Tak się złożyło, że wśród najlepszych komiksów superbohaterskich w tym roku są dwa albumy poświęcone Silver Surferowi. Wychodzi na to, że wystarczy dać twórcom wolną rękę, a ci są w stanie przygotować czytelnikom komiksową ucztę.
Pierwszy z tych dwóch najlepszych komiksów to oczywiście
Silver Surfer. Czarny z niezwykłymi rysunkami Trade’a Moore’a i niebanalnym scenariuszem
Donny’ego Catesa. Drugi album o Silver Surferze również jest wyjątkowy, ponieważ twórcy zafundowali nam rodzaj nostalgiczno-formalnej podróży do czasów, kiedy komiksami zaczytywały się dzieci, a nie dorośli. O czym dokładnie mówię?
Scenarzysta
Dan Slott (znamy go dobrze z przygód Spider-Mana w ramach
Marvel Now!) oraz rysownik
Michael Allred i kolorystka
Laura Allred w drugiej dekadzie XXI wieku (czyli właśnie w czasach
Marvel Now!) stworzyli całkiem odrębną stylistycznie i formalnie opowieść od tego, co dzieje się w głównym nurcie Marvela. Gdy tylko otworzymy album, natychmiast rzucają nam się w oczy prosta kreska Allreda i kolorystyka jakby wyjęta ze Złotej i Srebrnej ery komiksu i zahaczająca wyraźnie o pop art. A co więcej, przygodowa fabuła tylko podkreśla tę odmienność i sprawia, że mamy poczucie obcowania z najsympatyczniejszą w odbiorze historią we współczesnym Marvelu. Prostą i co ważne – niegłupią. Taką w sam raz dla naszego wewnętrznego dziecka, które zanim stało się dorosłym, zaczytywało się właśnie w tego rodzaju historiach albo oglądało je na ekranie telewizora.
Mimo że w tytule jest tylko Silver Surfer, to w tej historii znajdziemy równorzędną mu bohaterkę. To Dawn Greenwood, sympatyczna Ziemianka z Anchor Bay w Ameryce, która w przeciwieństwie do jej siostry globtroterki nigdy nie wyściubiła nosa poza swoją okolicę. Jej życie tak się jednak ułoży, że stanie się najważniejszą osobą dla Norrina Radda, o czym ten zostaje powiadomiony w momencie, kiedy nawet jeszcze nie zna Dawn. Wkrótce jednak się spotkają i rozpocznie się ich szalona, kosmiczna przygoda.
Jakiś czas temu przekopałem się przez wystawny album z cyklu
Marvel Limited, który wydał pod koniec 2022 roku Egmont -
Doktor Strange ze scenariuszem
Stana Lee i spółki i z rysunkami
Steve’a Ditko. Wrażenia z tamtej lektury wróciły podczas czytania
Silver Surfera. Proste szalone przygody, które zachwycają wyobraźnią artystów wrzucających swoich bohaterów w wir niezwykłych wydarzeń i stawiających na ich drodze niezwykłe postacie, jak choćby potężną niczym masyw górski, ale na swój sposób bezbronną Królową Nigdy.
Silver Surfer i Dawn wędrują przez kolorowy kosmos, przeżywając często prościutkie, infantylne przygody, jakie były kiedyś udziałem Doktora Strange’a i innych superbohaterów, choć już teraz Dan Slott i Michael Allred zdają sobie doskonale sprawę z pełnego potencjału tych bohaterów i zarazem tej formuły. I tak jak kiedyś Stan Lee zaczynał tworzyć coraz bardziej złożone historie, tak samo przygody Silver Surfera i Dawn Greenwood zaczynają mieć z czasem większy, fabularny ciężar. A gdy na scenę wkracza nieodzowny w przygodach tego superbohatera Galactus, ton opowieści ulega widocznej zmianie. Co ciekawe, dzięki wciąż tej samej rysunkowej prostej manierze wyraźniej czujemy olbrzymie napięcie i większą wagę przygód oraz relacji między obojgiem kosmicznych podróżników. Dawn i Silver Surferowi bardzo blisko jest do par, jakie w serialu telewizyjnym
Doktor Who tytułowy doktor tworzy ze swoimi partnerkami.
Doctor Who to zresztą najlepsze popkulturowe odniesienie do niniejszego
Silver Surfera, ponieważ jego fabuły podawane są w zasadzie w bliźniaczej formule do komisu Slotta i Allreda.
Jak na razie wszystkie wydawane przez Egmont komiksy z Silver Surferem w tytule to bardzo udane, komiksowe propozycje pokazujące prawdziwy potencjał tej mało znanej w naszym kraju postaci. Co więcej,
Silver Surfer Danny’ego Slotta wydaje się spełniać dawny postulat Alana Moore’a. który po serii historii dekonstruujących superbohaterski mit zapragnął wrócić do podstaw, do niewinnych i prostych przygód z czasów Złotej i Srebrnej Ery, które w dużym stopniu określały dzieciństwo późniejszych, wielkich twórców komiksowych.
Prawda jest jednak taka, że
Alan Moore, Dan Slott i my sami, czytelnicy, mamy inną perspektywę. Z czasem te historie, tak jak W
Tomie Strongu Moore’a i w
Silver Surferze, zaczynają się wymykać klasycznym klamrom i budują bardziej złożoną, symboliczną opowieść, która zaczyna poruszać się po własnym, uniwersalnym torze. I takie właśnie poczucie ogarnia nas w drugiej połowie Silver Surfera, choć nie znaczy to wcale, że przygody mimo większej, fabularnej złożoności tracą swoją prostotę. Nic z tych rzeczy, opowieść po prostu korzysta z klasyki i staje się przetworzonym z dzisiejszej perspektywy hołdem dla tej klasyki. I takim właśnie albumem pełnym rzeczy dobrze znanych, ale też pełnym twórczych i fabularnych niespodzianek jest
Silver Surfer.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h