Z wielkim zainteresowaniem podszedłem do filmu Żegnajcie laleczki. Jest to bowiem pierwszy film, jaki Ethan Coen napisał i wyreżyserował bez pomocy swojego brata. Jest to, pod tym względem, jego solowy projekt. I to całkiem udany, choć nie jest to też najmocniejsza karta w jego filmowej karierze. Ot, taki zabawny film drogi z wieloma barwnymi postaciami, jakie nasze bohaterki spotykają na swojej drodze.

Z założenia jest to historia o dwóch dziewczynach, Marian (Geraldine Viswanathan) i Jamie (Margaret Qualley), które wyruszają w podróż, by uciec od swojego dotychczasowego życia. W wyniku pewnego zamieszania dostają w wypożyczalni auto, które było przeznaczone dla kogoś innego. I nie byłoby pewnie w tym nic kłopotliwego, gdyby nie ukryta w samochodzie przesyłka, a dokładniej walizka. Jak nietrudno się domyślić, jej prawowity właściciel nie jest miłym człowiekiem i bardzo chce ją odzyskać. Tak bardzo, że nie cofnie się dosłownie przed niczym. I tak zaczyna się ta zwariowana historia. I jak to jest u Coena, nic w niej nie jest do końca normalne.

Na pierwszy rzut oka mamy tutaj dwie bohaterki, ale z czasem orientujemy się, że to Marian tak naprawdę gra tu pierwsze skrzypce. To ona jest tą bohaterką, która wychodzi ze swojej strefy komfortu, rozwija się w ciągu tej podróży. Jamie w sumie pozostaje praktycznie taka sama. Jest raczej tą osobą, która ma koleżankę popychać do rozwoju. Mobilizować ją do tego, by nie stała w miejscu. Geraldine Viswanathan, która swój talent komediowy zaprezentowała nam już w serialu Cudotwórcy czy w filmie Strażnicy cnoty, teraz tylko udowadnia, że dostając dobry scenariusz, jest w stanie zbudować świetną pełnokrwistą postać. Nawet jeśli w tym tekście twórca nie dostarcza jej zbyt wielu informacji na temat przeszłości jej bohaterki. Geraldine wyznacza tempo komediowe, do którego Margaret Qualley musiała się dostosować. Ale to dobre, bo duet obu dziewczyn przez to bardzo zyskuje. Mam też wrażenie, że część reakcji postaci na ekranie jest wynikiem pewnej improwizacji dwóch aktorek, które znalazły wspólny język na planie.

W ciągu 84 minut odbywamy z bohaterkami zwariowaną, acz miejscami nierówną, podróż przez Stany. Nie wszystkie dowcipy działają tak, jak twórca sobie je wymyślił. Niektóre z nich są bardzo płaskie i po prostu nieśmieszne. Napotykamy na naszej drodze, jak to w każdej opowieści napisanej przez Coena, zwariowane i mocno przerysowane postaci. Jednak już od pierwszych minut wiemy, że wchodzimy do mocno przerysowanego świata, którego nie można brać na serio. Tu bardziej niż na drodze mamy skupić się na relacjach międzyludzkich. Obserwujemy, jak postaci się zmieniają. Jak zaczynają inaczej pojmować świat i swoje miejsce w nim. Jak zaczynają bardziej doceniać życie i co najważniejsze, dostrzegają, że dotychczas swój czas na ziemi spędzali w sposób, który nie dawał im satysfakcji. Bali się pokazać swoje prawdziwe ja, bo komuś może się ono nie spodobać.   

foto. materiały prasowe

Film Żegnajcie laleczki jest naszpikowany licznymi, ale krótkimi występami gościnnymi takich gwiazd jak Pedro Pascal czy Matt Damon. Ich pojawienie się na ekranie zawsze jest zaskakujące i tak fajnie napisane, że wywołuje salwy śmiechu za każdym razem. To wszystko czyni ten film przyjemnym i lekkim doświadczeniem. W odróżnieniu od poprzednich projektów Coena ten jest nastawiony na kompletne zrelaksowanie i rozbawienie widza. Nie przemyca mu pod płaszczykiem komedii drogi jakiegoś mocnego przesłania. I dobrze. Nie każde kino musi od razu nieść ze sobą moralizatorski ton.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj