Nim 4 faza filmów MCU zacznie się rozkręcać na dobre, Kevin Feige postanowił uzupełnić kilka luk w życiorysie Natashy Romanoff (Scarlett Johansson), cofając się tym samym do czasów, nim Thanos przystąpił do finałowej realizacji swojego planu. Czarna Wdowa po wydarzeniach z produkcji Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów jest ścigana przez Rossa (William Hurt). A że ukrywanie się jest jej chlebem powszednim, to nie ma problemu, by zaszyć się gdzieś i poczekać na lepsze czasy. I pewnie tak by sobie siedziała gdzieś na odludziu, gdyby nie Mason (O-T Fagbenle), który przygotowując kryjówkę w Budapeszcie dla nowych gości, zgarnął wszystkie czekające na nią przesyłki. Jedną z tych przesyłek była mała walizka pełna tajemniczych czerwonych fiolek. Na odzyskaniu jej bardzo zależy niejakiemu Taskmasterowi, który jest na usługach tajnej organizacji o nazwie „Czerwony pokój”. Jest ona odpowiedzialna za werbowanie małych dziewczynek i robienie z nich skutecznych zabójczyń zwanych Czarnymi Wdowami. Natasha, by ich powstrzymać, będzie musiała wrócić do Rosji i odszukać swoją rodzinę, której nie widziała ponad 20 lat. I to z własnej, nieprzymuszonej woli. Scenarzysta Eric Pearson, który wcześniej zaserwował nam świetną produkcję Thor: Ragnarok, teraz bierze historię dobrze znaną nam choćby z takich filmów jak Ava z Jessicą Chastain czy Czerwona Jaskółka  z Jennifer Lawrence. Opowiada o tym, jak to rosyjskie służby specjalne od czasów ZSRR prały mózgi małym dziewczynkom, by zamieniać je w najlepsze zabójczynie na świecie. Nie ma w tym niczego odkrywczego. Na szczęście Pearson potrafi nawet takie proste historie obudować świetnymi bohaterami, ubarwić całą opowieść i uczynić z niej świetne widowisko. Bo tym w sumie jest Czarna Wdowa – bardzo przyjemnym letnim blockbusterem. Nie ma w niej scen wyciskających łzy czy dialogów zmuszających widza do zadumy, jak to było przy Avengers: Koniec Gry czy Wojnie Bohaterów. W tym wypadku mamy mnóstwo akcji i tyle wybuchów, ile ekran kinowy jest w stanie przyjąć. I broń Boże, nie jest to jakiś wielki zarzut. W MCU raz na jakiś czas potrzebny jest po prostu film mający 100% akcji i rozrywki. Jest to bardzo miła odmiana. W tym przypadku nie ma tutaj wymowy politycznej jak w serialu Falcon i Zimowy Żołnierz ani płomiennych przemów głównych bohaterów. Jest za to świetne poczucie humoru i naśmiewanie się z pewnych niedorzeczności, na które fani zwracali uwagę od dawna. A to pokazuje, że twórcy MCU mają do siebie dystans. I za to szanuje ich jeszcze bardziej. Nie ma co ukrywać, ten film ogląda się dla świetnie dobranej obsady. Prym wiedzie Florence Pugh jako Yelena, wyszczekana młodsza siostra Natashy, oraz David Harbour jako Red Guardian. Ta dwójka kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Pierwszy superbohater Rosji ma obsesję na punkcie Kapitana Ameryki. Mówi o nim non stop, dając do zrozumienia, że bohaterowie byli śmiertelnymi wrogami od czasów II Wojny Światowej. Zabawne jest to, że Rogers pewnie nawet nie odnotował istnienia swojego rosyjskiego odpowiednika. Ten natomiast marzy o spotkaniu twarzą w twarz z Amerykaninem. Niby Alexei opowiada, że panowie mieli okazję już się zmierzyć, ale z racji tego, że jest to patologiczny kłamca, nie wierzyłbym w to. Jednak dzięki jego niewyparzonej gębie oraz temu, że nie ma żadnych zahamowań w wygłaszaniu swoich myśli publicznie, jest niezwykle zabawną postacią. Podobnie jak Yelena, która w naturalny sposób, niczym nastolatka, dogryza swojej siostrze kąśliwymi, ale bardzo celnymi uwagami. Świetnie wypada też Ray Winstone jako Dreykov, szara eminencja pociągająca za sznurki w Czerwonym pokoju. Nie jest to człowiek obdarzony jakimiś mocami. Jego władza wynika ze sprytu i koneksji, jakie wyrobił sobie jeszcze w czasach zimnej wojny. Pod tym względem jest bardzo podobny do Alexandra Pierce’a granego przez Roberta Redforda w produkcji Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz. To zwykły człowiek, który jest równie niebezpieczny, jak ci obdarzeni mocami czy superzbroją. Scarlett Johansson w tym filmie już niczym nas nie zaskakuje. Dostarcza nam taką Czarną Wdowę, jaką polubiliśmy w ostatnich produkcjach. Nie stara się jakoś ulepszyć tej postaci, co bardzo szanuję. W filmie wyreżyserowanym przez Cate Shorloand możemy przyjrzeć się trochę bliżej historii Czarnej Wdowy i dowiedzieć się, jaką drogę przeszła od rosyjskiej agentki do jednego z pierwszych i najważniejszych członków Avengers. Nakreślona historia nie wpłynie na to, jak postrzegacie tę postać. Chodziło chyba bardziej o wprowadzenie nowych bohaterów i możliwość rozbudowania (już i tak rozległego uniwersum) o kolejne potencjalne filmy i seriale. Bez problemu jestem sobie w stanie wyobrazić produkcje o przygodach Red Guardiana.
fot. materiały prasowe
+17 więcej
Na wzmiankę zasługuje także świetna ścieżka dźwiękowa z wkradającymi się do głowy hitami jak American pie w wykonaniu Dona McLeana czy przeróbką Smells Like Teen Spirit Nirvany. Będzie to na pewno soundtrack, do którego będę chętnie wracać jak do obydwu części Strażników Galaktyki. Czarna wdowa to solidna produkcja niedokładająca praktycznie żadnej cegiełki pod wyczekiwaną 4 fazę. Nie myślcie jednak, że jest to zbędny film. Jest to pewnego rodzaju wyłamanie się z tradycyjnego dla Marvela origin story, w którym główny bohater musiał stoczyć walkę z czarnych charakterem o podobnych mocach. Tu na szczęście jest inaczej. Chodzi bardziej o zdefiniowanie, czym dla człowieka może być rodzina. Czy są nią tylko krewni, z którymi łączą nas więzi krwi, czy może ktoś więcej? Cate Shorland świetnie na te pytania odpowiada. Oczywiście nim dojdziemy do tego, czeka nas tona spektakularnych wybuchów i mnóstwo widowiskowych walk. Bądźmy szczerzy –  chyba niczego więcej nie oczekiwaliśmy po solowym filmie tej bohaterki.   P.S. tradycyjnie zostańcie do końca napisów, bo jest tam scena zapowiadająca tym razem nie kolejny film z MCU, a serial na Disney+ o losach Hawkeye’a.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj