Teraz WAHADŁOWIEC zanurkował w stronę Ziemi. Jean zaklęła, kiedy nagłe szarpnięcie niemal wyrzuciło ją z fotela. Wyciągnęła rękę, by włączyć zabezpieczenia, i wrzasnęła, gdy dosięgła ją fala promieniowania. Zwinięta w kłębek odpaliła swoje telekinetyczne osłony z pełną mocą. Ból ustąpił, gdy jej zmutowana moc odfiltrowała promieniowanie, ale części uderzenia nie zdołała powstrzymać. Poczuła, jak cała ta energia wwierca się w nią i zagłębia w jej DNA. Głupia! Straciła koncentrację, osłabiając swą ochronę. Jeszcze jedna chwila nieuwagi i… …cóż, umrze trochę szybciej. Może zanim zdoła zakończyć misję. – Jean. Podskoczyła. – Scott? Nie. Ten „głos” był ostrzejszy, wyraźniejszy. Głęboki, dojrzały głos telepaty. – Profesorze – odpowiedziała. – Bardzo mi przykro, moje dziecko. – Jego myśli były tak jasne, jakby siedział obok niej, zamiast leżeć w komorze życia. – To powinienem być ja. Powinienem być tym, który… – Poświęca się? – Cóż… – Profesorze, lecę na oślep. Próbowałam zrestartować czujniki, ale to nie działa. Nie wiem, czy potrafię to zrobić! – Jean, posłuchaj mnie. Jesteś najpotężniejszym telepatą na Ziemi. – Ha! Po tobie. – Naj-po-tęż-niej-szym. – Przerwał. – Masz wszystkie informacje, jakich potrzebujesz. Zamknęła oczy, znów skupiła się na wszystkim, co zaabsorbowała. Było tego tak dużo! Wspomnienia Corbeau to cała masa informacji, morze danych. Nie było czasu… – Jean, słuchaj! Czy pamiętasz ćwiczenia medytacyjne, których cię uczyłem? Instynktownie skinęła głową. – Wykorzystaj je teraz. – Profesorze, tu jest tak gorąco. Moja twarz płonie. Mój żołądek zwinął się jak precel. – JEAN. Jego myśli były teraz głośniejsze i zimne, jak u rozczarowanego nauczyciela. Wcześniej rozmawiał z nią tym tonem tylko kilka razy, kiedy – jako młoda uczennica, przytłoczona myślami otaczających ją osób – pozwoliła na to, by użalanie się nad sobą przeszkodziło jej w nauce. – Musisz to zrobić. Nie ma nikogo innego. Gdyby był… Popatrzyła na śnieżące ekrany. – Rozumiem – powiedziała. – Chwyć ster – polecił profesor. – Nadchodzi czas. – Sięgnęła obiema rękami i chwyciła drążki, jak linę ratunkową, którą, jak sobie uświadomiła, właśnie dla niej były. – Teraz – kontynuował. – Oddychaj. Patrzyła prosto przed siebie, chcąc, aby jej świadomość pozostała w tej ograniczonej przestrzeni. Tego właśnie ją nauczył. Niezbędnej dla telepaty kontroli. Wszystko sprowadza się do opanowania. – Nauczyłem cię wszystkiego, co potrafię – powiedział profesor. – Reszta zależy od ciebie. Dostrzegła przebłysk bólu. To jego rany, uświadomiła sobie. Muszą być dotkliwsze, niż przypuszcza. – To nic – powiedział. A potem powtórzył: – Naprawdę mi przykro. Xavier przerwał połączenie. Cała wymiana trwała kilka sekund. Walcząc z powracającym uczuciem samotności, Jean zmusiła się do regularnego oddychania. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Skoncentrowała się na sterze, mocno trzymając go w dłoniach. Siłą woli odwróciła uwagę od szalejących dookoła energii. Po raz trzeci zobaczyła się pod drzewami, z ciepłą dłonią Scotta w jej dłoni. – Uwielbiam jesień – powtórzyła. Scott pokiwał głową z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Tym razem, kiedy się odezwał, przypomniała sobie jego słowa. – To wtedy wszystko zaczyna umierać. Wówczas się zaśmiała. Ależ z jej chłopaka ponurak. Wszystko traktuje śmiertelnie poważnie! Scott był wrażliwą duszą, łagodnym mężczyzną, który prawdopodobnie byłby szczęśliwszy, wiodąc spokojne życie. A jednak zgodził się poprowadzić X-Menów, ponieważ ktoś musiał to robić, a on najlepiej się do tego nadawał. Od tamtej pory każda decyzja – każda ofiara – wiele go kosztowała. Każda strata była ciosem w serce. Właśnie miał otrzymać kolejny. Na jej skórze pojawiło się dziwne mrowienie. Spojrzała na dłonie, wciąż zaciśnięte na sterze, i na chwilę zaparło jej dech. Jej ciało było w rozsypce… Pękało, rozpadało się, rozrywało na jej oczach. Skóra mieniła się dziwnymi kolorami: zielenią pleśni, indygo, ciemnoczerwonym. Czuła, jak promieniowanie omija jej osłonę, rozchodząc się po całym ciele. Mięśnie napinały się i rozciągały, ściany komórkowe rozdymały się i pękały. Kości próbowały wyskoczyć z ciała. Jedno z pęknięć na dłoni rozszerzyło się. Mały szkarłatny płomień wystrzelił z niego w górę, rozprzestrzeniając się na zewnątrz jak ptasie skrzydła. Kiedy pochyliła się, by mu się przyjrzeć, zniknął. Co się z nią działo? Przypomniała sobie słowa profesora. Nadchodzi czas. Pozostało tylko czekać.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj