Filmów o Enigmie w kinie było już całkiem sporo. To, co wyróżnia obraz Tylduma pt. "The Imitation Game", to fakt, że całkowicie skupia się na postaci Alana Turinga – genialnego matematyka, który m.in. maczał palce w wymyślaniu pierwszych komputerów. Stworzył też tzw. test Turinga, który pozwala rozpoznać, czy rozmówca prowadzi konwersacją z maszyną czy człowiekiem (mimo znacznego postępu technicznego jeszcze żadnej maszynie nie udało się tego testu zdać). O Turingu bardzo długo się nie mówiło pewnie dlatego, że uwierał Brytyjczyków w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Otóż był on gejem, za którą to „zbrodnię” został osądzony i skazany w latach 50. Wybrał terapię hormonalną (zwaną również chemiczną kastracją) zamiast odsiadki, co niestety doprowadziło go do samobójstwa. O ile uważam, że „The Imitation Game” jest istotnym filmem, głównie ze względu na przypomnienie światu o Alanie Turingu, to nie jestem w stanie powiedzieć o nim nic więcej poza tym, że jest poprawny. Benedict „Wkrótce znajdziecie mnie w swojej lodówce” Cumberbatch dobrze sprawdza się w roli wyobcowanego, genialnego matematyka. Zaskakująca to kreacja w repertuarze człowieka, który zyskał sławę, grając wyobcowanego, genialnego detektywa. Keira Knightley, kiedy nie mizdrzy się bezsensownie przed kamerą, okazuje się być całkiem zdolną aktorką. Matthew Goode i Mark Strong wysuwają się na czoło obsady drugoplanowej, ale tak właściwie żadne z nich nie zagrało tu roli życia. „The Imitation Game” ogląda się bardzo dobrze, nawet z pewnym napięciem (to zasługa głownie Tuldyma, który jest odpowiedzialny za bardzo dobrych „Łowców głów”), a czas seansu w ogóle się nie dłuży, ale… No właśnie, jest małe ale. Film pozostawia po sobie pewien niedosyt. Wszystko tu jest dobre: aktorzy, scenariusz, reżyser, scenografia, ale brakuje tego czegoś, jakiejś iskry, która wyniosłaby tę produkcję na wyższy poziom. [video-browser playlist="632708" suggest=""] Opowiedzenie historii w retrospekcjach było dobrym pomysłem, ponieważ pozwoliło całościowo spojrzeć na biografię Turinga. Jednak dosłownie ostatnia scena filmu, którą jest tablica z napisami, psuje nieco jego odbiór. Staje się on mniej spójny, jakby twórcy w ostatniej chwili zmienili zdanie i postanowili bardzo bezpośrednio wyłożyć publiczności, jak ważne tematy podejmowała "The Imitation Game". Publiczność bardzo dziękuje za takie sztuczki - jest na tyle inteligentna, żeby się domyślić, iż film o genialnym matematyku geju to próba włączenia się w zawsze aktualną dyskusję o prawach mniejszości seksualnych, bez wciskania jej tego przed oczy. Wydanie DVD, tak jak film, pozostawia pewien niedosyt. Dołączona książeczka zawiera głównie biografię Turinga, a na samej płycie nie ma żadnych materiałów dodatkowych oprócz kinowego zwiastuna filmu. Szkoda, bo taki temat zasługiwał na jakieś spojrzenie na kulisy realizacji. „The Imitation Game” nie jest produkcją złą, ale nie jest też produkcją wybitną. Dobrze, że przedstawiła sylwetkę Turinga, bo o takich osobowościach trzeba mówić często i głośno, ale widz nie straci nic, jeśli zamiast obejrzenia filmu po prostu przeczyta biografię matematyka. Pewnie nawet na tym zyska.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj