Wyżej wymienione filmy są niezwykle istotne dla konwencji kina grozy. Po pierwsze, zadają kłam tym, którzy twierdzą, że trudno o oryginalność i kreatywność w danym gatunku filmowy. Miłośnicy horrorów skazani są na ciągłe odgrywanie tych samych schematów – od jump scare’ów aż po gore i makabrę. Teraz to wreszcie może ulec zmianie. Po drugie, Aster i przede wszystkim Eggers udowadniają, że horror to gatunek bardzo dobrze rezonujący z poetyckimi środkami przekazu. Co więcej, stanowi idealną płaszczyznę do eksperymentów zarówno z treścią, jak i formą. Po trzecie i być może najważniejsze, dzieła panów uchylają drzwi lovecraftowskiej narracji – czemuś, na co kino grozy czekało już od bardzo dawna. Gwoli wyjaśnienia, filmy Eggersa i Astera nie mogą bardziej różnić się pod względem fabularnym. Odmienna jest również idea przyświecająca reżyserom oraz przekaz płynący z poszczególnych filmów. Punktem wspólnym ich twórczości jest uczynienie z horroru intelektualnej zagwozdki. Sprowadzenie go z manowców tendencyjności oraz powtarzalności i umieszczenie w miejscu, gdzie nic nie jest oczywiste. Lighthouse, Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii, Dziedzictwo. Hereditary i Midsommar. W biały dzień to filmy artystyczne przepełnione symbolami, filozoficznymi supłami, poetyckimi parabolami i psychologicznymi podtekstami. To jednak połowa sukcesu wyżej wymienionych twórców. Produkcje Eggersa i Astera działają równie dobrze na płaszczyźnie kina grozy jako takiego. Nie trzeba zanurzać się głęboko w odmęty pełne aluzji i metafor, żeby czerpać przyjemność z seansu. Jednym słowem, filmy zarówno straszą, jak i dają do myślenia. Co więcej, w kategorii czystej grozy nie mają sobie równych. Czym jest Lighthouse? Krótko mówiąc, to opowieść o ludziach. Nieszczęśliwych, poharatanych przez życie, samotnych. Skazanych na wieczne potępienie i niedoskonałość w świecie nieprzyjaznym, surowym i okrutnym. Świecie, który ma w sobie również magię. Pierwotną, potężną, niezrozumiałą dla zwykłego człowieka. Mimo że przerasta ona jego zdolności pojmowania, jest on na nią niezwykle wrażliwy. Zbyt słaby, żeby ją okiełznać, zbyt zepsuty, żeby się jej oprzeć. Warstwa fabularna Lighthouse działa na kilku płaszczyznach. Czy tak jak mówił sam reżyser, to historia o dwóch mężczyznach zamkniętych w wielkim fallusie? A może bohaterowie odgrywają istniejące w kulturze od zarania dziejów stereotypy: ojca i syna? Możemy wgłębiać się w symbolizmy i interpretować wydarzenia, korzystając z psychomagicznych prawideł Alejandro Jodorowskiego. Możemy też śledzić wydarzenia bez zbędnego filozofowania, delektując się tym, co widzimy na ekranie. W Lighthouse każdy znajdzie coś dla siebie, niezależenie jak do niego podejdziemy.  Duża w tym zasługa oprawy audiowizualnej i gry aktorskiej. Warto to podkreślić, ponieważ to kolejny przykład w ostatnim czasie, kiedy to kreacja aktorska wprowadza opowieść na kolejny poziom. Tak jak Joker nie istniałby w takiej formie bez Joaquina Phoenixa, tak Lighthouse byłby czymś zupełnie innym bez imponujących kreacji Willema Dafoe i Roberta Pattinsona. Panowie odnaleźli się w zaproponowanej przez reżysera konwencji tak perfekcyjnie, że aż niepokojąco. Dafoe po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najbardziej niedocenianych aktorów na świecie, a Pattinson serwuje wszystkim wątpiącym w jego umiejętności porządny prawy sierpowy. To, co artyści wyczyniają na ekranie, jest niemożliwe do opisania słowami. Maestria najwyższych lotów. Jak już ktoś powiedział wcześniej: aktorstwo totalne.
fot. A24
+5 więcej
W 2015 roku Eggers zrealizował doskonały obraz pod tytułem Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii. Film nie miał na pokładzie tak cenionych artystów, jak Dafoe i Pattinson. W rolach głównych wystąpili znani z Gry o tron Kate Dickie i Ralph Ineson oraz Anya Taylor-Joy, która zdobyła rozgłos rolami w Split i Glass M. Night Shyamalana. Lighthouse jest rozwinięciem stylu zaproponowanego w tym filmie. Tutaj również mamy fabułę, którą możemy analizować na kilku poziomach, jak i aktorów zamieniających się w swoje postacie. Rola odtwórców w przedsięwzięciach Eggersa wydaje się kluczowa. Artysta nie tyle musi stać się portretowanym bohaterem, ile zrozumieć jego beznadziejną pozycję w konfrontacji z otaczającą go rzeczywistością. W Czarownicy bogobojni osadnicy przybywają na skraj lasu rządzonego przez szatana i tajemniczą wiedźmę. W rzeczywistości jednak widzimy, jak ograniczeni przez wiarę ludzie, bezskutecznie toczą boje ze swoją naturą. To nie szatan wiedzie ich na pokuszenie. Mroczny las jest symbolem tego, jak świat zewnętrzny widzą ludzie zamknięci w zabobonach i przesądach religijnych. Finalnie głowie rodziny nie udaje się ocalić całego swojego potomstwa. Najstarsza córka wydostaje się z religijnej enklawy i wreszcie odżywa lub jak kto woli: oddaje duszę szatanowi. Lighthouse idzie drogą wytyczoną przez Czarownicę. Drugi film jest potwierdzeniem autorskiego podejścia do realizowanych projektów, jak i zwiastunem tego, w co może przerodzić się proponowana estetyka. Czy można uznać go za delikatne zaproszenie H.P. Lovecrafta do współczesnego kina? Czy twórczość tego wpływowego pisarza wreszcie zostanie satysfakcjonująco oddana we współczesnej sztuce? Lighthouse pod względem fabularnym nie nawiązuje jawnie do dzieł artysty, ale już główna idea ma wiele wspólnego z tym, z czym zmagał się autor w swoich dziełach. Owa człowiecza małość wobec otaczających go sił jest znamienna dla obu estetyk. Klimat zbliżającej się grozy i szaleństwo oplatające bohaterów to kolejne motywy wspólne. Mamy tutaj również morze, jako źródło nieznanego. Nie chodzi więc o bezpośrednie nawiązanie, a zbudowanie konwencji, która niegdyś była domeną Lovecrafta. W literaturze pisarza z Providence nie chodziło przecież o olbrzymie mackowate potwory. Bogowie Zewnętrzni i Wielcy Przedwieczni pojawiali się w książkach Lovecrafta zazwyczaj w formie posążków znalezionych gdzieś na odległych wyspach, rycin wyrytych na ścianach opuszczonych domostw czy zapisków nabazgranych w ukrytych pamiętnikach. W centrum wydarzeń większości opowiadań jest samotny człowiek, który trafia na niewyobrażalną grozę. Nie widzi jednak jej w całości, a jedynie doświadcza niewielkiego fragmentu tego, co ukryte jest w cieniu. Kierowany romantyczną (a może dekadencką) chęcią odkrycia nieznanego, brnie do przodu, aż trafia na coś, co przynosi mu zgubę. Lighthouse doskonale koresponduje z taką koncepcją fabularną. Co więcej, przy niewielkich zmianach fabularnych, mógłby stanowić kolejną inkarnację Mitów Cthulhu. Powyższe jest niezwykle ważne, jeśli mówimy o przyszłości horroru. Taki kierunek był oczekiwany już od bardzo dawna przez tych, którzy kino grozy nie traktowali jedynie jak lunaparkowego domu strachów. H.P. Lovecraft rozwinął niegdyś myśl Edgara Alana Poe’a, wprowadzając ją na drogę poezji i prozy wysokich lotów. Później autor popadł w zapomnienie. Ostatnimi czasy przypomniał o nim Alan Moore, tworząc świetny Providence – komiks doskonale oddający ducha twórczości pisarza. Niestety, w popkulturze wciąż powstają obrazy, w których proza autora jest niepotrzebnie i nieudanie konwertowana na potrzeby masowej i niewymagającej widowni. Podobno sytuację tę może zmienić Kolor z przestworzy z Nicolasem Cagem Obraz po pokazach przedpremierowych zbiera pozytywne recenzje, choć tutaj będziemy mieli do czynienia prawdopodobnie jedynie z kinem klasy B. Lighthouse jest więc swoistym światełkiem w tunelu. Eggers zapewne nie będzie w swojej twórczości otwarcie nawiązywał do Mitów Cthulhu, ale proponowana przez niego estetyka powinna całkowicie wystarczyć zarówno fanom Lovecrafta, jak i tym, którym dobro horroru leży na sercu. Czy powinniśmy mówić o twórczości Eggersa i Astera jako o intelektualnym kinie grozy? A może poetyckim horrorze? Żadne z tych określeń nie oddaje w stu procentach tego, czym są Lighthouse czy Midsommar. Ważne, że mamy do czynienia z nowym nurtem, który dopiero rozpoczyna się rozwijać. To coś zupełnie innego niż to, co proponuje ostatnimi czasy Jordan Peele. Reżyser Uciekaj! również robi nieszablonowe kino, jednak jest ono tak głęboko zakorzenione w popkulturze i kontekście społecznym, że ciężko byłoby postawić je obok metaforycznych i poetyckich poczynań Eggersa i Astera. Nie chodzi o poziom artystyczny, bo przecież twórca jest niezwykle kreatywnym wizjonerem. Autor bazuje na nieco innych środkach przekazu, co również jest dobre, bo wprowadza różnorodność do gatunku horroru. Z drugiej strony, Peele słynie z wielkiej estymy, którą darzy twórczość H.P. Lovecrafta, a zarówno w Uciekaj!, jak i To my widoczne są inspiracje twórczości autora Zgrozy z Dunwich. Ze współczesnych reżyserów, poruszających się w ramach kina grozy, do Eggersa i Astera blisko jest również Davidowi Robertowi Mitchellowi (Coś za mną chodzi), Jennifer Kent (Babadook) czy Larsowi Von Trierowi (Antychryst). Nadchodzą ciekawe czasy dla wszystkich zakochanych w mroku, ciemności i tajemnicy. Ambitne kino grozy wreszcie wypłynęło na powierzchnię, dając nam z nawiązką to, na co tak długo czekaliśmy. Lighthouse nie zobaczymy w multipleksach i nic dziwnego, bo przecież to nie jest obraz dla szerokiej widowni. Midsommar, który wyświetlany był w większości kin w Polsce, przyciągał widzów, wybierających się w niedzielne popołudnie na „jakiś horror”. Wynikiem tego ludzie opuszczali salę w połowie obrazu lub wybuchali śmiechem w najmniej adekwatnych momentach. W kinach studyjnych czy na przeglądach filmowych produkcje spotykały się już z zupełnie inną reakcją. Zostały docenione i odebrane właściwie. To wielka rzecz dla gatunku, który przez długie lata traktowany był po macoszemu. Po niewątpliwym sukcesie Lighthouse, Eggers z pewnością pójdzie za ciosem, choć nie jest powiedziane, że będzie poruszał się jedynie w ramach kina grozy. Trudno przypuszczać, że szeroka widownia doceni taką estetykę, jednak każda alternatywa dla kolejnych Zakonnic czy innych Paranormalnych aktywności jest na wagę złota.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj