Ogólna charakterystyka komercyjnych klap wymaga kilku uwag. Przede wszystkim zaznaczyć należy, iż omawiane kwoty są liczbami oszacowanymi. Hollywoodzkie studia nie ujawniają swoich księgowości, poza kilkoma wyjątkami nie podają też informacji o kosztach dystrybucji i marketingu, dlatego koszt całkowity filmu ogranicza się z reguły do budżetu produkcji. Aby oszacować straty, należy także wyliczyć zysk filmu – ten w pierwszym etapie redukuje się wyłącznie do wpływów z kas biletowych i tu również istnieją pewne założenia. Umowy wytwórni filmowych z poszczególnymi dystrybutorami mają charakter indywidualny. Różnić może się procentowy podział zysków z biletów, wpływ mają także polityki podatkowe danych krajów, w których film jest wyświetlany, oraz kurs dolara względem obcych walut. Aby uprościć i ujednolicić sieć owych skomplikowanych relacji, branża zakłada, że studia otrzymują połowę wpływów z box office, a druga połowa trafia do właścicieli kin. W ten sposób, aby film wyszedł na zero, musi zarobić dwukrotną wartość swojego budżetu. Samą stratę wylicza się więc najczęściej z prostego równania, w którym światowe wpływy z kas biletowych (tj. już po zsumowaniu rynku amerykańskiego i międzynarodowego) dzieli się przez dwa i odejmuje od nich wartość budżetu. Proces ten wymaga jednak czasu, łatka komercyjnej klapy może być bowiem nadana za szybko lub na wyrost. Nie wszystkie filmy, które nie poradziły sobie w box office, zasługują na to miano, a choć są to nieliczne pozycje, to warto mieć je na uwadze. Na drugi etap uzyskiwania zysków składają się m.in. wpływy z rynku wideo (DVD/Blu-ray), praw telewizyjnych, streamingu i licencjonowanych produktów (odzież, zabawki itd.). W ten sposób studia mogą nadrobić początkowe straty z box office, a nawet przekuć je w finansowy i artystyczny sukces. Klasycznym przykładem takiej sytuacji jest ekranizacja komiksu „Dredd” z 2012 roku, która w kinach poniosła klęskę, ale z nawiązką wynagrodziła to sobie w drugim etapie, jednocześnie zyskując pochlebne opinie widzów.
źródło: materiały prasowe
Jeszcze inny przypadek to taki, w którym film nazywa się komercyjną klapą tylko po uwzględnieniu wyników z amerykańskiego rynku, nie czekając na zyski z innych państw świata. Najczęściej wymienianym przykładem takiej sytuacji jest film „The Golden Compass”, który początkowo zapowiadał się na finansową katastrofę, ale z czasem stał się kasowym przebojem, a już całkiem skrajnie prezentuje się historia takich klasyków jak „The Shawshank Redemption” i „Blade Runner”, których postrzeganie zmieniało się z upływem kolejnych lat. W czasie swoich premier filmy te przyniosły straty w box office, następnie odkuły się jednak na rynku telewizyjnym i kaset video, a dziś - po niezliczonej ilości wznowień - powszechnie uznawane są za legendy i ikony kina, do których wracają kolejne pokolenia. Każdy przypadek należy więc traktować indywidualnie. Mimo wszystko można jednak scharakteryzować kilka ogólnych, powtarzających się przyczyn, z powodu których film staje się komercyjną klapą. Logiczną przyczyną takiej sytuacji są przede wszystkim zbyt wysokie koszty produkcji, których nie sposób pokryć nawet względnie dobrym wynikiem w box office. Wynikać mogą one np. z mylnych prognoz co do popularności marki i przesadnej promocji, z nieplanowanego przeciągnięcia się okresu zdjęciowego bądź z jakichkolwiek innych problemów z planu, wliczając w to konflikty pomiędzy producentami, reżyserami i aktorami. Produkcyjne problemy odbijają się szerokim echem szczególnie wtedy, kiedy szczegóły o nich docierają do mediów. Kluczowym (choć niekoniecznie w każdym przypadku) powodem klęski są korespondujące ze sobą oceny widzów i dziennikarzy, które zwłaszcza dzisiaj, w dobie mediów społecznościowych i szeroko dostępnego Internetu, rozchodzą się z prędkością światła. Wpływ mają zresztą nie tylko negatywne opinie fanów i recenzje krytyków, ale także wszelkiej maści powiązane wiadomości. Do niesamowitej sytuacji doszło zaledwie kilkanaście dni temu, kiedy tuż przed premierą „The Fantastic Four” reżyser Josh Trank opublikował na Twitterze krótki komunikat o niezadowoleniu ze współpracy ze studiem i z ostatecznego kształtu filmu. Wpis ten został szybko usunięty, ale analitycy wyliczyli, że w dniu otwarcia kosztować mógł on studio aż 10 milionów dolarów. Z historycznej perspektywy finansowy wynik z dnia premiery jest jednym z najważniejszych wyznaczników sukcesu - początkowy triumf napędza kolejne seanse, a ewentualne potknięcie drastycznie zmniejsza prawdopodobieństwo jego osiągnięcia. Istotne są ponadto zewnętrzne okoliczności – te poniekąd zależne od studia (jak niefortunna data premiery, która zbiega się w czasie z dobrze zapowiadającą się konkurencją) oraz te niezależne (jak na przykład niespodziewane katastrofy ekologiczne, społeczne i ekonomiczne). Trzeba jednak przyznać, iż dochodzi do nich bardzo rzadko. W pierwszym przypadku założyć można, iż studia planują swoje poczynania w przemyślany sposób, a jeśli istnieje zagrożenie ze strony innej produkcji, to nie wahają się przesunąć daty premiery. Jeśli chodzi o drugą sytuację, to są to generalnie pechowe historyczne ewenementy, przypadki odizolowane. Między innymi, z oczywistych względów, nie radziły sobie filmy pokazywane podczas II wojny światowej; źle wypadły także produkcje, które debiutowały w czasie narodowego kryzysu, zaraz po takich wydarzeniach jak atak na Pearl Harbor, 9/11 czy huragan Katrina. Czasami zły timing powiązany jest z tematycznymi kontrowersjami, jak np. w tym roku, kiedy to premiera dokumentu o piłkarskiej organizacji FIFA zbiegła się w czasie ze śledztwem w sprawie korupcji i defraudacji prowadzonym przeciwko jej szefostwu, co zaowocowało śmiesznym wynikiem 600 dolarów w amerykańskim box office. Warto także zauważyć, iż w szerszej historycznie perspektywie zmieniają się szalenie trudne do uwzględnienia demograficzno-ekonomiczne realia, m.in. trendy, preferencje, wielkość populacji, ceny biletów oraz wartość waluty. Z tego powodu aktualne zestawienia finansowych klęsk najczęściej obejmują tylko filmy z obecnego wieku i z końcówki ubiegłego.
źródło: materiały prasowe
Zanim przejdziemy do omawiania konkretnych pozycji, należy jeszcze nadmienić, iż za powszechną praktykę przyjęto podawanie wartości nominalnych. Nieuwzględnianie inflacji nie decyduje o obecności danych tytułów na liście, ale zmienia ich kolejność, dlatego też nie sugerujcie się nadmiernie samym porządkiem zestawienia. Z wartości skorygowanych korzysta się do porównywania filmów pochodzących z różnych epok, w innym przypadku największe komercyjne klapy pozostają po prostu największymi komercyjnymi klapami, a ostateczny sposób wyliczania straty ma drugorzędne znaczenie. Warto przybliżyć jeszcze kilka ciekawszych przypadków z listy 50 box office’owych bomb. Do owego zestawienia trafiają najczęściej blockbustery, a tym pechowym nie pomaga nawet gwiazdorska obsada. „Cowboys & Aliens” (75,5 mln dolarów straty) w reżyserii Jona Favreau mieli w swojej obsadzie Jamesa Bonda (Daniel Craig) i Hana Solo (Harrison Ford), a i tak ponieśli znaczącą klęskę. Podobnie poległ historyczny dramat Olivera Stone’a „Alexander” (71,3 mln dolarów straty) z Colinem Farrellem, Angeliną Jolie, Valem Kilmerem, Jaredem Leto, Rosario Dawson i Anthonym Hopkinsem, a także horror „The Wolfman” (80 mln dolarów straty) Joe Johnstona, w którym zagrali Benicio del Toro, Emily Blunt, Hugo Weaving i znów Anthony Hopkins. Osobliwy przypadek stanowi film „Hugo” Martina Scorsese, który zebrał fantastyczne recenzje zarówno wśród widzów, jak i krytyków (później potwierdzone także pięcioma Oscarami), a i tak przyniósł straty rzędu 57-77 mln dolarów. Rozczarowujący wynik w box office zrzucono na datę premiery, która pokryła się z wejściem do kin filmów „The Muppets” i „The Twilight Saga: Breaking Dawn - Part 1”. Wartość artystyczna nie wystarczyła. Nie zawsze jednak sama popularność marki załatwi sprawę. Podwójnie pechowe, bo trzynaste miejsce na liście zajmuje film „Green Lantern” z Ryanem Reynoldsem w roli głównej, który przyniósł 90 mln dolarów straty. Przyczyniły się do tego tragiczne wręcz opinie widzów i słabe recenzje krytyków - dziś film jest obiektem żartów nie tylko fanów, ale nawet samego aktora. Piastuje też tytuł najgorszej (przynajmniej pod względem finansowym) ekranizacji superbohaterskiej, a jest to tym bardziej bolesne, iż powstał w roku 2011, a więc już u progu komiksowego boomu.

Czytaj dalej...

Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj