Instytut, najnowsza książka Stephena Kinga, wydaje się, niestety, pewnego rodzaju powtórką z rozrywki. Oczywiście, będąc Kingiem, można sobie pozwolić na autoplagiat i powracanie do wyeksploatowanych wcześniej wątków, ale…czytelnikom pozostaje niedosyt.
Młodziutki bohater Instytutu, Luke Ellis budzi się w tajemniczym miejscu, z którego nie ma ucieczki. Personel tłumaczy małemu, że to jedynie kilka badań i niedługo powróci do domu, lecz… badania są okrutne, a wizja domu blednie z każdym dniem. Czy mały Luke podsiada nadprzyrodzone skłonności i dlatego został „zrekrutowany” do projektu, mającego ocalić ludzkość przed tajemniczym zagrożeniem? Nawet jeśli tak, pobyt w Instytucie nie wróży mu ani jego nowo poznanym przyjaciołom niczego dobrego.
Podczas czytania Instytutu skojarzenie z Podpalaczką jest natychmiastowe, choć opowiadana historia ma zupełnie inne założenia i rozwiązanie. Luke tak naprawdę nie wie, czy jest dzieckiem niezwykłym i nigdy nie ukrywał się przed złowrogą organizacją rządową, nie widząc takiej potrzeby. A powinien. Oj, powinien. Rzeczy, których dowiadujemy się w miarę rozwijania fabuły, bardziej zasmucają, nic przerażają, a „wyjaśnienie” tajemnicy mrozi krew w żyłach nie z powodów nadprzyrodzonych, lecz całkowicie „ludzkich” – podłych, małostkowych i głupich.
Dzieciaki, które zarówno Luke, jak i my – czytelnicy, poznajemy w Instytucie, są grupką barwną i dobrze scharakteryzowaną. King nie stracił umiejętności tworzenia ujmujących (a czasem odpychających, ale zawsze interesujących) bohaterów. Dziecięcy język i przemyślenia uwiarygodniają fabułę, jednak sporą niedogodnością pozostaje zbyt rozwleczona oś opowieści. Przyzwyczailiśmy się do kingowskiego rozbudowywania historii, ale tym razem nie buduje ona podwalin, a tym bardziej napięcia, lecz miejscami nuży. Gdyby powieść skrócić o połowę, tylko by na tym zyskała. Pisanie dla samego pisania nie jest w tym wypadku mocną stroną autora. Za dużo, za wolno, zbyt męcząco.
Co nie znaczy, że Instytut jest powieścią nużącą i niewartą uwagi. Mimo wszystko czyta się wartko, wciąga w wyimaginowany, ale jakże prawdziwy świat, nasuwa odpowiednie pytania, rodzi ciekawość co do odpowiedzi, umacnia w czytelniku więź z głównym bohaterem i jego przyjaciółmi, nie pozwala na nudę i odłożenie książki, nim nie doczyta się jej do końca. Jednak mamy nieodparte wrażenie, że to pewnego rodzaju odgrzewania wczorajszego kotleta, na który nie do końca mamy ochotę. I chociaż podobno wszystko, ale to wszystko już było, wciąż chcemy żywić nadzieję, że król horrorów (choć nie cierpi tego przydomka) stworzy coś świeżego i oryginalnego. Nie ujmując dzieciakom z Instytutu, tak rozpaczliwie i z poświęceniem walczących o wydostanie się z matni, którym – oczywiście, kibicujemy z całego serca.