Produkcje Iron Man i Thor zapisały się więc w annałach ekranowych popisów superbohaterskich jako filmy udane i kładące podwaliny pod dzieła jeszcze lepsze. Pamiętajmy w każdym razie, że rodziły się one również w czasie kłótni o ostateczną wersję scenariusza, które to potyczki po latach będą tłumaczone właśnie jako wyświechtane do bólu „różnice w artystycznej wizji”. Bomba w Marvelu i jego okolicach nieustannie jednak tykała, a wybuch nastąpił w najmniej spodziewanym momencie: Joss Whedon nie do końca był zadowolony z tego, co studio zrobiło z jego Avengers: Age of Ultron. Co prawda reżyser podkreślał swoją wdzięczność za zaufanie, jakim obdarzali go przez lata decydenci Domu Pomysłów, lecz w różnych wywiadach i oświadczeniach opisywał, które niewykorzystane sceny w ostatecznej wersji filmu powinny się, jego zdaniem, znaleźć. Dowiedzieliśmy się też m.in., jak trudna jest współpraca z Marvelem, co frustruje Whedona w tej kooperacji i w jaki sposób studio nieustannie rzucało twórcy kłody pod nogi. W jednej tylko chwili okazało się, że za naczelnym młotkowym Wszechświata, Thorem, i luksusowym życiem Tony’ego Starka, przyczaiło się bliżej nieokreślone zło w relacji reżyser – studio, a Dom Pomysłów niekiedy staje się tychże idei Fabryką czy Wyciskarką. No url Ciekawy przypadek Jossa Whedona (dobór słów nieprzypadkowy; reżyser wydaje się cofać w rozwoju kariery, a przeklętego Marvela raczy już zapewnieniami, że z chęcią nakręciłby produkcję o Czarnej Wdowie) to jednak nadal nic w porównaniu z tym, co dzieje się, gdy twórcy mniej lub bardziej przypadkiem trafiają do odpowiedzialnej za komiksowe adaptacje filii 20th Century Fox. Matthew Vaughn pracował nad filmem X-Men: The Last Stand tak długo, że nikt nawet nie wie, kiedy za kamerą (jak się przyjęło - z powodów "osobistych i zawodowych") zmienił go Brett Ratner. W końcu jednak do studia przybył Josh Trank, któremu powierzono misję niemalże niemożliwą: przygotować solidną produkcję o Fantastycznej Czwórce. W tym przypadku Szekspirowska tragedia zmieszała się z absurdalną komedią sytuacyjną. Trank reżyserem był bowiem tylko na papierze – w pewnym momencie przestał pracować nad swoim dziełem, kto inny przygotowywał montaż czy dokrętki, a konflikt z włodarzami firmy i obsadą systematycznie narastał. Pojawiały się doniesienia o rękoczynach na planie, co jest o tyle dziwne, że – według zapewnień samego zainteresowanego – Trank miał już dużo wcześniej gotową swoją, „fantastyczną” w dodatku wersję produkcji. Ze społeczności filmowców został jednak wykluczony z wilczym biletem, a przerzucanie się winą za fatalne przyjęcie The Fantastic Four trwa po dziś dzień. Na komiksowej historii zaważyło kiedyś powtórzone za rzymskim poetą Juwenalisem przez Alana Moore’a pytanie: Kto strzeże strażników? Jeśli przyłożymy je do opisu sytuacji, w jakiej znajdują się reżyserzy produkcji komiksowych, okaże się, że stoi za nimi cała rzesza ludzi. Włodarze wielkich studiów filmowych ani myślą dawać wolną rękę twórcom, którzy dostają przecież do dyspozycji naprawdę pokaźne budżety na realizację swoich pomysłów. Jest też problem marki, która w przypadku finansowej czy artystycznej klapy siłą rzeczy ucierpi. Całe zjawisko nie jest co prawda w kinie nowe, by przywołać tylko przykłady problemów, z jakimi zmagali się Francis Ford Coppola na planie Apocalypse Now czy Ridley Scott w trakcie prac nad Kingdom of Heaven. Jednak w przypadku reżyserów komiksowych ekranizacji zdecydowanie przybiera ono na sile w krótkich odstępach czasowych.
Źródło: Warner Bros.
Nie wiemy więc, czy jakiekolwiek studio zaufa jeszcze bezgranicznie pomysłom Zacka Snydera. Trudno też przewidzieć, jak potoczą się losy Davida Ayera, który stworzył Suicide Squad, podczas gdy wszem wobec podejrzewa się, że to niekoniecznie musi być jego wizja artystyczna. X Muza stała się środowiskiem wyrachowanych gier i generowania zysków, które owocują brakiem zaufania twórców do decydentów i odwrotnie. Pierwsi stają się marionetkami w rękach drugich, koło się zamyka, a paniczny strach przed porażką wychodzi na światło dzienne z prędkością karabinu maszynowego. Hipotetyczna zagłada może dotknąć wszystkich: w Marvelu nikt nie otwiera szampanów, gdy potyka się DC (i, zapewne, odwrotnie), reżyserzy stają się powoli trybikami większej machiny czy niekiedy nawet wyrobnikami, a wielkie studia w kierunku filmowców wysyłają prosty komunikat – "sorry, nie zaufamy wam do końca". Co gorsza, cierpią na tym widzowie, którzy zamiast czerpać przyjemność z seansu, muszą najpierw solidnie się zastanowić, na czyją wersję produkcji właśnie wybierają się do kina. Nawet gdy dojdziemy do jakiejś istotnej konkluzji może się okazać, że na postawione w tytule niniejszego tekstu pytanie jest tylko jedna (bez)sensowna odpowiedź: pomidor. Jak doskonale wiemy - czasem jest zgniły, czasem świeży.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj