FILMY
Zazwyczaj mam tu listę 20 ulubionych filmów danego roku, ale tym razem jest tylko 18. Nie chciałem upychać niczego na siłę, więc na liście są tylko pewniaki, co do których nie miałem wątpliwości. 18. Ad Astra: Ku gwiazdom – odyseja kosmiczna 2019, z bardzo oszczędnym w ekspresji Bradem Pittem i bardzo wolnym tempem, ale też pięknymi zdjęciami i świetnie wyglądającymi efektami specjalnymi. Szkoda, że Akademia Filmowa nie doceniła ich kunsztu przy Oscarowych nominacjach. 17. Zombieland: Kulki w łeb – warto było czekać 10 lat na powrót oryginalnych scenarzystów pierwszej części, którzy stworzyli naprawdę godny sequel; mocno pojechany, wulgarny i krwawy, pełen czarnego humoru, z totalnie absurdalną sceną po napisach, którą trzeba zobaczyć. 16. John Wick 3 – seria Johna Wicka wyniosła kino akcji na inny poziom; jest jak uliczne graffiti wystawiane w nowoczesnym muzeum sztuki. Trzecia część udowadnia, że nawet dodając cyferki do sprawdzonej formuły, można wciąż być kreatywnym i ambitnym, podnosząc samemu sobie poprzeczkę. 15. Przemytnik – Clint Eastwood ma 89 lat i wciąż wystarczająco dużo sił witalnych, by nakręcić i zagrać w emocjonalnej, wzruszającej historii na faktach. Jego styl jest subtelny, sposób narracji wręcz niedzisiejszy, ale nadal ma w sobie to coś i potrafi wycisnąć z oczu widza niejedną łzę. 14. Lighthouse – Robert Eggers to jeden z najciekawszych przedstawicieli nowej fali horroru, a jego najnowszy film to gratka nie tylko dla miłośników strachu. Lighthouse to przede wszystkim najładniejsze zdjęcia tego roku i porywający pojedynek aktorski Roberta Pattinsona i Willema Dafoe, który być może zagrał tu najlepszą rolę w swojej karierze. Nieoczywisty, niepokojący, nienormalny. 13. Nazywam się Dolemite– mocne zaskoczenie; spodziewałem się niezłej komedii, dostałem interesujący, zabawny i mądry film biograficzny, do tego godny powrót Eddiego Murphy'ego, w najlepszej roli, jaką zagrał od dokładnie 20 lat. Miło też znowu widzieć Wesleya Snipesa na ekranie. Można położyć na półce obok Disaster Artist i Eda Wooda. 12. Midsommar. W biały dzień – Ari Aster wyrasta na nowego króla psychodelicznego horroru, zaczynam też podejrzewać, że niekoniecznie jest on zdrowy na umyśle; tym lepiej dla nas widzów, bo reżyser Hereditary po raz kolejny stawia wysoko poprzeczkę, dostarczając dziwny, oryginalny i artystyczny przerażacz, którego kilka scen może zostać na długo w głowie, czy się tego chce, czy nie. 11. Rocketman – biograficzny film o Eltonie Johnie jest wszystkim tym, czym powinno być, a nie było Bohemian Rhapsody; odważną wycieczką po szalonym umyśle słynnego muzyka, nieprzemilczającą niewygodnych faktów z jego życia, z rewelacyjną rolą Tarona Edgertona i zręcznie wplecionymi wstawkami muzycznymi. Nie jestem fanem musicali, ale ten mnie wprost urzekł. 10. Na noże – Rian „subverting expectations” Johnson dostarczył kolejną w swojej karierze świetnie napisaną historię, a w czasach w których reżyserowie tak rzadko sami piszą sobie scenariusze, Rian wyrasta na jednego z najjaśniejszych, nowych przedstawicieli tego wymierającego gatunku. Na noże to misternie utkana pajęczyna zbrodni z jadowitym humorem i fantastyczną obsadą, która bawi od początku do końca. 9. Ból i blask – pierwszy film Almodovara, który polubiłem; być może dojrzałem do nich, a może po prostu jest on lepszy od pozostałych reżysera? Tego nie wiem, wiem jednak, że to bardzo ładny, intymny i emocjonalny film o miłości, ze świetną rolą Banderasa i jednym z najlepszych i najbardziej poruszających monologów, jakie widziałem w tym roku. 8. Le Mans '66 – wysokooktanowa rozrywka. Świetne role Damona i Bale’a, dobre dialogi i muzyka, ale to zdjęcia i praca kamery w scenach wyścigów są najjaśniejszym punktem filmu. James Mangold po raz kolejny udowadnia, że jest reżyserem, z którym należy się liczyć. 7. Vice – Adam McKay, twórca świetnego The Big Short po raz kolejny w sposób brawurowy i wciągający opowiada o amerykańskiej historii współczesnej, tym razem zabierając nas za kulisy brudnego świata polityki. Rewelacyjny Christian Bale, który kompletnie wsiąka w rolę Dicka Cheneya i równie fantastyczni Steve Carell i Amy Adams, w często mocno niepokojącej opowieści, która tylko z pozoru dzieje się tak daleko od nas. 6. Pewnego razu... w Hollywood – klimat aż wylewa się z 9. filmu Quentina Tarantino, który jest takim perfekcjonistą, że momentami aż ciężko uwierzyć, że nie ogląda się jakiejś zapomnianej perły z lat 70., tylko obraz nakręcony w roku 2019. Reżyser zadbał o każdy szczegół, zabierając widza w nostalgiczną podróż do Los Angeles czasów jego dzieciństwa. Można się rozwodzić nad wspaniałym aktorstwem, zdjęciami, muzyką i nieprzewidywalnością tej z pozoru przewidywalnej historii; dość powiedzieć, że ten film po prostu ma to, czego brakuje tak wielu innym - duszę. 5. Irlandczyk – maestro Scorsese komponuje swoją zapewne ostatnią symfonię gangsterską w karierze i robi to z klasą i mistrzostwem godnym klasyków pokroju Dawno temu w Ameryce. To film o przemijaniu i próbie bycia nieśmiertelnym, z legendami kina, które raz jeszcze przypominają nam, dlaczego legendami się stały; Al Pacino daje tu istny popis w swej najlepszej roli od kilkunastu lat, na którą jako fan wprost nie mogłem się napatrzyć. Irlandczyk dostarczył mi też duet Pacino/DeNiro, o jakim marzyłem od czasu Gorączki. 4. Alita: Battle Angel – najbardziej niedoceniony film roku, o którego kontynuacji marzę, co przy niezbyt dobrym zarobku w Box Office może się okazać trudne. Majstersztyk efektów specjalnych i rekreacja cyberpunkowego stylu anime, wyglądająca jak pełnoprawny film Jamesa Camerona (choć reżyseruje Rodriguez). Sceny akcji zmiatają konkurencję, a technika performance capture posunięta jest tu do granic możliwości – wg twórców, samo oko Ality jest bardziej skomplikowaną animacją niż cały Gollum. Oglądając film, wierzę im na słowo. 3. Avengers: Endgame – co można powiedzieć o tym filmie, co jeszcze nie zostało powiedziane? My fani popkultury jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami, mogliśmy uczestniczyć na bieżąco w tej 10-letniej, wielkiej przygodzie Marvela, która nie mogła zakończyć się bardziej epicko. Na coś o podobnej skali przyjdzie nam pewnie poczekać kolejne 10 lat (chyba że pan Cameron się mocno zepnie), ale pewne jest jedno; Avengers: Endgame to współczesna definicja słowa blockbuster, po którego obejrzeniu każdy inny drogi film rozrywkowy wygląda jak Daewoo Matiz. 2. Joker – to nie film, to przeżycie duchowe szarpiące nerwy, wbijające szpilki w ciało, wgryzające się w mózg, wdeptujące widza w ziemię. Trzeba zobaczyć, by uwierzyć. Joker jest tak brudny, że ma się po nim ochotę na prysznic, wywołuje realny niepokój i zostawia z pustką emocjonalną. Paradoksalnie, wbrew krucjacie medialnej, jaka była w niego wymierzona, Joker nie nawołuje do przemocy, tylko ją perfidnie obrzydza. Absolutnie wielki film i najlepsza rola roku, nawet kilku ostatnich lat, w wykonaniu nieludzko niesamowitego Joaquina Phoenixa. 1. Parasite – batalia o pierwsze miejsce była trudna, ale po ostrych przemyśleniach, zwyciężył Parasite - brawurowy miks gatunków, połączonych ze sobą mistrzowsko w najbardziej oryginalnym filmie, jaki widziałem od lat. Wszelkie zachwyty i nagrody jak najbardziej zasłużone, a z samej Korei Południowej nic tak bardzo nie powaliło mnie od czasu Oldboya Park Chan-wooka. Parasite trzyma w napięciu, zaskakuje, bawi, straszy, daje do myślenia i zostawia widzowi furtkę do własnej interpretacji. To zdecydowanie jeden z najciekawszych obrazów o podziałach klasowych jakie powstały, zestawiający ze sobą skrajności biedy i bogactwa w sposób empatyczny i niefaworyzujący żadnej ze stron. Absolutny must see.
Strony:
- 1
- 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj