Ci, którzy życzą mi śmierci to film pełny skrajności. Z jednej strony ma on ambicje bycia czymś więcej niż zwyczajnym thrillerem. Solidnie jest to budowane na przykładzie głównej bohaterki granej przez Angelinę Jolie, która przeżyła traumę, a cała historia jest jej ratunkiem. Pozwala bohaterce stawić czoła strachowi i zmierzyć się z demonami, które ją trapią od feralnej akcji. Tutaj zaczyna się kłopot, bo choć aktorsko Jolie wyciąga ten wątek na wyżyny, szybko objawia się widzom jego banalność i emocjonalna prostota. To właśnie scenariusz jest największym problemem produkcji. Historia kobiety to odtwarzane gatunkowe schematy bez najmniejszej chęci głębszego spojrzenia na poruszane zagadnienia. Niestety, scenariuszowe banały przypominają kino klasy B. Bez szczegółów i emocjonalnej autentyczności. Taylora Sheridana poznaliśmy z dobrego scenariusza Sicario, świetnego reżyserskiego Wind River. Na przeklętej ziemi oraz ciągle pozytywnie ocenianego serialu Yellowstone. Można więc uznać, że twórca wie, jak wygląda dobry tekst i jakie elementy powinny się w nim znaleźć, by historia na ekranie miała - mówiąc kolokwialnie - ręce i nogi. A jednak produkcja Ci, którzy życzą mi śmierci  to scenariuszowa sztampa, schematy i klisze odtwarzające wszelkiego rodzaju oczywistości gatunkowe z kina lat 90. Mamy więc prostą historię, w której nie czuć stawki ani zagrożenia. Co gorsza - twórca nawet nie jest zainteresowany, by wyjaśnić, co jest motorem napędowym tej fabuły. Księgowy i prokurator znaleźli coś, co zagraża wpływowym ludziom, więc ci wynajęli morderców, aby to posprzątali. To cały czas jest pokazywane tak powierzchownie, jak przedstawia to powyższe  zdanie. Trudno w taki sposób zbudować napięcie czy emocje, których tak bardzo tutaj brakuje. Nie ma poczucia, że niebezpieczeństwo ze strony zabójców jest w ogóle "jakieś". Doskonale wiemy, jak i dlaczego to wszystko się potoczy. Co za nudne i nieudane próby budowy napięcia... W aspekcie czysto emocjonalnym sprawdza się wątek relacji Hanny i Connora, bo czuć chemię pomiędzy Angeliną Jolie i młodym Finnem Littlem. Pomimo sztampowych zagrań i odznaczania z listy klisz poszczególnych etapów rozwoju tej przyjaźni, aktorzy nadają temu charakter i ludzki wymiar. Po przeciwnej stronie mamy czarne charaktery, które są wyprane z jakichkolwiek motywacji, więc pomimo tego, że grają ich Aidan Gillen (aktor z Gry o tron urodzony do ról złych) i Nicholas Hoult, są to papierowe i niebywale nudne stereotypy. Gdyby nie fakt, że Gillen z automatu jest świetnym złoczyńcą, więc podnosi poprzeczkę, równie dobrze mógłby tę rolę zagrać ktokolwiek inny.  Aż żal patrzeć na takich aktorów, którzy nie mają co grać, bo dostają tak bardzo papierowe role, że bardziej się nie da. Ci, którzy życzą mi śmierci nie jest filmem złym, ale nie ma w tym też niczego dobrego ani wartego polecenia. Film za bardzo utrzymany jest w konwencji przeciętnego thrillera z lat 90., nieoferującego nic ponad oczywistości, schematy i stereotypy. Znakomita obsada polepsza jakość, ale cóż z tego? Tego typu nijakich thrillerów było pełno. Szybko o nim zapomnimy tak jak jego scenarzyści zapomnieli o podstawach swojej pracy kreując absurdy i dziury fabularne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj