Seth Rogen jako Brit Reid / Zielony Szerszeń

The Green Hornet

Rogen jest tak znakomitym komikiem, że niektórym w czasie seansu Green Hornet mogła ze śmiechu eksplodować głowa, gdy widzieli jego aktorskie popisy. Nazwijmy rzeczy po imieniu: wybór castingowy w tym przypadku był zupełnie nietrafiony, gdyż w karykaturalnym wręcz stopniu przekłamał wydźwięk komiksowego pierwowzoru. Zamiast hołdować charakterowi magazynów pulpowych, z których wywodzi się postać, film podążył ostatecznie w stronę lekkiej, zupełnie niewciągającej komedyjki. Zielony Szerszeń okazał się więc głupkowatym miliarderem, który po godzinach chce walczyć z przestępczością, ale niespecjalnie mu to wychodzi. Takie podejście do sprawy sprawdziłoby się doskonale w każdym innym filmie z Rogenem, ale niekoniecznie w przypadku Green Hornet.
źródło: materiały prasowe

Emily Bett Rickards jako Felicity Smoak

Arrow

Zaczynała w serii jako sympatyczna i ujmująca postać spomiędzy pierwszego i drugiego planu. W okolicach trzeciego sezonu ktoś uprowadził jednak starą dobrą Felicity i podmienił ją na ekranie na demona, który opętał producentów serialu tak mocno, że ci w czwartej odsłonie uczynili z niej prawie już główną bohaterkę. Rickards irytuje nie tylko swoją rozklekotaną i sztuczną grą aktorską, ale jeszcze jej pojawienie się w historii dla wprawnego widza staje się dobrą okazją do zrobienia sobie herbaty - gdy wrócimy i tak nic nowego się nie wydarzy. Felicity z dwóch ostatnich sezonów działa irracjonalnie, niczym płaczliwa dziewczynka zmagająca się z pierwszym zauroczeniem, a jej podchody do obdarzenia uczuciem Olivera będą zapewne po latach podręcznikowym przykładem choroby dwubiegunowej. W USA często dla opisu zatraconych w wieczorach panieńskich reprezentantek płci żeńskiej używa się określenia kobiety weeeee (od wydawanych przez nie krzyków i pisków). Daję sobie ściąć głowę, że Felicity mogłaby na takiej imprezie odnaleźć się doskonale - i chciałbym, by tam pozostała. Jeśli tak się nie stanie, pozostanie mi poddać się dekapitacji.
Fot. CW

Wentworth Miller jako Leonard Snart / Kapitan Cold

The Flash i Legends of Tomorrow

Znów wyjaśnijmy sobie wątpliwości: to nie jest tak, że Miller gra katastrofalnie, a jego rolę powinniśmy piętnować z natury rzeczy. Wszystko rozbija się o absurdalną manierę wypowiadania słów, jakby aktor chciał stworzyć na ekranie wariację na temat Michaela Scofielda z serialu Skazany na śmierć. Karykaturalna modulacja głosu, wątpliwa jakościowo tonacja i dziwaczne rozłożenie akcentów w wypowiadanych wyrazach sprawiają, że Millera ogląda się z wielkim trudem. Nie jestem pewien, jakież to zabarwienie i charakter aktor chciał nadać Snartowi, ale koniec końców taki sposób wysławiania sprawia, że Kapitan Cold unosi się w oparach ekranowego absurdu. Niektórym to nie przeszkadza, ale większa część widzów nie do końca radzi sobie ze sztucznością aktorskich popisów Millera.
Fot. CW

Candice Patton jako Iris West

The Flash

Wybór tyleż kontrowersyjny, co zasadny. O ile w drugim sezonie serialu twórcy postanowili ratować tę postać, o tyle w czasie seansu odcinków pierwszej odsłony mało kto wiedział, po co w ogóle Iris pojawia się na ekranie. Patton nadała swojej bohaterce przedziwne, irytujące rysy charakteru. W zestawieniu z samym rozpisaniem tej postaci, która przecież początkowo pozorowała tylko pracę prowadzeniem bloga (wpisy w nim musiały być naprawdę odległe od siebie czasowo), znajdując się jeszcze w dziwacznym miłosnym rozkroku między dwoma mężczyznami, przełożyło się to na karykaturalny efekt. W zasadniczą historię Flasha panna West nie wnosiła początkowo nic ważnego. Tym samym Patton, z wiecznie otworzonymi w potężnym zamyśleniu czy zdziwieniu ustami, przepełniła swą bohaterkę cyrkową wręcz otoczką, na którą składała się m. in. sztuczność wyrażania emocji, odpychająca mimika i gestykulacja oraz pompatyczne podejście do okazywania stanu refleksji czy smutku.
Fot. CW

Katie Cassidy jako Laurel Lance

Arrow

Jeśli myśleliście, że oszczędzimy Katie tylko dlatego, że jej bohaterka przeniosła się już na tamten świat, byliście w błędzie. Wielką sztuką jest bowiem przez trzy sezony i ponad 60 odcinków jednego tylko serialu doprowadzać widzów do wściekłości właściwie każdym pojawieniem się na ekranie. Cassidy niejednokrotnie w Arrow albo przeszarżowała, albo wychodziły jej warsztatowe braki. Zupełnie nie trafiała z oddawaniem emocji w rozmaitych kolejach losu Laurel. Gdy ta wpadała w problem alkoholowy, widzowie i tak tego nie kupowali, gdy zaś ginęli jej najbliżsi, aktorka najczęściej chowała się w ramionach Olivera, by sama wierzgać lub podskakiwać. Z bólu, naturalnie. Nieco lepiej Cassidy prezentowała się w czwartym sezonie serialu, ale tutaj przyczyna jest zupełnie inna: ona po prostu dostosowała się do jakościowego spadku całej serii.
Fot. CW
Specjalne wyróżnienie nr 1: Stephen Amell. W nagrodę za czteroletnie już wpędzanie autora tego tekstu w stany schizofreniczne. „Drewnaldo” gry aktorskiej nigdy żadnym tytanem swojego fachu nie zostanie, a zewsząd płyną głosy, że od 2012 r. nawet w życiu prywatnym używa tej samej miny. Mimo to lubię go nawet wtedy, gdy jego aktorstwa nie musi mi rekompensować Manu Bennett. Specjalne wyróżnienie nr 2: Ryan Reynolds. Znalazłby się na tej liście, bo – jak wiemy – najciemniej bywa pod (zieloną) latarnią. Na szczęście facet postanowił objadać się chimichangą i to okazało się zbawienne w skutkach.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj