Rozmowa, jaką kilka dni temu przeprowadziliśmy z Tomaszem Bagińskim była tak obszerna, że podzieliliśmy ją na dwie części. Pierwszą połowę mogliście przeczytać jeszcze przed premierą Operacja Bazyliszeknajnowszego filmu z cyklu Legendy Polskie. Dziś czas na część drugą. Tylko uprzedzamy – jeśli nie widzieliście jeszcze filmu The Accountant z Benem Affleckiem, to rozmawiając o nim, trochę spojlerujemy....   Kamil Śmiałkowski: Jaki planujesz rytm Legend w przyszłym roku? Do tej pory masz cztery, czy licząc już Jagą, pięć filmików plus opowiadania. Jak będzie dalej? Tomasz Bagiński: Właśnie o tym rozmawiamy. Zastanawiamy się, co będziemy robić dalej, w jakiej formule te historie będą rozszerzane, czy dalej będziemy robić krótkie filmy, czy fabułę, czy coś jeszcze innego – gry, opowiadania, książki, komiksy. Na razie wszystko się dobrze sprawdza z odbiorcami. Są dobre reakcje na nasze filmy. I wydaje mi się, że dlatego, że nie ma takich rzeczy w Polsce. Nawet jeśli zdarzają nam się potknięcia, nie zawsze coś wyjdzie, to jesteśmy jedyni. Taka oferta zniknęła z polskiego kina dwadzieścia lat temu. Gdzieś w okolicach Kiler. Potem się już tylko potykali na kinie popularnym. Potem to już nie wróciło. Chociaż może nie Kiler, może Chłopaki nie płaczą. To ja już wolę nawiązanie do Kilera. Nie, to był dobry film. Chłopaki nie płaczą, przy wszystkich swoich wadach, byli fajnym filmem. I do dziś żyją z nich cytaty. Zresztą Olaf jest genialny, jeśli chodzi o pracę nad tekstem. Przed zdjęciami wspólnie popracowaliśmy jeszcze nad dialogami do Operacja Bazyliszek i sporo w nich pozmienialiśmy. I kilku scen bardzo żałuje. Zostały na stole montażowym bardzo śmieszne dialogi, wymiany tekstów, ale one już opóźniały. Masz czasem bardzo śmieszny dialog, ale jak długo można... I może to jest powód, by kiedyś wydać to wszystko na DVD? Bo ja wiem. Właśnie można zobaczyć making of do Twardowsky 2.0, gdzie jest piękna dwuminutowa wiązanka nieudanych dubli i scen, które poszły do kosza. Z Bazyliszka będzie jeszcze więcej, bo jest kilka naprawdę dobrych dialogów między Michaliną i Pawłem czy wymian między Olafem i Pawłem, które trzeba było przyciąć, bo za długo się to ciągnęło. Bo widz internetowy musi być tak co minutę smagany tym bacikiem uwagi. Trzeba go popędzać, to nie jest kino. Stąd te filmy są takie trochę krotochwilne. My zdajemy sobie sprawę, że są takie trochę pośpieszne... Ale trzeba pracować pod konkretne medium? No właśnie. One są robione pod YouTube’a, pod internet, pod oglądanie przez chwilę, przy okazji, przy lunchu, są kierowane w taką właśnie grupę docelową. Wspomniałeś o obsadzie. Jak to teraz jest? Już nikt Ci nie odmawia? Na razie nikt mi nie odmówił. Ale może się tak przecież zdarzyć. W drugim Twardowskym mieliśmy taki pomysł, żeby zagrał Matt Damon, ale po podsumowaniu w końcu doszliśmy do wniosku, biorąc pod uwagę wszystkie kwestie budżetowe, że nawet jeśli się zgodzi, to będzie trochę przerost formy nad treścią. Ale to było w okresie popularności The Martian, więc byłoby zabawne, gdyby się tam pojawił. Była tam taka scena, że on miał być taką nagrodą pocieszenia, gdy diablica nie jest w stanie złapać Twardowsky’ego, to dorywa Marsjanina. Dobrze, zostawmy już Legendy i rozumiem, że nie zagłębiając się w tej chwili w temat Wiedźmina... Z Wiedźminem nawet gdybym się chciał podzielić różnymi rzeczami (bo nie stoimy w miejscu i cały czas coś robimy), to jeszcze nie mogę... To umawiamy się, że jak tylko będziesz mógł, to dzwonisz... Tak, tak zrobimy. No to przechodzimy do tradycyjnej części naszych rozmów, czyli co tam ostatnio oglądaliśmy. O, tak, dobra. Ja jestem co prawda ostatnio mocno spóźniony z oglądaniem rzeczy, ale nadrabiam. W końcu obejrzałem Sense8, ten serial Wachowskich. Bardzo dziwna propozycja, z niełatwą krzywą wejścia... Trudno zacząć? No właśnie. Pierwsze dwa odcinki są takie... Moja marketingowa głowa mówi, że gdyby trzeci odcinek tego serialu był pierwszy, to byłoby to kilka razy bardziej popularne. Wtedy się naprawdę ciekawie zaczyna to rozpędzać. Ale bardzo mi się podobało. Muzyka, montaż, to w jaki sposób te światy się między sobą przenikają. Rewelacja. Bardzo mi się też podobał – podobnie trudny do wejścia serial The Get Down. Też z Netfiksa. Oczywiście dużo się słyszało o tym serialu... Że najdroższy... Zacząłem to oglądać i na początku nie byłem do tego przekonany. Nie widziałeś tych pieniędzy? Tak, bo one poszły głównie na licencje muzyczne i na czas. Czekali aż muzyka zostanie napisana. Ale to, co tam się dzieje z montażem, jest nieprawdopodobne. To jest absolutne mistrzostwo świata, jak tam z chaosu rodzi się porządek. To się dzieje zarówno na poziomie muzycznym, jak i na poziomie obrazu. I ten obraz służy muzyce. Rzadko kiedy widuje się coś tak dopracowanego montażowo, jeżeli chodzi o telewizję. Bo przecież nigdy nie ma na to czasu. Montażyści zwykle nie siedzą tak długo, by przydziubać, przyciąć, a tam faktycznie czuje się, że siedzieli tygodniami i męczyli do najdrobniejszych detali. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Obejrzałem też parę zaległych sezonów The Big Bang Theory. To... Nałóg? Nie, to taka sytuacja, że jak się człowiek stresuje – a ja miałem ostatnio dużo stresów – to nie ma się siły na ciężkie rzeczy. Ja na przykład dopiero teraz oglądam Stranger Things i bardzo mi się podoba. Świetny serial. Ale żeby się do niego zabrać najpierw myślisz – duża kolubryna, trzeba te wszystkie odcinki przyswoić, zamknąć się na te dziesięć – dwanaście godzin, wsiąknąć w ten świat. A mając sporo rzeczy na głowie, które cię męczą, stresują, nie masz na to ochoty. To odpalasz sobie takie Big Bang Theory, które jest krotochwilną, głupawą zabawą i może nie jest to momentami naprawdę dobre, ale w tym czasie możesz sobie robić kanapkę, możesz zajrzeć na Facebooka i gdzieś tam ten serial wchodzi. Na tej samej zasadzie oglądam Brooklyn Nine-Nine, który jest porównywalny i zadziwiająco momentami niegłupi. A teraz jestem bardzo ciekawy serialu The Young Pope. Tego jeszcze nie widziałem, za to wziąłem się za The Crown, to o młodej królowej Elżbiecie i zassało mnie natychmiast. No widzisz. Bo te ciężkie wymagają gotowości na zassanie. Trzeba być przygotowanym na to, że należy to oglądać z uwagą przez kilkanaście godzin. Nawet jeśli to rozłożysz na kilka wieczorów, to i tak jest to kilkanaście godzin twojego czasu. I trzeba tę uwagę poświęcić. I pewnie dlatego ostatnio mało oglądałem. Obejrzałem jeszcze parę filmów. Co konkretnie? Obejrzałem taki film The Accountant. O, mnie się bardzo podobał. Ja mam mieszane uczucia. Miałem wrażenie, że tam jest pięć różnych filmów. Ale to jest świetnie pozapinane, połączone... Nie, daj spokój. Wątek śledztwa jest kompletnie niepotrzebny w całym filmie. Wywalasz go i nic się nie dzieje. Dla mnie wszystko pasowało i było świetnie poprzeplatane. No nie. Tak by było, gdybyś nie mógł usunąć żadnego z tych wątków. A tam naprawdę, bierzesz wątek śledztwa, usuwasz i ten film jest tylko lepszy. Naprawdę niczego nie tracisz. Jak się chwilę zastanowisz – ta opowieść J. K. Simmonsa – takie najnudniejsze 10 minut w filmie – gdy jedzie tą retrospekcją... to nie jest potrzebne do niczego. Jego postać, ta dziewczyna, która ich śledzi – to jest niepotrzebne i niczego nie wnosi. Oni nie zmieniają w żaden sposób działania bohatera. Ale oni tak naprawdę są naszym przewodnikiem. Patrzymy na tę historię z ich perspektywy. No tak. Główny bohater nie mówi dużo o sobie, działa głównie swoją fizycznością, więc oni są postaciami, które mówią, kim on jest. Tylko moim zdaniem można to było zrobić sprytniej w ramach pozostałych wątków. Nie przepadam też w tym filmie za wątkiem ojca, brata i retrospekcji. To też już było za dużo. No dobra, to przyznaj chociaż, że aktorsko było bardzo dobrze. Słuchaj, miałem przedziwne uczucie, bo oglądałem to i miałem wrażenie, że widzę arcydzieło, a potem, że totalny crap. Taka amplituda. Generalnie jestem bardzo zadowolony, że obejrzałem ten film, bo miał momenty, które rzeczywiście trzymają w napięciu, które łapią za gardło, i jest świetnie zagrany, i świetnie to działa. Jednocześnie byłem zadowolony i zawiedziony. To jest wyjątkowy film. Coś absolutnie do zobaczenia, żeby wyrobić sobie własne zdanie. Bo to rzadkość, by wyjść z seansu z równoczesnymi odmiennymi uczuciami. Podobnie miałem z Suicide Squad. Tu też byłem bardzo zadowolony i zawiedziony równocześnie. To tu się z Tobą zgodzę, ale przy Księgowym pozostanę przy stwierdzeniu, że mnie ten film urzekł. A Doctor Strange już widziałeś? Wciąż jeszcze nie. Męczyłem się z jetlagiem w ubiegłym tygodniu, no i kończyliśmy Bazyliszka. Pewnie obejrzę w tym tygodniu, bo słyszałem dużo dobrego z wielu stron, i za Oceanem, i od znajomych. Byłem też w Stanach na imprezie z okazji tego filmu, więc wypada zobaczyć. A i to jest też fajna historia. Gdy tam trafiłem widać było, że to sama branża, choć impreza była w założeniach raczej dla dzieciaków, o podstawach naukowych świata Doktora Strange’a. I ani jednego dziecka. Sami dorośli, stojący grzecznie w kolejce... Czyli w Hollywood już nawet nie biorą ze sobą dzieci jako pretekstu przyjścia na coś takiego... Tak, trzysta osób stoi w kolejce z plakietkami na wejście na event. Można tam było sobie dotknąć młota Thora, zrobić sobie zdjęcie z tarczą Kapitana Ameryki – tymi prawdziwymi rekwizytami z filmów plus oczywiście jakieś wykłady naukowe. Pomyślałem, że to taki znak czasów. Co się dzieje z tymi ludźmi? Trzysta dorosłych osób, nikt nie pali, bo to Los Angeles. Impreza dla dzieci. Przedziwne. To jeszcze powiedz coś o tej imprezie, z której przysłałeś mi zdjęcie nagrody dla Sapkowskiego.
fot. Tomasz Bagiński
To była prosta sprawa. Podczas jednego spotkań z panem Andrzejem, bo co jakiś czas widzimy się i aktualizujemy nawzajem wiedzę – co dzieje się z książkami, a co z filmem – poprosił mnie, bym odebrał za niego nagrodę. Bo on wybierał się za chwilę na Eurocon, niedawno wrócił z Chin. Ileż można latać... Nie było mu po drodze. No właśnie. A mnie akurat było. Bo miałem jakoś wtedy wracać z Los Angeles, więc wystarczyło trochę zboczyć z kursu, wpaść na jeden dzień na imprezę dla największych pisarzy fantasy w Ameryce. Odebrałem nagrodę w jego imieniu, co się tam bardzo spodobało, że ktoś pojawił się i odebrał. Ale to impreza bardzo branżowa, specjalistyczna, nieporównywalna nawet z polskim Polconem. Tam jest bardzo mało fanów, przede wszystkim pisarze i wydawcy. Więc byłem tam raczej z innej bajki. Obcy w obcym kraju. Poznałeś kogoś ciekawego? Byłem tam tylko jeden dzień, czy właściwie jedną noc. Poznałem amerykańskiego wydawcę Sapkowskiego, który – jak się okazało – wydaje też Jamesa S. A. Coreya, czyli to książki będące pierwowzorem serialu The Expanse, z którym z kolei my jesteśmy związani przez producentów Wiedźmina, więc znowu się okazało, jaki ten świat jest mały. Dostałeś tylko ten dyplom, czy jeszcze była do tego jakaś statuetka? Statuetka dojedzie w styczniu. Grawerują podpis jak na tych z Oskarów? Muszą ją w ogóle zrobić. Bo w tym roku mieli konkurs na nową statuetkę. I nie zdążyli ich zrobić na imprezę. Więc nikt nie dostał. Czyli nie tylko u nas są różne zabawne opóźnienia. To ładna puenta rozmowy.
.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj