Pamiętacie, kim chcieliście być w dzieciństwie? Większość z nas miała wielkie marzenia o zostaniu astronautą, strażakiem czy nawet prezydentem. Puszczaliśmy wodze fantazji w rozmaity sposób – podczas szaleństw na placu zabaw czy z nowymi lalkami i samochodzikami przy kuchennym stole. To był najlepszy czas na rozwijanie kreatywności! A czy mieliście kiedyś... wymyślonego przyjaciela?  Właśnie tę tematykę poruszył John Krasinski w nowym, poruszającym filmie. Tym razem odszedł od klimatu grozy, by stworzyć coś z myślą o swoich córkach. Jak sam powiedział, pomysł na świat pełen nietuzinkowych postaci przyszedł mu do głowy dzięki doświadczeniom rodzinnym. Jednak nie wiedział, jak go rozwinąć. Dopiero parę lat później zauważył, że jego dzieci przestają fantazjować, a zaczynają dojrzewać. Krasinski próbuje udowodnić, że istoty fantastyczne wcale nie odchodzą w zapomnienie. Zawsze można powrócić do zaczarowanego świata z dziecięcych lat, który kojarzy się z radością i beztroską.  Fabuła opowiada o losach dwunastoletniej dziewczynki. Bea (Cailey Fleming) tymczasowo wprowadza się do swojej babci, gdy tata musi zostać w szpitalu. Tłumiąc swoje emocje i dziecięcą stronę, usiłuje odnaleźć się w Nowym Jorku. A jednak przygoda sama się o nią upomina! Poznaje ekscentrycznego sąsiada, Cala (Ryan Reynolds), który skrywa pewną tajemnicę. Do tej pory jako jedyny widział IF-y (Istoty Fantastyczne), czyli przyjaciół tych dzieci, które zapomniały o tworach swojej wyobraźni. Gdy Bea odkrywa, że sama widzi wyimaginowane stwory, postanawia im pomóc odnaleźć nowych kumpli.  Dopiero po długim wprowadzeniu akcja nieco przyspiesza. Właśnie wtedy Bea powoli ściąga z siebie maskę i korzysta z siły wyobraźni, aby wykonać zadanie. Swoją drogą, wymyśleni przyjaciele zostali zobrazowani kapitalnie. Zazwyczaj nie jestem fanką łączenia elementów animowanych i filmu aktorskiego, ale w tym przypadku efekty specjalne nie wyglądały sztucznie na nowojorskim tle. Tytułowi bohaterowie są doskonałym symbolem dziecięcej kreatywności, która potrafi być pięknie abstrakcyjna. Oprócz różowego jednorożca (Emily Blunt), emerytowanego misia (Louis Garrett Jr.) oraz astronauty (George Clooney) dzielnicami Nowego Jorku przechadzają się: płonąca pianka, gigantyczny żelek Haribo (Amy Schumer) i kostka lodu (Bradley Cooper). Patrzcie pod nogi! Gdzieś jeszcze wałęsa się niewidzialny Keith. A moje serce skradł ogromny purpurowy stwór o imieniu Blue (Steve Carell), który odpowiada za najlepsze żarty. To takie połączenie Olafa z Krainy lodu oraz Baymaxa z Wielkiej Szóstki. Historia Blue nie tylko rozbawia, ale również wzrusza za sprawą wątku z dzieckiem, za którym ogromnie tęskni. Polski dubbing daje radę, choć przy tak gwiazdorskiej obsadzie żałuję, że nie mogłam obejrzeć tej produkcji z napisami. 
fot. materiały prasowe
Wisienką na torcie są oczywiście główni bohaterowie, którzy w pewnym momencie tworzą pomocny dla IF-ów duet. Jednak ta historia koncentruje się w pełni na dziewczynce. Cailey Fleming (możecie kojarzyć ją z The Walking Dead) jest absolutnie fantastyczna w tej roli. Wyśmienicie odzwierciedliła zamkniętą w sobie bohaterkę, która usiłuje poradzić sobie z rodzinną traumą oraz stresem. Bea stopniowo otwiera się i akceptuje swoją dziecięcą stronę, co oglądałam z czystą satysfakcją. Fleming udowodniła, że doskonale rozumie te emocje. Pokazała szeroką gamę swoich umiejętności. Aktorce świetnie wyszła również współpraca z Ryanem Reynoldsem, którego bohater podchodzi do misji nieco chłodniej. Jego sceptyczne podejście ma wytłumaczenie w dobrze zrealizowanym twiście. Z kolei John Krasinski, w bardziej epizodycznej roli, doskonale odgrywa z Fleming więź między córką a ojcem. Do tego Fiona Shaw jako babcia sprawiła, że zaszkliły mi się oczy (podpowiem jednym słowem: balet)!  Jak już wspomniałam, historia zaskoczyła mnie liczbą wywoływanych "wzruszków". Film nie jest tak komediowy, jak sugerowały zwiastuny – choć Krasinski próbował to nadrobić zabawną charakterystyką IF-ów oraz musicalową sceną z głosem Tiny Turner w tle. Dobrze, że udało mu się znaleźć odpowiednią równowagę. To bardzo emocjonalna przygoda, w której smutki są przełamywane uroczą aparycją bohaterów i lekkim humorem. W tych sekwencjach świetnie wypada również muzyka Michaela Giacchina – doskonale oddaje ten zaczarowany klimat, a także pogłębia nostalgię i tęsknotę za beztroskim dzieciństwem. 
fot. materiały prasowe
+2 więcej
Film będzie gratką dla młodziaków, którzy utożsamią się z rozterkami bohaterki. Istoty fantastyczne to naprawdę urokliwa opowieść, a poruszy przede wszystkim rodziców. Pięknie przypomina o "wewnętrznym dziecku" i o tym, że dzięki wyobraźni możemy podążać ścieżkami, które na chwilę odciągną nas od chaotycznej rzeczywistości. Ta produkcja jest niczym mocny, ciepły przytulas od bliskiej osoby.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj