Proceduralowy charakter sprzyja realiom seriali szpitalnych i dodaje wszystkim wątkom i historiom odpowiedniej równowagi. Z resztą – nawet w codziennym życiu jednego dnia przychodzimy do lekarza, by kolejnego iść już do domu, w związku z czym przewijanie się dużej liczby pacjentów na ekranie nie powinno nikogo dziwić. Abstrahując jednak od poszczególnych przypadków zachorowań, w serialach medycznych mamy również często silny wątek drugoplanowy – zazwyczaj opiera się on na relacjach między samym personelem placówki, który – za sprawą faktu życia tym zawodem w zasadzie 24/7 – traktuje się nawzajem jak jedna wielka rodzina. Doskonale widać to w późniejszych serialach, które spotkały się z dużym zainteresowaniem widzów – takich, jak choćby emitowany obecnie The Good Doctor. Produkcje te umożliwiają nam wejście w prywatny świat naszych dobrych stróżów; sami dostrzegamy, że oni również są tylko ludźmi. I podczas gdy w prywatnej rozmowie w rzeczywistej placówce nikt z nas raczej nie pyta doktora o jego sprawy sercowe, serial pozwala nam na wtargnięcie za kulisy jego życia i to bez żadnych konsekwencji. Ponownie odzywa się w nas zadowolony głos podglądacza – jak to dobrze mieć pełny ogląd sytuacji i móc wreszcie dowiedzieć się, co tak naprawdę łączy ordynatora z tą atrakcyjną pielęgniarką. Nie chcę generalizować ani nikogo urażać, jednak nie jest żadną tajemnicą, że wszyscy jesteśmy podglądaczami. Na ten temat powstają kolejne pozycje naukowe, a przedmioty dotyczące wojeryzmu zagrzewają miejsce w siatce zajęć, jak choćby na studiach humanistycznych. Można się z tym zgodzić lub odeprzeć rękoma i nogami – człowiek lubi podglądać i wścibiać swój nos tam, gdzie nikt go nie zaprasza. Taka właśnie jest nasza ludzka natura. Podglądanie staje się coraz powszechniejsze w mediach – reality shows i wścibskich produkcji dokumentalnych jest w telewizji od zatrzęsienia, w każdej rodzinie znajdzie się ktoś, kto z zapartym tchem śledził swego czasu Big Brothera. I wreszcie: wszyscy czerpiemy dziwną przyjemność z zapoznawania się z tajemnicami i problemami innych, czego dowodem są obecne na każdym kroku plotki i ploteczki. To, co niedostępne, jest dla nas jeszcze bardziej atrakcyjne, a w cudzych zmartwieniach i sytuacjach życiowych lubimy przeglądać się jak w lustrze – patrzenie na to, co powinno pozostawać w czyjejś sferze prywatności, pozwala nam porównać samych siebie z daną osobą i wyciągnąć (często pokrzepiające) wnioski, że jednak, cóż, może być gorzej.
fot. materiały prasowe
Cechą charakterystyczną seriali medycznych jest oczywiście fakt, że wszystkie rozgrywają się w głównej mierze w szpitalu. Owszem, czasem zdarza nam się wyjść poza mury placówki, by udać się z danym bohaterem do jego domu, jednak za chwilę wracamy na oddział, rzucając się wraz z nim w wir nowych obowiązków i ciężkiej pracy. Także tutaj widać wyraźnie, że seriale medyczne stają się w pewnym sensie odbiciem dzisiejszego świata – na korytarzach szpitali wiecznie ktoś gdzieś pędzi, telefony się urywają, przez drzwi już wjeżdżają kolejne nosze, a tamten niespokojny pacjent uruchamia alarm guzikiem przy łóżku. Te realia oddają tempo nieustannie pędzącego do przodu świata, w którym, jako ludzie szalonego XXI wieku, umiemy się doskonale zorientować i odnaleźć. Samych lekarzy natomiast stawiamy na piedestale, w głębi duszy uznając ich za jedne osoby, które mogłyby nam pomóc. Białe kitle często stają się odpowiednikami białych skrzydeł i gdy tylko ogarnie nas trwoga, pocieszamy się, że jesteśmy w dobrych rękach. Produkcje medyczne dają dużą nadzieję i udowadniają, że da się wyjść ze zdrowotnego bagna, nawet, jeśli grzęźniemy w nim już po same uszy – trudno o bardziej motywujące przesłanie, jakie może płynąć z małego ekranu. Oczywiście bywa w tym także przesada. Wiele seriali medycznych jest idealizowanych, a same szpitale okazują się miejscami, do których nie trzeba, a CHCE SIĘ przychodzić. Wszyscy są dla siebie serdeczni, mili, pomocni, na każdego pacjenta czeka wygodne łóżko, ciepły posiłek i magiczny lek, który sprawi, że wszystko znów będzie dobrze. Zdajemy sobie sprawę z tego, że realia mogą być drastycznie inne, jednak mimo wszystko lubimy wierzyć w tę sympatyczną ułudę – być może część widzów właśnie tego poszukuje w produkcjach medycznych? Tu pojawia się kolejny ciekawy wątek, wynikający właśnie z tej ich różnorodności – każdy z nas może odnaleźć w szpitalnych serialowych realiach zupełnie co innego. Niezależnie czy będzie to ulga, pocieszenie, zaspokojenie nurtującej ciekawości czy poszerzenie wiedzy, poszczególne odcinki wpływają na nas kojąco, a po seansie jesteśmy pełni satysfakcji. Różnorodność gatunków czy samych postaci pokazuje tak naprawdę rozmaite przypadki i sytuacje, jakie mogą przydarzyć się każdemu w codziennym życiu. Znaczna część seriali medycznych bazuje właśnie na tym – zgrabnie zamkniętymi odcinkami prześwietlają one całe społeczeństwo, pokazując różnice światopoglądowe czy nawet kulturowe. Tak działają między innymi wspomniany już amerykański ER, czy nieco późniejsi Grey's Anatomy. Są to produkcje bardzo życiowe i poruszają sprawy aktualne, warte zastanawiania się. I nawet, gdy nie spodoba nam się jeden z epizodów, istnieje ogromna szansa, że kolejny skupi się już na czymś zupełnie innym – w tym bowiem tkwi cały ich urok i prawdopodobnie główna przyczyna przyciągania do siebie całych tłumów zainteresowanych widzów.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj