The Song Rising, jako już trzeci tom serii, bez zbędnych wyjaśnień rzuca czytelnika w wir akcji. Paige Mahoney w wyniku wydarzeń, które rozegrały się w The Mime Order, stała się najważniejszą osobą przestępczego światka Londynu. Teraz musi się mierzyć nie tylko z Sajonem, który za wszelką cenę chce ją dopaść, aby nie zdołała podburzyć ludzi do buntu, ale także z własnym środowiskiem: nie wszyscy są zadowoleni z jej nowej pozycji.
W recenzjiZakonu Mimów pisałam o tym, że Samantha Shannon udało się nie powielić schematu pierwszej części. I tym razem, w Pieśni jutra, fabuła opiera się na innych założeniach. Wydaje się, że autorka chciała stworzyć taką trochę powieść szpiegowską z elementami thrillera. Niestety, tym razem nie do końca jej to wyszło. Fabuła została skonstruowana poprawnie, a czytanie jest przyjemne, jednak brakuje tutaj większych zaskoczeń, zwrotów akcji i intryg. Zbyt dużo tutaj czytelnych schematów, zbyt wiele momentów, w których z łatwością można przewidzieć, jak potoczy się dalej akcja. Pod względem fabuły jest to najsłabsza z dotychczasowych części cyklu.
Chwaliłam ostatnio Shannon za jej bohaterów drugoplanowych, ponieważ zostali napisani ciekawie i z potencjałem, jednak w Pieśni jutra w zasadzie nie odgrywają większej roli. Często Paige musi działać w samotności i niestety odbija się to na tym, jak kreowane są inne postaci, które w tym tomie stają się jedynie statystami. Zawiodło mnie również to, w jaki sposób poprowadzony został wątek Jaxona Halla, który z postaci wielowymiarowej stał się najczarniejszym z czarnych bohaterów i w Pieśni jutra jest po prostu nijaki. Podobnie jak Naczelnik, jednak to akurat nie jest rozczarowaniem, ponieważ bohater ten od początku serii nie zachwyca. Wątek miłosny między nim a Paige nadal powoli się rozwija, jednak nie jest on na tyle interesujący, abym z niecierpliwością czekała na to, co będzie dalej. Bardziej na to, aby wreszcie się zakończył i żeby Shannon już do niego nie wracała. W kwestii kreacji głównej bohaterki nie mam większych zarzutów. Paige często popełnia błędy, nie myśli o konsekwencjach i czasem w jej działaniach brak logiki, jednak koresponduje to z sytuacją, w jakiej się znalazła: nie możemy zapominać, że jest bardzo młoda, i choć praktycznie wychowana w podziemiu Londynu, ciężko jest jej odnaleźć się w nowej sytuacji.
Wady te nie oznaczają, że Pieśń jutra jest książką kompletnie nieudaną. Czyta się ją dobrze i z ciekawością śledzi się przygody Paige, ale brakuje w niej tego napięcia, do jakiego przyzwyczaiły poprzednie tomy serii. Porównując ją z nimi wypada blado. Mam tylko nadzieję, że jest to jedynie jednorazowe potknięcie, a kolejne części, których Shannon planuje jeszcze cztery, nawiążą jakością do The Bone Season i Zakonu Mimów.