Zimowe nawiedzenie jest bardziej opowieścią psychologiczną z elementami podskórnego niepokoju, niż horrorem. Atmosfera jest ciężkawa i adekwatnie do opisywanej aury - chłodnie mroczna, pojawiają się niepokojące sygnały, wizje i przeczucia, a nad całością unoszą się widma przeszłości z Letniej nocy tegoż samego autora. Główny bohater ma problemy nie tylko z otoczeniem, w tym piątką jak najbardziej fizycznych, grożących mu miłośników panowania rasy białej (nie, żeby bohater był czarnoskóry, ale niegdyś pozwolił sobie na kąśliwy artykuł o rasistach), ale i z samym sobą. Koszmar dzieciństwa opisany w Letniej nocy zatarł mu się w pamięci, ale niedaleka przeszłość również zaserwowała mu upadki, po których nie potrafi się pozbierać. Dodajmy, że głównym bohaterem jest Dale Stewart z Zimowego nawiedzenia, jeden z dzieciaków, którzy latem 1960 roku stawili czoła złym siłom nawiedzającym malutkie miasteczko Elm Haven i wyszli z tego starcia zwycięsko, ale z okaleczoną psychiką. W tym momencie momentalnie przychodzi nam na myśl „współczesna” odsłona przygód dorosłych już Frajerów z To Kinga, w niedawno zekranizowanym filmie Andy Muschiettiego w istocie podzielona na dwie odrębne części – tę „z przeszłości” i tę „obecną”, ale w Zimowym nawiedzeniu Dale Stuart jest sam. Teoretycznie sam.
Źródło: Zysk i S-ka
Ogólnie rzecz biorąc, To, Letnia noc, a nawet w pewnej mierze oparte na niej Stranger Things mają ze sobą wiele wspólnego i nie mówimy tu jedynie o paczce dzieciaków z małego miasteczka jeżdżących na rowerach i stykających się z wielkim złem, które muszą pokonać. Wszystkie są znakomitymi portretami psychologicznymi, mieszanką obyczajówki, thrillera i lżejszego lub mocniejszego horroru, okraszonego sentymentem lat minionych (50., 60. lub 80. – właściwe wybrać). Wszystkie czyta lub ogląda się znakomicie, całkowicie wciągnąć się w przedstawiony przez nie świat.
Niestety, w Zimowym przesileniu magia sentymentu do minionych czasów połączona z inteligentnie poprowadzonymi wątkami nadprzyrodzonymi ulatuje przez komin w starym, opuszczonym domu. Powieść jest niezła, pisana ciekawym, przemyślanym, niełatwym, ale nieprzeintelektualizowanym stylem, ale radziłaby sobie znacznie lepiej, gdyby w ogóle nie nawiązywała do Letniej nocy. Paradoksalnie, to jej szkodzi, nie pomaga. Jako samodzielny twór byłaby interesującym przyczynkiem do portretu psychologicznego człowieka na skraju załamania nerwowego, jako kontynuacja opowieści o paczce przyjaciół z dzieciństwa wypada bladawo, podobnie jak Doktor Sen Stephena Kinga, w moim mniemaniu, jest mizernym ciągiem dalszym Lśnienia. To wciąż dobra powieść w dorobku Dana Simmonsa. Ale bez brzemienia doskonałej Letniej nocy byłaby znacznie lepsza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj