Za posągiem Sereny Leto dostrzegł tylne wejście do jednego z budynków muzealnych. Wielki monument zasłaniał labirynt zaułków i wejść dla służby. Pewien, że nikt nie zwróci na niego uwagi, Leto wślizgnął się w cień okapów chroniących przed jasnym światłem słonecznym. Unosząca się nad placem woń sztucznej mgiełki i perfum ustępowała tutaj zapachom ciepłych wyziewów generatorów, śmieci i potu robotników. Dał nura w zadaszone wejście i trafił na zamknięte drzwi. Był sam. Panująca wokół cisza wydawała się westchnieniem ulgi. Oparłszy się o mur, sięgnął do kieszeni i wyjął rolkę ciasno zwiniętej szigastruny oraz kieszonkowy odtwarzacz kryształów. Uśmiechnął się, włączając nagranie. Obraz drgał, po czym nabrał ostrości. Leto patrzył z zadowoleniem na piękną lady Jessikę, swoją konkubinę, kochankę i matkę swojego syna. Była w niebieskiej sukni, miała na szyi sznur pereł z raf na kaladańskim wybrzeżu, wysoko zaczesane włosy upięła szpilkami i rzeźbionymi grzebieniami z muszli, które podkreślały zieleń jej oczu. Z nagrania popłynął jej głos, który brzmiał jak muzyka, zwłaszcza po hałasie wypełniającym muzeum. — Leto, przyrzekłeś, że tego nie obejrzysz, dopóki nie dotrzesz na Otorio. Dotrzymałeś obietnicy? — spytała z nutą przekory. — Tak, kochana — odparł głośno, bo w pobliżu nie było żywego ducha. Wydęła zmysłowe usta i musnęła dłonią ozdobny grzebień. Dobrze znała księcia. Jednym z powodów, dla których nie towarzyszyła mu w tej podróży, był fakt, iż nie była jego żoną, tylko konkubiną, i z przyczyn politycznych tak musiało pozostać. Teoretycznie Leto był gotów do ożenku, ale pogodził się z myślą, że nigdy do niego nie dojdzie. Nie po tym, co się stało… Skrzywił się z bólu na wspomnienie swego niedoszłego ślubu z Ilesą Ekaz. Tyle krwi… tyle nienawiści. Jako szlachcic i członek Landsraadu musiał zachowywać pozory, że wciąż jest kawalerem do wzięcia, ale postanowił, że już nigdy nie zwiąże się węzłem małżeńskim. Musiał zapewnić Jessice bezpieczeństwo. Nie żeby ze swoimi umiejętnościami Bene Gesserit nie potrafiła sama się obronić… Na holograficznym nagraniu Jessika nadal mówiła, ale to nie słowa, lecz sam jej głos był dla niego przekazem. Tylko to chciał usłyszeć. Głęboka miłość do niej była jego słabością, której nie mógł pozwolić nikomu dostrzec. — Wróć do mnie bezpiecznie — powiedziała. — Czekamy na ciebie, Kaladan i ja też, mój książę. — Moja pani. — Uśmiechnął się, gdy nagranie się skończyło i drgający obraz zniknął. Czerpał od niej energię, bardzo potrzebną przy zobowiązaniach i manewrach politycznych, którym musiał teraz stawić czoło. Zanim wyszedł z osłoniętego przedsionka, w wąskie przejście służbowe wpadł jakiś mężczyzna. Miał na sobie ciemnoszary roboczy kombinezon, pas z narzędziami, a na ramieniu luźno zarzucony plecak. Wiedząc, że znajduje się w miejscu, gdzie nie powinny przebywać osoby postronne, Leto przygotował się do przeprosin za to, że tu wtargnął, chociaż wątpił, by jakiś robotnik ośmielił się upomnieć szlachcica. Jednak obcy go nie zauważył. Wcisnął się w kąt i rozglądając się, zdjął plecak. Instynkt kazał Leto zachować ostrożność i pozostać w cieniu. Coś tu było nie tak. Ten człowiek nie zachowywał się jak zmęczony robotnik wykonujący żmudną codzienną pracę; jego ruchy wydawały się ukradkowe. Leto wyłączył zasilanie odtwarzacza kryształów, by nie pojawiła się ponownie wiadomość od Jessiki. Robotnik zanurzył ręce w plecaku i wyjął cienki kryształowy wyświetlacz, do którego podłączył urządzenie transmisyjne. Leto nie widział dokładnie, co tamten robi; dostrzegł tylko, że wywołuje na ekranie obrazy — mapy orbit, falujące krzywe i jasno świecące, czerwone i zielone punkciki. Mężczyzna pochylił się nad transmiterem i coś do niego powiedział. Leto udało się posłyszeć tylko „aktywować… systemy… czekać”. Podejrzany osobnik dotknął rogu ekranu i Leto zobaczył z daleka zdjęcia porzuconych na orbicie szaland i kontenerów. W wielkich ciemnych kadłubach nagle zamrugały światła. Obcy zgasił pstryknięciem ekran i wepchnął urządzenie z powrotem do plecaka. Zaniepokojony Leto wyłonił się z niszy. — Hej, ty tam! Stój! Robotnik rzucił się do ucieczki, a Leto pobiegł za nim. Ścigany skręcił ostro w boczny korytarz, prześlizgnął się między stosami skrzyń, pochylił się i przemknął pod niskim zawieszeniem. Jeden zakręt, drugi, labirynt dróg dostawczych. Leto pędził za nim, omijając śmieci, wzywając go do zatrzymania się i starając się go nie zgubić w tym rozgardiaszu, aż w końcu wypadł z powrotem na gwarną ulicę. Oślepiło go jasne słońce Otorio, z głośników rozbrzmiewała metaliczna muzyka. Jej dźwięki i hałas tłumu osłabiły jego krzyki. Wydawało mu się, że podejrzany osobnik skręcił w lewo i pomknął jak strzała. Leto puścił się za nim. Wiedział, że w kompleksie jest wielu funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa, nie wspominając już o sardaukarach, więc krzyczał, starając się przyciągnąć ich uwagę. Podniósł rękę, rozglądając się za wszechobecnymi patrolami, ale widział tylko kolorowo ubranych uczestników gali. Gdy krzyknął jeszcze raz, odnalazł go oddział straży miejskiej. Odziani w czerwień i złoto strażnicy eskortowali napuszonego urzędnika, który podszedł do niego dostojnym krokiem. — Książę Leto Atryda z Kaladanu — powiedział przybyły grzmiącym głosem, który przebił się przez kakofonię dźwięków na wielkim placu. Leto obrócił się do niego. — Tak. Muszę donieść… Urzędnik przerwał mu z wyćwiczonym uśmiechem: — Szukamy waszej wysokości od wylądowania jachtu. — Podał mu wysadzaną kamieniami szlachetnymi tuleję pocztową i skłonił się z szacunkiem. — Wasza wysokość może zachować to osobiste zaproszenie na pamiątkę dla przyszłych pokoleń na Kaladanie. — Odchrząknął i wyrecytował: — Najjaśniejszy Pan Padyszach Imperator Szaddam IV oczekuje waszej wysokości na specjalnej audiencji w Monolicie Imperialnym. Proszę za mną. — Wydawał się zdumiony, że Leto nie przejawia zachwytu. — Natychmiast.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj