Panowie:
Johnny Depp
W ostatnich latach faktycznie Depp nie wybiera najlepszych filmów, ale ta zła passa przecież kiedyś się skończy. Wciąż gra dużo i potrafi zagrać dobrze. W poprzedniej dekadzie zdobył trzy oscarowe nominacje za bardzo zróżnicowane kreacje („The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl”, „Finding Neverland” i „Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street”). Myślę, że zasłużył na jeszcze kilka i to już wcześniej. Dziś to najsłynniejszy ekranowy ekscentryk w branży i równocześnie, mimo pięćdziesiątki na karku, wciąż idol nastolatek. Do Oscara brakuje mu jednej wyrazistej i równocześnie zrozumiałej dla kolegów z branży roli (niekoniecznie u Tima Burtona). Może „Black Mass”? [video-browser playlist="748063" suggest=""]Robert Downey Jr.
Jedna z największych obecnie gwiazd Hollywood i równocześnie naprawdę świetny aktor. Nawet jego biografia (pełna zakrętów, kłopotów i triumfów nad własną słabością) nadaje się na oscarowy film. Robert ma w dorobku dwie nominacje („Chaplin” z 1992 r. i „Tropic Thunder” z 2008 r.) i zapewne jeszcze niejedną przed sobą. Pewnie członków Akademii drażni trochę to, że Downey Jr. gra z sukcesami w wielkich blockbusterach, ale przecież pomiędzy kolejnymi Iron Manami czy Sherlockami Holmesami ma czas, by zagrać też np. w „The Soloist” czy „The Judge”. Potencjalnie to były obrazy na granicy zainteresowań osób przyznających Oscary. Miejmy nadzieję, że za którymś razem się uda, bo potencjał w tym aktorze jest naprawdę potężny. [video-browser playlist="748064" suggest=""]Jake Gyllenhaal
Jake ma w kolekcji jedną nominację do Oscara - za rolę kowboja-geja w „Brokeback Mountain” - ale moim zdaniem już kilka lat wcześniej, w swym pierwszym głośnym filmie, „Donnie Darko”, otarł się o aktorskie mistrzostwo (a miał zaledwie 21 lat). Późniejsze role: „Jarhead”, „End of Watch”, „Prisoners”, a zwłaszcza zeszłoroczny „Nightcrawler” to były kreacje wielkie i nadzwyczaj różnorodne. Ciekawe, czy Akademia zauważy tegoroczne „Southpaw”. Co jak co, ale jego kreacja w tym filmie zasługuje na najwyższe uznanie. [video-browser playlist="748065" suggest=""]William H. Macy
Wybitny aktor, który równie dobrze czuje się w głównej roli, co w małym epizodzie, w kinie i w telewizyjnym serialu. W ostatnich latach skupił się na tym ostatnim, mistrzowsko grając nieodpowiedzialnego ojca rodu, Franka Gallaghera, w serialu „Shameless”, ale wciąż czekamy na wielką rolę Macy'ego w kinie. Nominację do Oscara dostał raz za „Fargo” z 1996 r., choć zasłużył jeszcze przynajmniej na kilka (zwłaszcza za „Coolera”). Macy mimo 65 lat wciąż dużo gra, więc liczę, że w końcu i on zdobędzie należyte mu laury. [video-browser playlist="748066" suggest=""]Edward Norton
W krąg zainteresowań Akademii Norton wrócił w zeszłym roku nominacją za „Birdman”. Wcześniejsze dwie dostał jeszcze w XX wieku (za „Primal Fear” z 1996 r. i „American History X” z 1998 r.). I był to sam początek jego aktorskiej drogi. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czemu nie dostał kolejnych chwilę potem, że wspomnę tylko o rok późniejszym „Fight Club” czy „25th Hour”. Jego wielki aktorski talent jest niekwestionowany, acz wciąż nie znajduje on potwierdzenia w statuetce Oscara. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że skoro Akademia sobie o nim przypomniała, to już nie zapomni. [video-browser playlist="748067" suggest=""]
Strony:
- 1 (current)
- 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj