Goście oglądali wspaniałe eksponaty i gabloty, a krążąca wśród nich służba roznosiła tace z napojami i egzotycznymi delikatesami. Na widok Imperatora rozpromienili się i ćwiczonymi wcześniej przez wiele godzin postawami wyrażali mu cześć i szacunek. Ruszyli ku niemu falą, ale zatrzymała ich Aricatha i przedstawiała po kolei, recytując z pamięci ich nazwiska i rody, z których pochodzili. Szaddam obdarzył żonę wdzięcznym spojrzeniem, będąc pod wrażeniem jej umiejętności towarzyskich. Szlachcice uśmiechali się promiennie, mile połechtani tym, że nawet jeśli nie poznał ich sam Padyszach Imperator, to przynajmniej piękna nowa Imperatorowa. Z tłumu wystąpił oficer sardaukarów w nienagannie wyprasowanym mundurze. Emanowały z niego siła i kompetencja. Zadowolony z przerwania monotonii Szaddam przeniósł na niego uwagę. — Chcesz o czymś zameldować, pułkowniku baszarze Kolona? Oficer odparł spokojnym, pewnym siebie szeptem: — Sprawdziliśmy wszystkich gości jak najdokładniej. Możesz, Najjaśniejszy Panie, spokojnie udzielać audiencji. Jesteś bezpieczny. Szaddamowi nawet nie przyszło do głowy, że mając wokół tylu funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa i tyle imperialnego wojska w mieście, mógłby nie być bezpieczny. Odprawił oficera, po czym obrócił się do następnej osoby, która podeszła złożyć mu uszanowanie. Tego gościa Imperatorowa nie musiała przedstawiać, bo od razu go rozpoznał. — Arcyksiążę Armand Ekaz — powiedział. Wyciągnął do niego rękę, ale niezdarnie ją opuścił na widok pustego rękawa przypiętego do piersi arcyksięcia, pamiątki po ramieniu odciętym podczas krwawego zamachu w dniu niedoszłego ślubu jego córki z księciem Leto Atrydą. — Miałeś spokojny i udany rok? Ile to czasu minęło od… — Nie mógł oderwać wzroku od pustego rękawa. — Rok, miesiąc i kilka dni, Najjaśniejszy Panie — odparł arcyksiążę. Wyglądał, jakby postarzał się o więcej niż rok, odkąd Szaddam ostatnio go widział. Imperator odchrząknął i postarał się powiedzieć coś podtrzymującego na duchu. — To była naprawdę straszna zbrodnia, ale kłopoty z Grummanem już się skończyły. Nie został tu zaproszony nawet najdalszy krewny rodu Moritanich. — Rodu Moritanich już nie ma, Najjaśniejszy Panie. Zajęto się nim. Dziękuję Waszej Miłości i Imperium za oddanie mi w lenno ich planety, chociaż tamtejsze zasoby wystarczają zaledwie na jej utrzymanie. Szaddam cmoknął. — Każda planeta zwiększająca stan posiadania rodu Ekazów podnosi waszą pozycję w Landsraadzie, prawda? — Tak, Najjaśniejszy Panie — przyznał arcyksiążę, ale ton jego głosu świadczył, że nie jest całkowicie zadowolony. — Mam wobec ciebie dług wdzięczności. Kilka kroków dalej Szaddam widział innych wielmożów, niecierpliwie czekających na to, by skąpać się w blasku chwały bijącym od Imperatora. Musiał do nich podejść. — Postaramy się znaleźć jakąś inną, niewyeksploatowaną planetę, którą dodamy do twoich włości. W Imperium są miliony światów i żaden nie pozostaje niezauważony. — Rozpostarł ręce. — Na przykład Otorio. Tutejsi ludzie od stuleci nie mieli nad sobą żadnego rodu panującego. Jeśli są inne podobne planety, taki szlachcic jak ty mógłby je dobrze wykorzystać z pożytkiem dla Imperium. Ekaz się skłonił, ale nie uśmiechnął. — Jak stanowi kodeks, pierwszą powinnością szlachcica jest służyć dobru Landsraadu i Imperium. Arcyksiążę się oddalił, a Szaddam pozostał z niesmakiem po tej rozmowie. Większość możnych nie posiadałaby się z radości, gdyby obiecano im jeszcze jedną planetę. Może powinien znaleźć kogoś, kto bardziej doceni jego szczodrość. Szlachcice podchodzili jeden po drugim, a Szaddam cierpliwie to znosił. Tymczasem nastał wieczór przystrojony w bogate barwy zachodzącego słońca. Z windy wyłoniła się kolejna grupa gości, za nią następna. Hrabia Fenring wrócił do sali i wślizgnął się w stłoczoną szlachtę, jakby był naoliwiony. Gdy przyciągnął spojrzenie Szaddama, zrobił dłonią jeden ze specjalnych znaków, którymi posługiwali się od dzieciństwa. Ten powiedział Imperatorowi, że hrabia ma mu coś ważnego do przekazania. — Przepraszam — rzekł Szaddam do kolejnego wielmoży. — Zaraz wrócę. Muszę się zająć sprawą wagi państwowej. Podszedł do Fenringa i znaleźli odosobnione miejsce, gdzie mogli porozmawiać. — Po przestudiowaniu spisu przybyłych odkryłem ze zdumieniem, że lista nieobecnych układa się w pewien schemat — powiedział cicho Fenring. — Prezes KHOAM, Frankos Aru, publicznie przyjął twoje zaproszenie, ale o ile mi wiadomo, pozostał w Srebrnej Iglicy na Kaitainie. — Jasne brwi hrabiego się zmarszczyły. — Jego matka, urdyrektorka Malina Aru, w ogóle nie odpowiedziała. Spodziewaliśmy się, że wykorzysta to doniosłe wydarzenie, by — co rzadko robi — pokazać się publicznie, choćby dla dobra KHOAM. Konsorcjum Honnete Ober Advancer Mercantiles, czyli kompania KHOAM, była gigantycznym monopolem obejmującym wszystkie formy handlu w Imperium. Prowadziła rozległe interesy tak skrycie, że większość mieszkańców Imperium nawet nie zauważała jej wpływów. Szaddam zbył spostrzeżenie Fenringa wzruszeniem ramion. — Udział w tego rodzaju historycznych spektaklach nie należy do zwykłego repertuaru KHOAM. Wszyscy, którzy są tutaj, chcą zostać zauważeni, a wiesz, że KHOAM woli pozostawać w cieniu. Fenring niechętnie kiwnął głową. Postukał się w brodę długim palcem. — Po ponownym odkryciu Otorio pokopałem głębiej i odkryłem nici prowadzące do innych nici, które były połączone z misterną siecią. Mam podejrzenie, hmm… aach, że postarano się, by ten konkretny świat nie figurował w księgach, aby ukryć go przed tobą i wieloma twoimi poprzednikami na imperialnym tronie. Może zajął się tym ktoś powiązany z KHOAM. Szaddam poczuł, że twarz mu czerwienieje. — Wszystko jest powiązane z KHOAM. Otorio jest teraz moje i jeśli ktoś chce zgłosić jakieś pretensje, to proszę bardzo. Sam porozmawiam z urdyrektorką, jeśli zdobędzie się na odwagę i pokaże swoją twarz. W tym momencie spostrzegł, że jacyś niecierpliwi szlachcice starają się podsłuchać, o czym rozmawiają. Szturchnął hrabiego i obserwował, jak jego żona odważnie stara się odciągnąć od nich uwagę gości. — Na razie pozwól mi cieszyć się tą chwilą, Hasimirze. Komplikacjami i nieprzyjemnymi kwestiami politycznymi zajmiemy się później. — Odwrócił się do tłumu, rozłożył ręce i mruknął: — Muszę się spotkać z tymi pochlebcami i dać im to, czego potrzebują. — Nie uważaj ich wszystkich za pochlebców, Najjaśniejszy Panie — rzekł Fenring nadal przyciszonym głosem. — Niektórym warto dobrze się przyjrzeć… jako wrogom lub potencjalnym sprzymierzeńcom. Otworzyły się ozdobne drzwi windy. Jako pierwszy wysiadł z niej szlachcic w zielonoczarnej pelerynie z godłem jastrzębia na piersiach. Jego szare oczy napotkały spojrzenie Imperatora, więc kiwnął głową. Szaddam dobrze go znał. Był to książę Leto Atryda.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj