Captain America: Civil War zaczyna się od interwencji w Nigerii, która każe się światu zapytać: quis custodiet ipsos custodes? ONZ postanawia objąć kontrolą samozwańczych strażników i regulować ich działania. Bohaterowie dzielą się na zwolenników kompromisu z władzami i tych, którzy postępowanie słusznie stawiają wyżej niż słuchanie rozkazów… Ktoś, kto pisał, że ten film to nie jest Avengers 2.5… chciał Was trochę wywieść w pole. Ten film to zdecydowanie rozwinięcie Avengers: Age of Ultron – nie tylko jako bezpośredni następca wydarzeń, ale też dlatego, że Avengers stawiają się tu praktycznie w komplecie. Bracia Russo dali szansę zabłysnąć każdemu z wielu bohaterów. Nie są oni tylko tłem konfliktu – mają może zbyt krótkie, ale naprawdę świetne epizody, przywodzące na myśl błyskotliwą sekwencje Quicksilvera z X-Men: Days of Future Past. Czytaj także: Prognozy box office Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów Świetnie prezentują się nowi herosi – role Ant-Mana i Czarnej Pantery to prawdziwe perełki, ale to Spider-Man wypada zdecydowanie najlepiej. Jest go tu o wiele więcej, niż można było się spodziewać, i błyskawicznie kradnie show. Tom Holland jest wyśmienity zarówno jako Peter Parker, jak i Spider-Man. Po tym małym teaserze czekam niecierpliwie na Homecoming i nie mam wątpliwości, że ten film będzie najlepszą z dotychczasowych, a zarazem najbliższą komiksowemu pierwowzorowi, ekranizacją przygód Pajączka. Jeśli chodzi o starą ekipę, to - z całym szacunkiem dla Chrisa Evansa i jego tytułowego kapitana, który wypada tu solidnie - aktorsko film należy do Roberta Downeya Jr. Jego Tony Stark bierze na siebie brzemię kompromisu z władzą i konfliktu z dawnymi towarzyszami, a jego rozdarcie naprawdę się czuje (przypomnijcie sobie „So was I…” ze zwiastunów i będziecie wiedzieli, co mam na myśli). Jego rola jest nie mniej ważna niż jego tytułowego adwersarza. No url Dział marketingu Disneya nie powielił na szczęście błędów swoich kolegów z WB i nie powtórzyła się sytuacja z Batman v Superman: Dawn of Justice, gdzie właściwie cały film został zaspoilerowany. Choć, zgodnie z dziwną hollywoodzką modą, zwiastuny odsłaniają dużo, film pozostaje pełen niespodzianek. Sceny akcji może nie są tak spektakularne jak w AoU i BvS, ale za to nie rażą CGI i budzą emocje – zamiennie rozbawiając zabawną pointą lub powodując kurczowe zaciśnięcie dłoni na oparciu fotela dramatyczną konkluzją. Russo z sukcesem powtórzyli swoją formułę z Zimowego żołnierza, gdzie akcja ma bardziej realistyczny wymiar. Potyczki np. Spider-Mana z Kapitanem Ameryką to spełnienie marzeń każdego komiksowego fana. Naliczyłem dwie łyżki dziegciu w tej filmowej uczcie. Baron Zemo to nie jest marvelowski łotr, na jakiego czekamy. Niestety. Daniel Brühl jest co najwyżej poprawny. Jego Baron Zemo, jak wielu marvelowskich złoczyńców przed nim, jest tylko siłą napędową wydarzeń. Loki wciąż nie ma godnego następcy. Dodatkowo film to typowy blockbuster i czas ekranowy to w większości akcja kosztem m. in. tła politycznego dla ustawy o regulacji pracy Avengers. Konflikt pozostawia pewien niedosyt, choć na szczęście nie rozczarowuje jak w BvS. Rozczarują się również ci, którzy oczekują powtórki Civil War z kart komiksu. Obraz braci Russo z komiksem ma wspólny właściwie tylko tytuł i głównych antagonistów. Zamiast kopiować komiks, reżyserzy postawili na rozwinięcie wydarzeń z Czasu Ultrona i Zimowego żołnierza. Momentami szkoda, że film nie jest dłuższy i nie skupia się bardziej na tle politycznym, jak miało to miejsce w komiksach, ale dwugodzinny seans rządzi się swoimi prawami. Disney znów to zrobił. Znamy schemat, znamy postacie, ale Captain America: Civil War to nic innego jak czysta, geekowska przyjemność. Po seansie czuć tylko niedosyt, bo chciałoby się więcej, a zostaje tylko czekanie na to, co zapowiadają dwie sceny po napisach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj