Kinowe wersje seriali telewizyjnych można z grubsza podzielić na trzy typy: remaki powstające po wielu latach (jak „Star Trek” czy „Mission: Impossible”), mechanicznie tworzone bezpośrednie kontynuacje liczące na wielką kasę (jak „Seks w wielkim mieście”) i wreszcie widowiska kręcone z sercem, gdy po kilku latach wraca ekipa i znowu dobrze się razem bawi (jak w „Serenity” czy „Weronice Mars”). Do którego z tych typów może należeć film pod tytułem „Entourage”? Pytanie jest chyba retoryczne. Z serialową „Entourage” HBO pożegnaliśmy się cztery lata temu. Przygody hollywoodzkiej gwiazdy Vincenta Chase'a, jego przyjaciół i agenta Ariego Golda przez osiem sezonów bawiły miliony widzów, dokładnie tak wyobrażających sobie luksus i zakłamanie Hollywood. Serial zdobył jeden Złoty Glob i sześć nagród Emmy (większość dla Jeremiego Pivena za rolę wybuchowego Ariego). Co odcinek widzieliśmy piękne kobiety (nieraz nago), a niemal równie często w drobnych rolach i cameach występowały hollywoodzkie gwiazdy i osobowości, które pod własnym nazwiskiem bawiły się swoim wizerunkiem – od Jessiki Alby przez Jamesa Camerona po Sashę Grey. [video-browser playlist="714437" suggest=""] Tak dużo piszę o serialu, bo to, co dostaliśmy na dużym ekranie, jest po prostu większą porcją tego samego. Nie tylko pojawiają się tu praktycznie wszystkie liczące się postacie z ośmiu sezonów fabuły, nie tylko mamy dziesiątki rozpoznawalnych twarzy, które rzucają jednym zdaniem i znikają z kadru (przyznajmy, czasem zdaniem przezabawnym - jak chociażby Liam Neeson czy Pharrell Williams), ale to po prostu ciąg dalszy tej samej historii. Zaczynamy mniej więcej w miejscu, w którym rozstaliśmy się z bohaterami, i opowiadamy o ich dalszych losach. Nie znaczy to, że ci, którzy nie oglądali wszystkich odcinków serialu, będą się gorzej bawić – „Entourage” to dzieło zawodowców. Oni wiedzą, jak napisać fabułę, by była całkowicie zrozumiała również dla nowych widzów. I jest. Tym bardziej że pojawiają się też zupełnie nowe wątki i postacie, jak rodzinny duet miliarderów z Teksasu (tata i syn – Billy Bob Thornton i Haley Joel Osment) czy najnowsze gorące nazwiska z Kalifornii. Panowie romansują z autentycznymi Emily Ratajkowski i Rondą Rousey. Czytaj również: 10 seriali zasługujących na filmy kinowe Słowem, to dobra, blisko dwugodzinna zabawna wizja współczesnego Hollywood. Jeśli ktoś po kinowej „Ekipie” oczekiwał jakiejś nowej jakości – srodze się zawiedzie. Jeśli po prostu stęsknił się za chłopakami – będzie zachwycony jak ja. A jeśli nigdy wcześniej o nich nie słyszał? To wtedy radzę spróbować – wszak można tylko wygrać. Jeśli ci się nie spodoba, to po prostu wyjdziesz z kina, a jeśli cię wciągnie – przed tobą blisko sto odcinków dokładnie takiej samej zabawy, w tym samym towarzystwie, czyli osiem sezonów poprzednich przygód „Ekipy”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj