Tak naprawdę najlepszy w filmie Suicide Squad jest początek, gdy w ciekawy sposób poznajemy każdego ze złoczyńców z grupy, Ricka Flaga oraz twardą Amandę Waller. Ten element zostaje utrzymany w odpowiedniej konwencji i tak interesująco, że przedstawione postaci są w stanie przyciągnąć uwagę widza i rozbudzić jego ciekawość. Wszystko tutaj gra należycie - atmosfera, dobór scen i budowa klimatu. Ten film jest jednak wielkim bałaganem, dużo w nim chaosu i montażowych cudactw. Tak naprawdę, gdy dochodzi do nagłego wysłania bohaterów na misję, odnosiłem wrażenie, że gdzieś mi umknęło pół godziny historii. Wszystko zaczyna rozgrywać się w zbyt szybkim tempie, a poszczególne aspekty nie mają emocjonalnego znaczenia: ledwie chwilę wcześniej poznajemy protagonistów, by w następnej scenie widzieć, jak zostają wysłani do walki. Gdzieś tutaj zabrakło mocnego wstępu, budowania napięcia, przygotowywania wspólnej akcji i jeszcze lepszego przedstawienia pierwszoplanowych postaci. Brakuje tu odpowiedniego fabularnego wyczucia, co przekłada się na brak wiarygodności w tej części opowieści. Opierając cały film na grupie bohaterów powinno być więcej czasu na swobodne ich przedstawienie i rozwój. Szczególnie, że w większości są to postacie szerszej publiczności nieznane. A tak postawiono na bolesną skrótowość opowiadanej historii, przez co czuć też, że w wielu momentach po prostu czegoś brakuje i nie chodzi tutaj o pozostające w pamięci sceny ze zwiastunów, ale ważne dla rozwoju fabuły momenty, które nadałyby jej większego sensu. Zobacz także: Nasz wywiad z Davideme Ayerem, reżyserem Legionu samobójców Ta skrótowość jest też odczuwalna w kwestii czarnych charakterów. Tak naprawdę to w czasie seansu można odnieść wrażenie, że Warner Bros. wziął bardzo zły przykład ze studia Marvel, które tradycyjnie marginalizuje złoczyńców, nie dając im czasu do ekranowego rozwoju. Dlatego też kompletnie nie wykorzystano potencjału Enchantress, robiąc z niej stereotypowy czarny charakter bez szczególnych motywacji. Jest to tym bardziej rozczarowujące, że naprawdę tutaj był potencjał na coś o wiele większego - można było bardziej zaakcentować zmagania Enchantress z June Moone, której ciało wiedźma przecież opanowuje. Koniec końców dostajemy tak naprawdę kilka losowych scen, w których bez większego przygotowania i wyjaśnienia Enchantress urywa się ze smyczy i zaczyna tworzyć jakąś broń. Zamiast wykorzystać potencjał naprawdę ciekawej postaci, dostajemy totalną sztampę bez wyraźniejszego zaznaczenia jej motywów i ich sensu. Po raz kolejny możemy odnieść wrażenie, że tutaj było o wiele więcej scen nadających postaci wyrazistości, które z jakichś przyczyn zostały usunięte. Fabuła jest prosta, wręcz banalna i pretekstowa. Jakoś nieszczególnie mi to przeszkadza, bo akurat tego typu historia pasuje do przedstawienia tej grupy złoczyńców. Nawet film animowany Batman: Assault on Arkham miał podobnie nieskomplikowaną opowieść. To nie jest naprawdę problemem, bo praktycznie żadna komiksowa produkcja nie ma wielowarstwowej historii, oferującej zaskakujący rozwój czy wielkie niespodzianki. Tego typu filmy są wyjątkiem. Problemem Suicide Squad jest sposób tworzenia narracji, oparty na wcześniej przeze mnie wspomnianej skrótowości. Przez nieodpowiedni montaż całość traci sens i spójność, nie wywołując takiego wrażenia, jakie powinno. Tak, jakby wszystko zostało specjalnie uproszczone, bo przecież "Marvel tak ma", więc czemu tutaj tak być nie może? Tylko w trakcie seansu filmów Domu Pomysłów nie ma się uczucia, że wycięto dużą i ważną część filmu, a tutaj to wrażenie pozostaje w nas przez cały czas trwania fabuły. Brak tej spójności trochę razi i pozostawia niesmak. W tym wszystkim wygrywają postacie. To Davidowi Ayerowi udało się znakomicie, bo tworzy on grupę, która ciągnie ten film. Każdy tutaj jest na swój sposób wyrazisty, ciekawy, ma w sobie coś, co intryguje i chciałoby się zobaczyć tego więcej. Prym wiodą Deadshot, Rick Flag i oczywiście Harley Quinn. Postacie dobrze zagrane, pozbawione sztampy, które znajdują się w centrum wydarzeń i spajają tę grupę w sprawnie działający kolektyw. A tak naprawdę każdy ma w sobie coś, co wzbudza sympatię. Diablo ma ciekawą historię, która warta była większej uwagi, Boomerang okazał się świetnym komediantem (chyba pierwsza dobra rola w karierze Jaia Courtneya), Katana ma w sobie coś intrygującego, a nawet Killer Croc nie przechodzi bez echa, choć dostał najmniej czasu w tym filmie (scena z "I am beautiful" mówi wiele). Wydaje się, że tutaj zadziałała chemia aktorów na planie, która przełożyła się na relacje pomiędzy ich postaciami. Dlatego też dobrze się ich ogląda, bawią, emocjonują i chciałoby się ich oglądaćwięcej. Zobacz także: Nasz wywiad z Willem Smithem, Joelem Kinnamanem i Jaiem Courtney'em o Legionie samobójców No url Obok tytułowej grupy są też dwie ważne postacie, zasługujące na osobny akapit. Viola Davis jako Amanda Waller jest taka, jak trzeba było oczekiwać. Twarda, złowieszcza i bezkompromisowa, ale zarazem charyzmatyczna. Nie ma tak naprawdę nic do zarzucenia jej bohaterce. Jared Leto jako Joker to sprawa dość nietypowa. Z jednej strony czuć wielką pracę włożoną w tworzenie Jokera, która przekłada się na dobry efekt. Jest charyzma i pewna unikalność, która nie zmusza do porównywania go z poprzednimi Książętami Zbrodni, bo po prostu jest kompletnie inny. Sceny Jokera mogą się podobać, bo Leto stworzył kogoś wyjątkowego. Z drugiej jednak strony trudno dobrze ocenić tę kreację, bo jest go mało. Może on przypaść widzom do gustu, ale scen w filmie jest niewiele - trudno więc wywrzeć na widzach naprawdę piorunujące wrażenie, jak swego czasu zrobił to Heath Ledger. Wielka szkoda, że Joker został przesunięty na dalszy plan historii, bo tak naprawdę to on ze swoją armią i może kilkoma superzłoczyńcami powinien być czarnym charakterem. To on napędziłby tę fabułę, a tak pozostaje niedosyt. Dostajemy coś w rodzaju zapowiedzi Jokera, który powinien mieć więcej scen, by zapaść w pamięć. Powodem tej decyzji wydaje się podejście twórców do Harley Quinn. W komiksach i serialu ona była jego pomagierką, ale tutaj wyraźnie nie chcieli tworzyć tego wrażenia, więc za pomocą montażu odwrócono role. To Joker wydaje się pomocnikiem Harley, który za wszelką cenę stara się ją uwolnić z rąk oprawców. Jest to w pewien sposób zrozumiała decyzja, bo pewnie są większe plany na udział Quinn w kolejnych filmach, ale jest to zarazem rozczarowujące. Zmarnowano potencjał Jokera i kreacji Jareda Leto. Mam też problem z zakończeniem, które wydaje się być wyjęte żywcem z innego filmu. Nie wykluczam, że to zostało wprowadzone w dokrętkach. Przede wszystkim cała finałowa walka z Enchantress jest jednym ze słabszych elementów produkcji i kompletnie nie przekonuje, ani nie emocjonuje. Jedyna scena akcji, która jest źle zrealizowana i nie daje satysfakcji. No i koniec jest przesłodzony - odbicie Harley czy spotkanie Deadshota z córką to sceny, które nie powinny się znaleźć w tej opowieści. Takie coś chętnie zobaczyłbym w filmach Marvela, ale DC miało być poważniejsze i inne. Szczególnie, że tutaj mówimy o złoczyńcach, więc to wszystko powinno skończyć się w tym specyficznym stylu, a nie w sposób, w który nam to zaserwowano. Zobacz także: Nasz wywiad z Margot Robbie i Jayem Hernandezem o Legionie samobójców Sęk w tym, że pomimo całego bałaganu, to wszystko daje naprawdę wiele przyjemności. Interakcje pomiędzy przedstawionymi postaciami bawią i angażują, a sceny akcji są pomysłowe, ciekawie zrealizowane i dają odpowiedni poziom wakacyjnej rozwałki. Jest tutaj wiele dobrych sekwencji, które wywołują uśmiech na twarzy. Nie mogę powiedzieć, bym się nudził, bo mimo wszystko ciągle coś się dzieje, a momentami jest zabawnie. Znakomicie działa również dobór muzyki w poszczególnych scenach, która umiejętnie oddaje klimat i kreuje emocje. A dzięki temu ogląda się to naprawdę przyjemnie, bo właśnie ta frajda i ci bohaterowie nadrabiają mankamenty na innych polach. Nie wydaje mi się, że wyższa kategoria wiekowa cokolwiek zmieniłaby w filmie Suicide Squad, bo wyznacznikiem dobrej produkcji nie jest jej oparcie na przemocy i przekleństwach. Całość dałoby się ładnie opowiedzieć z PG-13, jednocześnie akcentując wewnętrzne zepsucie ekranowych złoczyńców. Cięższa atmosfera, większe oparcie na interakcjach pomiędzy tymi postaciami i podkreślanie ich złych charakterów przełożyłby się na lepszy film. Tutaj mogłaby powstać pretekstowa historia, bo w końcu obserwujemy misję złoczyńców i to oni są najważniejsi. Czasem podczas seansu można zapomnieć, że oglądamy właśnie taki typ bohaterów, bo ich specyficzne cechy nie są pokazywane. To naprawdę powinno być lepiej zaprezentowane. Koniec końców nie powiem, że Suicide Squad to zły film, bo ma on zbyt wiele zalet i dobrych momentów. Jest tutaj naprawdę wielki bałagan fabularny, to wszystko powinno być czymś o wiele lepszym, ale przez błędne decyzje potencjał został zmarnowany. Mamy tu do czynienia z nieco inną produkcją, która daje frajdę, a przecież o to chodzi w kinie rozrywkowym. Nawet, jeśli ma ono niedociągnięcia, tak jak ten film.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj