Hiob. Komedia sprawiedliwości to powieść science fiction Roberta A. Heinleina. Przeczytajcie początek tej książki.
Kapłan i kapłanka nie przechodzili przez ogień. Uczynili spokojnie coś bardzo efektownego i (jak mi się zdawało) znacznie bardziej niebezpiecznego. Po prostu stanęli boso wśród płonących węgli i modlili się przez kilka minut. Widziałem, jak ich wargi się poruszają. Od czasu do czasu stary kapłan dosypywał czegoś do ognia. Cokolwiek to było, sypało iskrami w momencie zetknięcia z rozżarzonymi węglami.
Starałem się dostrzec, czy stoją na płonących węglach, czy na skale, lecz niczego nie wypatrzyłem… nie wiedziałem zresztą, co gorsze. A jednak ta stara kobieta, chuda jak ogryziona kość, stała niczym posąg, z twarzą bez wyrazu. Podwinęła tylko swą spódniczkę tak, że przypominała ona niemal pieluszkę. Najwyraźniej obawiała się przypalić sobie ubranie, ale nie zważała na nogi.
Trzech mężczyzn drągami rozsunęło płonące kłody, upewniając się, że dno dołu jest dostatecznie mocne i równe, aby chodzących po ogniu nie spotkała jakaś niespodzianka. Obserwowałem ich pracę z głębokim zainteresowaniem, ponieważ za kilka minut sam miałem wstąpić w ogień… o ile się nie spietram i nie przyznam z góry do porażki. Miałem wrażenie, że ich zabiegi umożliwią mi przejście przez całą długość dołu po skalnym podłożu, a nie po płonących węglach. Oby tak było!
Co to zresztą za różnica? — pomyślałem po chwili, przypominając sobie pęcherze na moich stopach od rozgrzanych słońcem chodników w czasach, gdy byłem chłopcem w Kansas. Ten ogień musiał mieć temperaturę przynajmniej siedmiuset stopni Fahrenheita. Skały były w nim pogrążone od kilku godzin. Czy zatem przy tej temperaturze była jakakolwiek różnica między patelnią a ogniem?
Tymczasem głos rozsądku szeptał mi do ucha, że poświęcenie trzech setek nie stanowi zbyt wysokiej ceny za wydostanie się cało z tej kabały… chyba że wolę przez resztę życia spacerować na dwóch przypieczonych kikutach.
Czy pomoże mi, jak wezmę aspirynę?
Mężczyźni zakończyli manipulacje przy płonących kłodach i podeszli do dołu z lewej strony. Pozostali tubylcy zgromadzili się za nimi, w tym te skubane dzieciaki! Co sobie wyobrażają rodzice, którzy pozwalają maluchom tak ryzykować? Dlaczego dzieciaki nie są w szkole, gdzie jest ich miejsce?
Trzej mężczyźni przeszli jeden za drugim przez sam środek dołu, nie śpiesząc się ani nie zwlekając. Pozostali mężczyźni z wioski podążyli za nimi w powolnej, nieustającej procesji. Za nimi szły kobiety wraz z młodą matką z dzieckiem na biodrze. Niemowlę zaczęło płakać, gdy uderzyła je fala gorąca. Nie zmieniając kroku, matka podniosła maluszka i przystawiła do piersi. Dziecko uciszyło się.
Za kobietami podążały dzieci, od dojrzewających dziewcząt i chłopców aż do berbeci w wieku przedszkolnym. Na końcu wędrowała dziewczynka (dziewięcio, ośmioletnia?) prowadząca za rękę swojego braciszka o wystraszonym spojrzeniu. Wyglądał mniej więcej na cztery lata i był zupełnie nagi.
Spojrzałem na berbecia i zrozumiałem z ponurą pewnością, że wpadłem w to aż po szyję. Nie mogłem się teraz wycofać. Chłopczyk potknął się, lecz siostra go podtrzymała. Ruszył dalej krótkimi, pewnymi krokami. Gdy doszedł do końca, ktoś wyciągnął ręce i podniósł go.
Przyszła kolej na mnie.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h