Zacznijmy od tego, że Doktor Strange w multiwersum obłędu to bez dwóch zdań najbardziej krwawy film MCU. Widać ogromny stempel twórczy, jaki na produkcji postawił reżyser Sam Raimi. Twórca doskonale wykorzystał doświadczenie związane z horrorami i przekuł je na realia Kinowego Uniwersum Marvela. Genialnie rozciągnął kategorię PG-13, którą zyskało widowisko. Elementy horrorowe nie są tylko jakimś dodatkiem do historii, ale jej pełnoprawnym elementem, który ubogaca fabułę. Mamy zatem trochę gore w postaci zabijania Shuma-Gorath przez wyciągnięcie oka, kilka jumpscare'ów (jak ten w świątyni na górze, gdy nagle pojawiają się jej potworni strażnicy), motyw zombie w finałowym starciu, gdy Strange walczy w ciele zabitego Strange'a, czy nawet element opętania, który został naprawdę świetnie pokazany w scenie, w której zła Wanda przenosi swoją świadomość do ciała Wandy z innego wymiaru. To była sekwencja, która spokojnie mogłaby się znaleźć w filmie grozy. Mroczne elementy dotyczą najczęściej naszej antagonistki Wandy. Mamy np. genialną scenę, w której Scarlet Witch wychodzi z odbicia i nastawia swoje powyginanie ciało albo udaje się w pościg za Strangem, Ameriką i Christine w bazie Iluminatów. Te wspomniane sekwencje potrafiły trzymać w napięciu, a nawet wystraszyć. Sceny z udziałem Scarlet Witch to horror pełną gębą, co bardzo dobrze komponuje się z resztą opowieści. Nie należy zapomnieć również o gościnnym występie jednego z ulubionych aktorów Raimiego. Scena Bruce'a Campbella jest pięknym nawiązaniem do filmu Martwe zło 2. Ash, bohater grany przez aktora, walczy w nim ze swoją opętaną ręką. Krótki, lecz zabawny i sentymentalny epizod. Spokojnie mogę stwierdzić, że Sam Raimi potrafił umieścić w wielkiej produkcji MCU swój autorski sznyt, nie bojąc się reakcji producentów z Marvel Studios. To pierwsza produkcja z uniwersum, która tak dosadnie i makabrycznie potrafi przedstawić śmierć bohaterów. Wracając do Wandy – jest ona świetnym czarnym charakterem. Prawdopodobnie jednym z najlepszych w MCU. Przede wszystkim stanowi zagrożenie, które jest cały czas obecne na ekranie, nawet gdy nie widzimy jej fizycznie. Elizabeth Olsen doskonale przedstawiła swoją bohaterkę. Wyciągnęła z niej mrok, który mógł nam ukazać się już w finale WandaVision. I naprawdę łapałem się na tym, że czekałem w napięciu na kolejne pojawienie się tej bohaterki. Wspomniane elementy horroru tylko dodawały demoniczności antagonistce. W pewnym momencie Scarlet Witch była przedstawiana jako zło, które nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Jednak przy tym wszystkim można w niej było dostrzec czynnik ludzki związany z motywacjami i chęcią "odzyskania" synów.
fot. Marvel
+13 więcej
W tym momencie pojawia się główny problem wątku Scarlet Witch. Jeśli nie widzieliście wspomnianego WandaVision, motywacje czarnego charakteru nie będą dla Was zrozumiałe, tak samo jak jej rozterki wewnętrzne i znaczenie księgi Darkhold. Przez to w oczach niektórych widzów historia Wandy może stracić na wartości.  Nie podobało mi się również zakończenie jej wątku, tak nagłe i skrótowe. Wanda poświęciła się, gdy zobaczyła swoich synów i inną wersję siebie z alternatywnego wymiaru. Mam nadzieję, że postać nie zginęła, ponieważ to wydanie Wandy – doświadczonej już mocno przez życie, posiadającej zarówno dobrą, jak i mroczną stronę – przypadło mi do gustu. Taką Wandę po prostu chce się oglądać – kobietę świadomą mocy, a nie taką, która nie wie, jak wykorzystać swój dar. Oby twórcy przywrócili ją w Kinowym Uniwersum Marvela.  Co do postaci naszego tytułowego bohatera – Benedict Cumberbatch wykonał kawał dobrej roboty. Podoba mi się samo podejście do postaci Strange'a, który w historii jest trochę zagubiony, ale reprezentuje pełną pokory, dobroduszną i sprawiedliwą postawę. Jest to zmiana w stosunku do pewnego siebie i trochę aroganckiego czarownika, którego widzieliśmy w poprzednich filmach. Cumberbatch doskonale czuje się w roli Strange'a, a nawet kilku Strange'ów. Aktor musiał odnaleźć się w kilku wersjach tego bohatera i zrobił to wzorowo. Szczególnie dobrze wypadła sekwencja, w której  czarownik rozmawia z wersją Sinister Strange'a, którą fani mogą znać z animowanego serialu A gdyby...?. Naprawdę w pewnym momencie zapomniałem, że to jeden aktor gra dwie postacie, ponieważ Cumberbatch potrafił stworzyć odrębne kreacje – demonicznego, złego Strange'a i tego dobrego, "właściwego". A już finałowa potyczka w ciele zombie Strange'a, to prawdziwe złoto. Cumberbatch jest zabawny, groźny i przejmujący.  Pod względem aktorskim najnowsza produkcja MCU reprezentuje bardzo wysoki poziom. America Chavez grana przez Xochitl Gomez to bardzo ciekawa, nowa bohaterka w uniwersum, którą na pewno pokochacie. Ma dużo uroku i energii, która potrafi być zaraźliwa. Najlepiej prezentuje się jej relacja ze Strangem – to więź podobna do tej między ojcem a córką. Bez problemu można utożsamić się z Ameriką, jej rozterkami i smutkiem. Wątek dotyczący matek, które zostały wciągnięte przez portal w trakcie pierwszego ujawnienia mocy, tylko dodaje dramaturgii jej historii. Wong nie jest tylko swoistym comic reliefem w opowieści, ale pełnoprawnym bohaterem i prawdziwym wojownikiem, który stanowi bardzo silny punkt drużyny Strange'a. Sceny, w których walczy z Shuma-Gorathem czy próbuje powstrzymać Wandę w świątyni, pokazują zupełnie inną stronę bohatera, który jest teraz Najwyższym Czarnoksiężnikiem. Oczywiście, nie brakuje kilku żartów z jego strony, jednak ta wersja Wonga jako prawdziwego badassa prezentuje się bardzo dobrze. Podobnie sprawa ma się z Christine Palmer, która nareszcie ma coś więcej do roboty, a przynajmniej jej wersja z alternatywnego świata. W końcu ma realny wpływ na fabułę, jak w scenie, w której pomaga wydostać się Americe i Strange'owi z bazy Iluminatów. Po omawianym filmie chciałbym zobaczyć tę wersje postaci jeszcze na ekranie, ponieważ jest w niej spory potencjał, który był zaledwie zarysowany w produkcji.  Ważnym elementem historii jest wspomniane multiwersum, jednak mam wrażenie, że temat był zaledwie zaznaczony, poruszony w interesujący, ale mało dogłębny sposób. Tak naprawdę dowiedzieliśmy się jedynie, że istnieją alternatywne światy, a sny pokazują nam inne wersje nas samych. Zobaczyliśmy kilka ze wspomnianych światów (większość w jednej, bardzo szybkiej sekwencji). No i należy jeszcze wspomnieć o translokacji, czyli przeszczepianiu świadomości do swojej wersji postaci z alternatywnego świata, co już mogliśmy zobaczyć w świetnym Wszystko wszędzie naraz. Po seansie czułem niedosyt, jakbym gdzieś zasnął w połowie wykładu o multiwersum. Tytułowe multiwersum obłędu objawia się bardziej w sferze wizualnej niż w samej opowieści. Pod względem efektów mamy prawdziwą orgię barw i kształtów. Piękna jest sekwencja przechodzenia między wymiarami, możemy dzięki niej zobaczyć światy, w których postacie są animowane lub składają się z farby. Tak samo ładnie prezentuje się świat graniczny, w którym nasi bohaterowie znajdują Księgę Vishanti, która ma im pomóc powstrzymać Wandę. Twórcy zadbali, aby każda z alternatywnych rzeczywistości miała swój własny, charakterystyczny styl. Jednak poza obłędem, który może spowodować sfera wizualna w produkcji, nie znajdziemy nic, co mogłoby nam więcej powiedzieć o multiwersum.
Marvel Studios
+12 więcej
I w tym miejscu płynnie przechodzimy do fabuły. Produkcja MCU ma wiele ciekawych i świetnie wykorzystanych elementów, ale znajdziemy w niej też słabsze strony i dziury fabularne. Przykład? Gdy Strange używa w finale Darkholdu, atakują go dusze potępionych. Czemu te same dusze wcześniej nie zaatakowały Wandy? Nie jest to nawet wspomniane, a widać, że Wanda w walce z nimi nie może sobie tak łatwo poradzić. Czyli wygląda na to, że wcześniej nie miała z nimi do czynienia. Druga sprawa –Wong przeżył upadek z góry, który zafundowała mu Wanda, a podobno jego magia nie sięga na tę górę. To samo tyczy się kwestii pojawienia się trzeciego oka u "głównego" Strange'a, które występowało wcześniej u Sinister Strange'a. To nie zostało wyjaśnione, więc podejrzewam, że dla wielu widzów będzie niezrozumiałe. Do tego fabuła nie jest zbyt oryginalna – główny bohater musi uchronić wyjątkową osobę przed ogromnym zagrożeniem. To schemat, który widzieliśmy już w wielu produkcjach, ale dzięki szybkiemu tempu, wykorzystaniu fanserwisu i po prostu dobrze napisanym postaciom jest on interesujący i potrafi wciągnąć. Natomiast najbardziej niewykorzystanym elementem są Iluminaci. W produkcji mamy do czynienia z drużyną Iluminatów, w której skład wchodzą: Profesor X w wersji Patricka Stewarta, Mister Fantastic w wersji Johna Krasinskiego, Kapitan Marvel w wydaniu Lashany Lynch, Kapitan Carter, którą gra Hayley Atwell, oraz Black Bolt, którego po latach mógł znowu zagrać Anson Mount. Drużyna niezwykle ciekawa. Jednak bardzo szybko team, który mógł mieć ogromne znaczenie w fabule, zamienił się w nic nieznaczący dodatek, swoistą ciekawostkę. Po prostu za szybko zostali zamienieni w mięso armatnie dla Scarlet Witch. Nie ukrywam, sekwencja, w której Wanda ich eliminuje, była świetnie nakręcona i widowiskowa, jednak można było z nimi zrobić o wiele więcej, aby silniej zaznaczyli swoją obecność w produkcji. Scena piękna w swej makabrze, jednak mam niedosyt. Sam Mordo, który służy jako strażnik i pomocnik Iluminatów również nie zaznaczył w produkcji swojej obecności, oprócz krótkiej walki i rozmowy ze Stephenem. Raczej służył jako easter egg, a nie pełnoprawny bohater. Tak naprawdę Iluminaci posłużyli tylko do tego, aby poinformować Strange'a o zderzaniu się światów, co jest swoistym nawiązaniem do komiksowej historii drużyny i sytuacji, z którą musieli się zmierzyć. Zapewne twórcy MCU będą chcieli wprowadzić w późniejszych filmach nową drużynę Iluminatów, ale nie zmienia to mojego poczucia niewykorzystania potencjału. Swoją drogą, Iluminaci stanowili właściwie element fanserwisu w produkcji, który jest w niej bardzo silny. Śmierć Mister Fantastica, który został przerobiony na kawałeczki, jest nawiązaniem do komiksów Domu Pomysłów. A w filmie takich easter eggów znajdziemy całą masę i nie ukrywam, miałem frajdę z ich odkrywania, chociaż podejrzewam, że wszystkich za pierwszym seansem nie zauważyłem. Jeśli oglądaliście wspomniane What If... ?, będziecie zadowoleni z pojawienia się zombie Strange'a, Kapitan Carter czy Sinister Strange'a. Wielbiciele horrorów Sama Raimiego będą cieszyć się z cameo Bruce'a Campbella. Angaż Mister Fantastica w postaci Johna Krasinskiego jest odpowiedzią na prośby fanów, aby to on zagrał członka Fantastycznej Czwórki. Jestem ciekaw, czy pozostanie on Mister Fantastikiem MCU, czy aktor zostanie zmieniony. Po krótkim cameo przekonałem się, że byłby doskonały w tej roli. W produkcji pojawia się nawet motyw muzyczny znany z serialu animowanego X-Men z lat 90. Obecność armii Ultronów czy sekwencja walki z Shuma-Gorathem – to tylko kilka z wielu innych easter eggów. Trudno wszystkie wymienić w jednej recenzji. Po pierwsze, nie chce do końca zabierać Wam frajdy z ich odkrywania, a po drugie, po prostu jest ich za dużo. Jednak dobrze wykorzystany fanserwis to mocna strona widowiska MCU. Swoistym fanserwisem jest również scena po napisach z Cleą w wydaniu Charlize Theron. Wydaje mi się, że dobór aktorki jest strzałem w dziesiątkę, ponieważ zdobywczyni Oscara doskonale pasuje do tej kreacji. Jest to najprawdopodobniej zapowiedź kolejnej części przygód Strange'a, ponieważ widzimy Mroczny Wymiar, do którego wybierają się bohaterowie. Swoją drogą, wygląda na to, że Strange zna bohaterkę, ponieważ bez żadnego sprzeciwu udaje  się z nią do krainy rządzonej przez Dormammu, swojego ikonicznego przeciwnika z komiksów. Dla przypomnienia, na kartach powieści graficznych Marvela Clea to siostrzenica Dormammu i ukochana Strange'a, która pomagała mu w walce z wujem, za co została przez niego uwięziona. W pewnym momencie nawet Strange połączył siły z Dormamu, aby powstrzymać inwazję Bezrozumnych na Mroczny Wymiar, za co złoczyńca uwolnił Cleę. To byłby interesujący wątek do wprowadzenia w kolejnym filmie. Podsumowując: Doktor Strange w multiwersum obłędu to powiew świeżości w MCU. W pierwszym akcie nie byłem jeszcze do niego przekonany, jednak później było tylko ciekawiej. Dostajemy świetne wykorzystanie fanserwisu i bardzo dobrze napisane postacie. Scarlet Witch jako czarny charakter jest genialna. Polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj