Po niespodziewanie dobrym The Siege of Jadotville Netfilx wraca na scenę filmów wojennych z produkcją Sand Castle. Podszedłem to tego obrazu z dużą nadzieją, a po seanse został mi niesmak. Ale od początku, Film opowiada historię szeregowego Ocre i jego oddziału podczas fikcyjnej misji naprawy stacji filtrującej wodę, niedługo po rozpoczęciu wojny w Iraku. Produkcja Netflixa bardzo stara się być przejmującym obrazem ludzkich dramatów podczas konfliktu zbrojnego, jednak lekko mówiąc średnio się to udaje. Sceny, które miały zszokować widza, kompletnie się nie udały. Może i na papierze wyglądały dobrze, nie przeczę, jednak drewniane aktorstwo i ewidentnie średni budżet na realizację skutecznie to uniemożliwiły. Czy to scena, w której dzieciak celuje palcem niczym pistoletem w amerykańskich żołnierzy czy też zwęglone zwłoki i lament kobiet, to wszystko wygląda i gra po prostu tandetnie. Z bohaterami nie jest dużo lepiej. Grany przez Nicholas Hoult, będący centralną postacią, szeregowiec Ocre, to po prostu mięczak. Już od pierwszej sceny sam to zresztą oświadcza, a w trakcie filmu niewiele się to zmienia, jego pewność siebie wręcz spada. Zarówno on jak i reszta jego oddziału są po prostu nijacy. Nie ukrywam, ze zwykle przy tego typu filmach czuję jakąś więź z bohaterami, tutaj jednak przy każdym rannym i trupie było po prostu "meh". Nieco lepiej sprawa ma się z postacią sierżanta wojsk specjalnych, granego przez Henry Cavill. Jest on nie tylko głównym twardzielem ale i też służy niejako za element komediowy. Scena z wizytą u Szejka oraz malowaniem psa są tymi, które chyba najlepiej zapamiętam, a to nie mówi dobrze o filmie wojennym. Jakby tego wszystkiego było mało, jest jeszcze kilka dziur merytorycznych i fabularnych. Twórcy nie za bardzo przyłożyli się do zbierania informacji przed filmem. Starczy spojrzeć na użyte już na początku czołgi M-60A3 i śmigłowiec AH-1 dawno już nie były w użyciu, zaś osłony lekkich karabinów maszynowych na samochodach terenowych oddziału zaczęły być stosowane znacznie później. Może są to detale, ale mnie osobiście to odrzuca. Dodatkowo nikt mi nie wmówi, że żołnierze jednostki specjalnej od tak puściliby przez punkt kontrolny samochód z lokalnymi mieszkańcami, nawet w przypadku kiedy byli oni znani żołdakom. Po prostu nie. Nawet nie będę się rozpisywał o scenach batalistycznych, bo to już na całej linii kicz. Jak już nieraz wspominałem, kino amerykańskie cierpi na wysyp średniej jakości filmów wojennych, opowiadających o Iraku i Afganistanie. Sand Castle jest tego niechlubnym przykładem. Film może się jeszcze jako tako spodobać osobom niezaznajomionym głębiej z tematyką tego konfliktu zbrojnego, jednak tym, którzy szukają dobrego kina wojennego, trzymającego się realiów, zdecydowanie seans odradzam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj