—  Czuje się pan lepiej, panie Graham? Leżałem na trawie, spoglądając na przyjazną brązową twarz. —  Chyba tak — odpowiedziałem. — Co się stało? Przeszedłem przez dół? —  No jasne. W pięknym stylu. Ale zemdlał pan na samym końcu. Byliśmy jednak w pogotowiu i wyciągnęliśmy pana. Niech mi pan powie, co się stało. Czy zaczerpnął pan dymu? —  Możliwe. Czy jestem poparzony? —  Nie. No może będzie pan miał jakiś pęcherz na prawej stopie. Gdyby pan nie zemdlał, wszystko przebiegłoby perfekcyjnie. To na pewno przez ten dym! —  Też tak sądzę. Pomógł mi usiąść. —  Czy może mi pan podać buty i skarpetki? Gdzie są wszyscy? —  Autobus odjechał. Najwyższy kapłan sprawdził pański puls i oddech, ale zabronił pana ruszać. Jeśli przebudzi się człowieka, którego duch opuścił ciało, duch może nie powrócić. Kapłan w to wierzy, a nikt nie śmie się mu sprzeciwić. —  Nie będę się z nim sprzeczał. Czuję się świetnie. Jestem wypoczęty. Ale jak mam wrócić na statek? Piesza wędrówka przez tropikalny raj stanie się piekłem już po pierwszej mili. Zwłaszcza że moje stopy wydawały się lekko opuchnięte, czemu trudno się było dziwić. —  Autobus wróci po tubylców, aby przewieźć ich do łodzi, która zabierze ich na ich wyspę. Mógłby zabrać pana na statek. Znam jednak lepszy sposób. Mój kuzyn ma automobil. Podwiezie pana. —  Świetnie. Ile będę musiał mu zapłacić? Taksówki na wyspach Polinezji są potwornie drogie, zwłaszcza jeśli jest się zdanym na łaskę kierowców. Niemniej przystałem na to, aby mnie obrabowano, ponieważ ta szopka i tak miała przynieść mi zysk. Trzy setki minus opłata za taksówkę. Sięgnąłem po kapelusz. —  Gdzie mój portfel? —  Portfel? —  Tak. Zostawiłem go w kapeluszu. Gdzie się podział? To nie jest zabawne. Miałem w nim pieniądze i karty kredytowe. —  Pieniądze? Oh! Votre portefeuille! Przepraszam, mój angielski nie jest najlepszy. Zabrał go oficer z pańskiego statku, wasz przewodnik. —  To miło z jego strony. Ale jak mam zapłacić pańskiemu kuzynowi? Nie mam przy sobie ani franka. Wyjaśniliśmy w końcu sytuację. Przewodnik, który zdawał sobie sprawę, że zabierając portfel, zostawia mnie bez grosza, opłacił mój powrót na statek. Mój znajomy tubylec zaprowadził mnie do samochodu i przedstawił kuzynowi — z grubsza, gdyż angielski jego krewniaka ograniczał się do „Okay, szefie!”. Nie zdołałem nawet ustalić, jak się nazywał. Jego automobil stanowił dowód na potęgę wiary i sztuki drutowania. Pojechaliśmy do portu na pełnym gazie i z potwornym rykiem, strasząc kury i z łatwością przeganiając koźlęta. Nie zwracałem uwagi na drogę, gdyż wciąż byłem oszołomiony tym, co wydarzyło się przed odjazdem. Tubylcy czekali na autobus. Przeszliśmy przez sam środek ich gromady. Gdy wstąpiliśmy w ciżbę tubylców, zostałem pocałowany, wycałowany przez wszystkich. Widziałem już Polinezyjczyków całujących się na powitanie lub pożegnanie, po raz pierwszy jednak potraktowano mnie w ten sposób. Mój znajomy wyjaśnił: —  Przeszedł pan przez ich ogień, został więc pan honorowym obywatelem wioski. Pragną zabić świnię i urządzić ucztę na pańską cześć. Starałem się wytłumaczyć im, że muszę wracać do domu, za wielką wodę, ale któregoś dnia powrócę, jeśli Bóg pozwoli. W końcu udało nam się wyrwać. Nie to wszakże oszołomiło mnie najbardziej. Każdy bezstronny obserwator musi przyznać, że jestem raczej bywałym człowiekiem. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie kraje dorównują poziomem moralnym Ameryce i że są miejsca, gdzie publiczne obnażanie się nikogo nie oburza. Wiem, że kobiety polinezyjskie zwykły chodzić nago od talii w górę, zanim zapanowała cywilizacja, no, kurczę pieczone, czytam przecież „National Geographic”. Ale nigdy się nie spodziewałem, że ujrzę to na własne oczy. Zanim przeszedłem przez ogień, tubylcy byli przyzwoicie odziani — w spódniczki z trawy, a kobiety miały zasłonięte piersi. Gdy jednak całowały mnie na do widzenia, obnażyły biusty. Wyglądało to zupełnie jak w „National Geographic”.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj