Constantine to ekranizacja jednego z bardziej znanych komiksów. Tytułowa postać zrodziła się w wyobraźni Alana Moore’a, który stworzył ją na potrzeby historii o Potworze z bagien. Pyskaty egzorcysta z brytyjskim akcentem na tyle spodobał się jednak czytelnikom, że szybko otrzymał własną serię, a ta obecnie tworzy podwaliny komiksowego kanonu. Bo i czemu nie? Oto bohater, który sam niekoniecznie wiele robi, za to ma zdolność wyręczania się innymi, oszukiwania (samego Lucyfera!) i manipulowania; jest przy tym opryskliwy i rzadko miewa dobry humor (Constantine był dupkiem na długo przed erą dra House'a i Sheldona).

Serial powinien więc opowiadać o dupku. I to robi. Grany przez Matta Ryana John Constantine to główna ozdoba tej produkcji. Fani oryginału mogą narzekać, że prochowiec zbyt elegancki, krawat zbyt nonszalancko zawiązany, a w ustach brak charakterystycznego papierosa (jest za to zapalniczka w dłoni) - szlug w gębie nie decyduje jednak o osobowości egzorcysty. I bez niego Ryan ma w sobie tę dziwną energię, sprawia wrażenie kolesia na wiecznym głodzie kawy, którego ktoś wyrwał z łóżka i kazał walczyć z demonami; przez większość czasu jest niemrawy, leniwy, a na wszystkich wokół patrzy niechętnie, gdy jednak go wkurzyć, pokazuje charakterek. Ma też gorszą stronę, by gdy chodzi o osiąganie swoich celów, potrafi być bezwzględny nie tylko dla stworów z piekieł – już w pilocie widzimy, jak do udziału w niebezpiecznej misji jednego z pomocników werbuje szantażem, w pewnym momencie nie waha się też poświęcić życia kogoś innego (i niewinnego) dla ratowania bliskiej osoby. O taką złożoność tej postaci chodzi. Smaczku dodaje wątek Astry i wielkiej porażki Constantine’a, który będzie historią przewijającą się przez wszystkie odcinki serialu, a jednocześnie paliwem napędowym głównego bohatera, który do swojej roboty inaczej by się nie palił – w końcu poznajemy go, gdy próbuje podczas dobrowolnego pobytu w szpitalu odciąć się od swoich zdolności.

[video-browser playlist="632012" suggest=""]

Narzekać można na stronę wizualną, bo pod tym względem Constantine dobitnie przypomni Wam, że macie do czynienia z produkcją telewizyjną – słup ognia w finale wygląda tragicznie, nie lepiej niż wielgachny demon ze snu Johna, który wygląda, jakby urwał się z intra gry komputerowej sprzed dekady. Gdy zaś patrzy się na Harolda Perrineau w roli anioła, nie sposób nie porównywać go z Tildą Swinton, która w filmie Constantine tak wspaniale pasowała do roli Gabriela. W serialu przyjdzie nam zadowolić się Linkiem z Matrixa.

Okazuje się też, że serial zyskał na zmianach, bo ekipa dokonała pewnych przeróbek, mianowicie podziękowała Lucy Griffiths, którą John ratuje w 1. odcinku, a która miała stać się jego stałą partnerką. W nowej wersji jednak odchodzi, a przyczyna tej decyzji została świetnie wpasowana w fabułę, powiedziała nam nieco o świecie oraz zagrożeniach czyhających na Constantine’a i o samym bohaterze. Plus za odwagę.

Czytaj również: KOMIKSOLOGIA: Constantine 01x01

Constantine okazuje się więc serialem może nie zachwycającym, ale zapowiadającym się bardzo rozrywkowo i sympatycznie, głównie ze względu na tytułową postać. Pokazane w pilocie smaczki i nawiązania do komiksów są też zapowiedzią bogactwa oryginalnego uniwersum, z którego można korzystać – oby twórcy poszli tą ścieżką, a zyskamy kolejną wartą uwagi produkcję.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj