Kluczem do dobrego filmu wojennego jest ciekawa historia, czyli coś o czym nasi rodzimi twórcy przy Legionach czy Piłsudskim kompletnie zapomnieli, kierując się jedynie jak najdokładniejszym oddaniem prawd historycznych, zgodnością faktów, aniżeli samą opowieścią. Sam Mendes dużo luźniej podchodzi do tego tematu, jego celem jest wprowadzenie widza w świat wojny, wciągnięcie go do świata przedstawionego do tego stopnia, by poczuł się uczestnikiem wydarzeń, by poczuł się jak na wojnie. Trzyma go w zabłoconych okopach i daje poczucie klaustrofobicznej ciasnoty. W takich okolicznościach poznajemy dwóch młodych żołnierzy Schofielda (George MacKay) i Blake’a (Dean-Charles Chapman), którzy pewnego dnia zostają wysłani przez generała na specjalną misję. Mają ostrzec brytyjski oddział przed niemiecką zasadzką. Zadanie z pozoru łatwe, gdyby nie droga, jaką obaj bohaterowie muszą przebyć, by ów rozkaz wykonać. Reżyser, który jest także współautorem scenariusza postawił na realizm piekła wojny. Jego bohaterowie nie są ludźmi ze stali, których nic nie rusza. Widzimy, jakie piętno odcisnęło na nich okrucieństwo wojny, którego świadkami stali się na froncie. Bardzo często nie reagują racjonalnie na to co się dzieje, ale nie ma się im co dziwić. Działają pod wpływem stresu i strachu. Są permanentnie zmęczeni, co także ma ogromny wpływ nie tylko na spowolniony czas reakcji, ale trzeźwość oceny sytuacji. Często popełniają błędy, ale widz, rozumiejąc ich położenie, im te błędy wybacza. Jest w stanie ich zrozumieć i się z nimi utożsamić. W 1917 nie ma bohaterów kierujących się tylko patriotycznymi pobudkami. Tu każdy walczy o przetrwanie zarówno po jednej jak i po drugiej stronie konfliktu. Pod tym względem produkcji Mendesa blisko do Szeregowca Ryana. Aktorsko film stoi na bardzo wysokim poziomie. Każdy z bohaterów został świetnie rozpisany i nawet jeśli na ekranie pojawia się tylko na kilka minut, to zostaje przez widza zapamiętany. Na drugim planie zobaczymy chociażby: Benedicta Cumberbatcha, Marka Stronga, Colina Firtha czy Andrew Scotta. Jednak największe słowa uznania należą się Georgowi MacKayowi i Deanowi-Charlesowi Chapmanowi, którzy wzbili się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, pokazując pełen wachlarz emocjonalny. Jestem szczególnie oczarowany Chapmanem, którego ostatni raz widziałem w Grze o Tron, gdzie grał Martyna Lannistera i jakoś nie wykazywał wtedy tak wspaniałych predyspozycji aktorskich. I choć historia jest tu ważna, to ważniejszy zdaje się rozmach wojny, jaki Mendes nam ukazuje. Od czasu Dunkierki Nolana nie mieliśmy w kinie tak dopieszczonego filmu wojennego od względem wizualnym. To istne dzieło sztuki. Ogromna w tym zasługa Rogera Deakinsa, którego zdjęciami zachwycaliśmy się już w Blade Runnerze 2049 czy Sicario. Widz czuje jakby razem z żołnierzami przemierzał płonące miasta, francuskie pola czy ciasne zabłocone okopy. Zdjęcia operatora są zarówno piękne jak i przerażające. Ukazują nam ogrom wojny, zniszczenie, jakie za sobą niesie. Te obrazy na długo pozostają w pamięci. Coś czuję, że Deakins dostanie za ten film Oscara. 1917 to moim zdaniem najlepszy film w dorobku Sama Mendesa i zarazem pozycja, która na dobre uplasuje się w czubie najlepszych filmów wojennych, do których chętnie będziemy wracać. Brytyjski reżyser udowodnił także, że w tym gatunku filmowym można jeszcze wiele pokazać w oryginalny sposób, nie kopiując dzieł poprzedników.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj