Gdyby współcześnie z lodów Antarktydy odkopano człowieka zahibernowanego w latach 80. ubiegłego stulecia i bez podawania żadnych innych informacji pokazano mu afisze premier filmowych, ów „hibernatus” mógłby pomyśleć, że w zasadzie stracił co najwyżej kilka miesięcy,  a nie 30 lat. Teza ta wynika z faktu, iż obecnie w kinach w znacznej mierze królują ponownie te same marki, które właśnie w tamtym okresie zostały wypromowane po raz pierwszy. Wystarczy wspomnieć, że w ubiegłym roku wróciły na ekrany takie serie jak Star Wars: The Force Awakens, Mad Max: Fury Road, Terminator: GenisysJurassic World (dla niepoznaki i zasygnalizowania zwiększenia skali przemianowany na „świat”), a także komediowa seria W krzywym zwierciadle (również pod tytułem poddanym liftingowi - Vacation) oraz animowany Astérix: Le Domaine des Dieux. Należy też pamiętać, że The Man from U.N.C.L.E. jest współczesną adaptacją serialu szpiegowskiego z lat 60. Obecny jest także Rocky Balboa, choć będący teraz jedynie mentorem syna swojego dawnego przeciwnika i przyjaciela, a jego nazwisko tym razem w tytule się nie pojawia. Trend ten nie został jednak wyznaczony w ubiegłym roku. Od kilku lat powoli przywracane są do życia klasyczne serie kinowe pod postacią różnorodnych sequeli, prequeli, spin-offów czy rebootów. W niedalekiej przeszłości dostaliśmy również powroty takich marek jak Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull, RoboCop, Godzilla, Teenage Mutant Ninja Turtles, Star Trek Into Darkness, A Good Day to Die Hard, Dredd, Total Recall, czy Rambo, a także Obcy (choć pod tytułem Prometheus) i Predators. No url Produkcje te budzą zazwyczaj spore kontrowersje (co zresztą zrozumiałe, biorąc pod uwagę rzesze fanów, których przez lata doczekały się te marki) i trzeba uczciwie powiedzieć, że prezentują też bardzo różnorodny poziom. Z jednej strony mamy powroty bardzo udane, jak w przypadku Gwiezdnych wojen: Przebudzenia Mocy czy Mad Max: Na drodze gniewu, a także Creed i Kryptonimu U.N.C.L.E. Z drugiej natomiast produkcje, które niemalże szargają legendę swoich pierwowzorów, czego najlepszym przykładem może być Terminator: Genisys czy ostatnie inkarnacje Predatora. Mamy też grupę filmów, które choć same w sobie prezentują co najmniej przyzwoity poziom, traktują pierwowzór dość luźno, czym wzbudzają liczne kontrowersje. Znakomitym przykładem może być tu Prometeusz, który byłby naprawdę niezłym filmem science fiction (mnie osobiście oglądało się go naprawdę przyjemnie), jednak jako prequel rewelacyjnego Obcego - ósmego pasażera Nostromo wypada blado, szczególnie w oczach fanów serii z Ksenomorfem. Jeszcze inną sytuację mogliśmy zaobserwować w przypadku Star Treków J.J. Abramsa. Obie części to naprawdę bardzo dobra space opera, zrealizowana z rozmachem i wartką akcją, która spotkała się z pozytywnym odbiorem, jednak głównie osób, które nie były nigdy zdeklarowanymi fanami oryginalnego serialu. Ci zarzucali Abramsowi, że jego filmy znacznie odbiegają od klimatu pierwowzoru i nastawione są za bardzo na akcję. Skąd więc moda na nowe inkarnacje klasycznych marek? Przyczyn tego fenomenu można upatrywać w kilku kwestiach. Przede wszystkim widz, tak jak wspomniany już wcześniej inż. Mamoń, lubi te historie i bohaterów, których już zna. To nie przypadek, że każdy z nas ma filmy, do których wraca wielokrotnie, mimo że często potrafi zacytować z pamięci wszystkie dialogi. Nietrudno się więc domyślić, że znane i lubiane marki przystrojone w nowe szaty bez problemu przyciągną widzów do kin, gwarantując twórcom odpowiednie zyski. Dlatego też wytwórniom łatwiej podjąć jest decyzję o sfinansowaniu planów wskrzeszenia marki, która już ma wielu fanów na całym świecie, niż na nowy, często nawet bardzo ambitny i obiecujący projekt, ale jednak obarczony znacznym ryzykiem. No url Poza względami finansowymi istotne są także fascynacje i sentymenty samych filmowców. Artyści niejednokrotnie chcą zrealizować film bazujący na uniwersum, w którym sami się zakochali, lub też wrócić do swoich dawnych filmów i przedstawić dalsze losy bohaterów, których powołali do życia przed laty. Argumentem za stworzeniem remake’u lub sequela dawnego hitu może być również rozwój techniki filmowej. Gigantyczny postęp - szczególnie w świecie komputerów - spowodował, że wiele wizji, których wcześniej nie można było zrealizować właśnie z powodu ograniczeń technicznych, dzisiaj bez problemów można przenieść na ekran. Oczywiście nie zawsze lepsze technikalia oznaczają lepsze widowisko. Za przykład weźmy cyfrowe efekty z Epizodów I–III Gwiezdnych wojen, które zestarzały się dużo gorzej niż 20 lat wcześniejsze efekty z części IV–VI, kręcone przy pomocy prawdziwych scenografii i rekwizytów. Jednak współczesne komputery sprawiają, że w zasadzie nie ma żadnych (poza budżetem) ograniczeń dla realizacji nawet najbardziej odważnych wizji reżyserów i scenarzystów, czego nie da się powiedzieć o możliwościach, jakie oferowały komputery sprzed trzech czy czterech dekad. Sceptycy współczesnej kinematografii stwierdzą zapewne, że moda na nowe wcielenia filmów sprzed lat wynika z kryzysu twórczego Hollywood. Owszem, taki argument również należy rozpatrzyć. Przez lata powstało tak wiele filmów, że coraz trudniej jest stworzyć ciekawą oryginalną fabułę, a ryzyko, że dana historia już kiedyś została opowiedziana, rośnie wraz z każdą premierą. Ponadto bardzo często zapędy reżyserów i scenarzystów pragnących realizować swoje oryginalne koncepcje są hamowane przez producentów i wytwórnie, dla których znacznie ważniejszy jest zysk. Jednak nawet w takich czasach mogą pojawić się tak oryginalne perełki jak chociażby Inception, Ex Machina, czy ostatnio Room. No url Wszystkie te aspekty powodują, że moda na sequele, prequele, remaki czy rebooty trwa dziś w najlepsze i wydaje się, że w najbliższym czasie nic w tej kwestii się nie zmieni. Wytwórnie już zapowiadają, że w ciągu najbliższych lat na ekrany kinowe powrócą takie marki jak Obcy (i to aż w czterech odsłonach), Indiana Jones, Blade Runner, Predator, The Mummy i Independence Day, zaś Gwiezdne wojny poza kolejnymi epizodami sagi doczekają się również zróżnicowanych gatunkowo i stylistycznie spin-offów. Oczywiście ocena tego, czy moda ta wpływa korzystnie na kino, zależy od indywidualnych gustów i preferencji. Jeśli jednak powroty uznanych marek sprzed lat będą tak udane jak np. Mad Max: Na drodze gniewu czy Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy, to nie ma większego sensu narzekać na brak oryginalnych scenariuszy - należy cieszyć się kolejnymi udanymi obrazami zapewniającymi dobrą rozrywkę. I oczywiście śledzić uważnie nowe przygody ulubionych bohaterów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj