupą jawnych zbrodniarzy, których działania są tolerowane tylko po to, by ziemscy decydenci mieli święty spokój.
Tom naprawdę dobrze prezentuje się w aspekcie wizualnym, w którym cechuje go duża różnorodność kształtów i zastosowanych na planszach barw - to naturalnie pokłosie faktu, że album został narysowany przez kilku rysowników. Prawdopodobnie najlepiej wypadają ilustracje Mike Deodato z ostatniego rozdziału, które znakomicie wpasowują się w wydźwięk historii. W dodatku odbiorca będzie miał tu okazję zapoznać się z nieco innym wizerunkiem doskonale nam znanych postaci - trzeba przyznać, że Kapitan Ameryka i Thor w swoim nowym emploi prezentują się nadzwyczaj majestatycznie.
Avengers. Czas się kończy #01 z całą pewnością nie jest pozycją dla wszystkich czytelników. Wbrew pozorom lektura jest wymagająca i raz po raz egzaminuje odbiorcę z wielu meandrów komiksowego uniwersum Marvela. Warto jej jednak dać szansę - choćby po to, by dotrzeć do zaskakującego zakończenia tomu, w którym fabularny środek ciężkości zostaje przesunięty z opowieści o konflikcie herosów w stronę jednostkowego dramatu. To dobra wróżba na przyszłość; gdy chcielibyśmy założyć, że Hickman chce przedstawić nam dziwnie znajomą historię w nowy sposób, scenarzysta zwodzi swojego czytelnika i wybudza w nim niepewność. A przecież to dopiero uwertura do wielkich wydarzeń, rozpisanych pod dyktando uciekającego nam w błyskawicznym tempie czasu.
Źródło: Zdjęcie główne: Egmont
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat