Gatunek mockumentów przeżywał w dwóch ostatnich dekadach prawdziwy rozkwit. Reprezentujące go seriale biły rekordy popularności, a pokazy filmów wypełniały sale kinowe. Jednak od kilku lat jego popularność spada, a czołowi twórcy sięgają po inne rozwiązania. Czy jest to chwilowa zadyszka, czy też właśnie przemija kolejny trend?
Przez lata wielu twórców kładło podwaliny pod współczesne mockumenty. W 1938 roku
Orson Welles i jego audycja radiowa
Wojna Światów, w 1969
Monty Python's Flying Circus i ich skecz
Najzabawniejszy Kawał Świata, w 1984
Rob Reiner i kultowy
Oto Spinal Tap. Jednak wciąż było im daleko do kulturowego mainstreamu. Tacy twórcy, jak
Christopher Guest (
Waiting for Guffman),
Woody Allen (
Zelig,
Take the money and run) czy
Albert Brooks (
Real Life) okazjonalnie bawili się wspominanym wyżej gatunkiem, ale nie podbili tym świata. Aż wreszcie pod koniec XX wieku nadeszła prawdziwa fala. Nowe pokolenia sięgnęły po mockumenty i przez następne 20 lat wycisnęły z nich prawie wszystko, co się dało, wykorzystując je na mnóstwo sposobów.
Mały ekran zdaje się naturalnym środowiskiem dla mockumentów. Twórcy, którzy nie byli skrępowani obowiązkiem zgromadzenia jak największej publiczności w kinach, mogli sobie pozwolić na więcej kreatywnego ryzyka oraz swobodny dobór elementów specyficznej konwencji. Ta niezależność zaowocowała jednymi z najlepszych komedii ostatnich lat, do których niewątpliwie należy
The Office (UK). Jest to stworzony w 2001 roku przez brytyjskich tytanów rynku komediowego –
Ricky Gervais i
Stephen Merchant – 12-odcinkowy miniserial, który opowiada o pracy w biurze firmy zajmującej się handlem papierem. Gervais i Merchant za pomocą tego środowiska wyśmiewają ludzką hipokryzję, samozachwyt, niekompetencję i kompletny brak wyczucia, gromadząc te cechy w postaci menedżera Davida Brenta (Ricky Gervais).
Biuro w dużym stopniu bazuje na humorze postaci, ich realistycznych reakcjach na postępowanie Brenta oraz tym, jak zachowują się otoczone przez kamery. Formuła dokumentu pozwala na wykorzystanie nowych struktur narracyjnych, jak choćby tzw. gadające głowy – sceny, w których bohaterzy dzielą się z ekipą filmową – a pośrednio także z widzami – swoimi przemyśleniami.
Sukces
Biura zaowocował amerykańskim
The Office (US) z 2005 roku, który popularnością przebił oryginał i trwał aż 9 sezonów. Duży wpływ na to miała na pewno większa przystępność wersji US. Jednak moim zdaniem jest to zasługa fenomenalnego
Steve Carell. Wcielając się w Michaela Scotta – amerykański odpowiednik Brenta – stworzył on postać, którą śmiało można nazwać kwintesencją tragikomizmu.
W 2009 roku
Michael Schur – jeden ze scenarzystów
Biura US – stworzył własny mockument,
Parks and Recreation, który skupia się na pracy tytułowego Wydziału Parków i Rekreacji w fikcyjnym Pawnee w Indianie. Schur postanowił wykorzystać elementy, takie jak specyficzna, dynamiczna praca kamery czy gadające głowy – bez zaprzątania sobie własnej umiejscowieniem w fabule ekipy filmującej, ponieważ ta jest nieobecna. Ciągłe łamanie czwartej ściany jest w Parkach niczym nie wytłumaczone, co w najmniejszym stopniu nie przeszkadza w delektowaniu się jedną z najlepiej dobranych obsad w ostatnich latach i uroczym przekrojem amerykańskiego społeczeństwa w mikroskali miasteczka. Podobnie wygląda sytuacja w popularnym serialu
Modern Family.
Warto również wspomnieć o kanadyjskim
Trailer Park Boys, który poszedł w drugą stronę. Opowiada o patologicznych mieszkańcach osiedla przyczep kempingowych. Tutaj stylizacja na dokument jest wyraźna, ekipa filmująca to osobne postacie wchodzące w interakcje z otoczeniem, co stwarza nowe komediowe możliwości, z których twórcy chętnie korzystają.
Gdy telewizja skupiła się na komediach stylizowanych na dokumenty, kino poszło w kierunku dokumentów stylizowanych na komedie. Prym wiódł
Sacha Baron Cohen – twórca programu
Da Ali G Show – z którego pochodzi popularny
Borat: Cultural Learnings of America for Make Benefit Glorious Nation of Kazakhstan. Trik w tym filmie polega na przekonaniu wszystkich dookoła, że Sacha – jako Borat – to prawdziwa postać. Film kręcony był jako kazachski dokument, a w prawdziwe intencje aktora nie był wtajemniczony nawet kamerzysta. Natomiast mieszkańcy wioski, w której kręcono pierwszą scenę myśleli, że film będzie dokumentem o ubóstwie. Cohen pod płaszczykiem slapsticku i wulgarnego humoru, wykorzystując swój talent do improwizacji,
stworzył film, w którym wyśmiewa rasizm, homofobię, ksenofobię, seksizm... Właściwie wszystko, co Amerykanie ukrywają przed sobą, ale nie przed głupawym Boratem. Mimo kontrowersji film odniósł ogromny sukces.
Tym bardziej imponujące jest to, że zaledwie 3 lata po premierze Borata
– w 2009 roku
– ponowił swój wyczyn. Tym razem jako
Brüno – austriacki homoseksualny projektant mody, który również był jedną z postaci w
Da Ali G Show. Wykorzystując ponownie jedynie swój kunszt aktorski, przekonał ludzi, m.in. do oceniania wyglądu nienarodzonych dzieci celebrytów czy przeprowadzenia wywiadu o pomocy ubogim w studio, w którym za krzesła służyli nielegalni imigranci. Jednak nie udało się powtórzyć sukcesu Borata. Powody mogą być różne. Być może formuła się wyczerpała, zniknął element zaskoczenia, a może łatwiej było Amerykanom śmiać się z obcokrajowców niż z gejów. Nawet jeśli nie to było główną intencją.
Jeżeli podejście Sachy Barona Cohena wydaje się komuś ekstremalne, to blednie ono przy zachowaniu znanego aktora
Joaquin Phoenix. Razem z – niedawno nagrodzonym Oscarem –
Casey Affleck stworzył w latach 2009-10 film
I'm Still Here. Dokument skupia się na Phoenixie, który ogłosił wtedy zakończenie kariery aktorskiej i poświęcenie się hip-hopowi. Aktor całkowicie oddał się roli, zainspirowany absurdem amerykańskich reality show. Przez 2 lata udzielał wywiadów, koncertował, wdawał się w kłótnie i kreował własną rzeczywistość, również poza planem filmowym. Ostateczna wersja mówi, że film jest komentarzem odnośnie relacji gwiazda-konsument, ale pod koniec chyba nawet sam główny bohater nie wiedział już, co robi i w jakim celu. Niemniej konsternacja jego otoczenia sama w sobie sprawia, że warto obejrzeć
I’m Still Here.
Z niektórych elementów mockumentów, takich jak stylizowanej na amatorską pracy kamery czy naturalizmu postaci skorzystały też niezwykle w tym czasie popularne filmy typu found footage. Choć są nimi w większości horrory, to również zawdzięczają swoją popularność trafiającemu do widza realizmowi, pozwalającemu się łatwiej identyfikować z bohaterami. Bum na nie rozpoczęła premiera kultowego
The Blair Witch Project w 1999 roku. Tego typu filmy swój sukces w znacznym stopniu zawdzięczają kampanii reklamowej, która sugeruje, że wszystko wydarzyło się naprawdę.
Niski budżet i wysokie dochody Blair Witch Project sprawiły, że temat podchwyciły wielkie studia. Tak narodził się nurt, w którym najbardziej interesujące jest to, że ludzie przez lata chętnie chodzili na takie filmy do kina – na każdy Blair Witch Project czy
Cloverfield przypadało 5 sequeli znanego filmu o powoli otwierających się drzwiach. Ciężko się dziwić, że w końcu się przejadły i zostały zastąpione kntynuacją
The Purge. Pozostaje tylko żałować, że stało się to, zanim found footage jeszcze bardziej połączyło się z mockumentami, ponieważ komedii typu horror mock jest niewiele, a w odpowiednich rękach mogłyby być bardzo ciekawe.
Jeżeli miałbym polecić jakiegoś mniej znanego reprezentanta, to byłaby to antologia
V/H/S. Film składa się z kilku różnej jakości, krótkich historii. Najciekawszy segment to kilkunastominutowy
Amateur Night, dzięki ciekawej perspektywie pierwszoosobowej wprowadzonej za pomocą mini kamery w okularach protagonisty. W żadnym wypadku nie jest to sztuka wysoka, ale w natłoku leniwych
"][REC] czy
Paranormal Activity prezentuje się przyzwoicie i służy jako godny reprezentant umierającego gatunku.
Innym interesującym zjawiskiem jest jednorazowe wykorzystanie mockumentów w pojedynczych odcinkach seriali, które normalnie nie mają z tym gatunkiem wiele wspólnego.
Entourage,
House M.D.,
ER,
Grey's Anatomy,
The X-Files czy
The Simpsons – wszystkie wymienione seriale przynajmniej raz użyły formuły dokumentu dla złamania monotonii i mrugnięcia okiem w stronę widza, najczęściej w późniejszych sezonach i zazwyczaj udanie. Takie odcinki to – obok odcinków musicalowych – dla twórców najlepsza okazja do zabawy formą. Czasem może dojść nawet do odwrotnej sytuacji, gdzie jednorazowy mockument, rodzi cały serial. Tak było w przypadku
Curb Your Enthusiasm scenarzysty
Seinfeld Larry David.
Nie ma wątpliwości, że mockumenty przejadły się widowni. Takie hity, jak
Biuro czy
Parks and Rec już się skończyły. Natomiast
Trailer Park Boys i
Modern Family powoli zmierzają w tym samym kierunku. Wielkie marki found footage zostały zastąpione nowymi, w klasycznym stylu, a
The Dictator Sachy Barona Cohena zakończył się klapą. Oczywiście, pojawiają się mniej lub bardziej udane produkcje, takie jak netfliksowy
American Vandal, ale jest to raczej łabędzi śpiew mockumentów. Pozostaje mieć nadzieję, że producenci pozwolą im odejść z godnością i że podobny los czeka ponure, poważne i realistyczne filmy o superbohaterach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h