"The Last Witch Hunter" to kolejny hollywoodzki patchwork - taki Frankenstein zszyty z kawałków różnych filmów, seriali, komiksów, którego twórcy liczą, że zadowolą jak największą liczbę odbiorców. I od razu dodam, że ja po seansie nie czuję się jakoś specjalnie rozczarowany. Parę scen było dobrych, parę dialogów zabawnych. Powiedzmy, że w sumie ciut powyżej standardu. Niewiele powyżej, ale jak na prostą weekendową rozrywkę – proszę bardzo. Z czego to poskładano? Już na początku mamy scenę niczym z "Vikings", a przez większość fabuły opowieść balansuje pomiędzy klimatami serialu "Buffy The Vampire Slayer" i komiksami "Hellblazer". Do tego mamy Michaela Caine'a w absolutnie klasycznej dla niego roli zaufanego starszego pomocnika oraz Rose Leslie, której nazwisko może jeszcze nie wszystkim coś mówi, ale już po kilku sekundach orientujemy się, że przecież to Ygritte z „Game of Thrones”, rude, rezolutne i odważne wsparcie dla głównego bohatera – jej rola tu nie odbiega od tego standardu. Można by tak jeszcze trochę powyliczać, ale zrozumieliście już zasadę. [video-browser playlist="755699" suggest=""] A o czym tak w ogóle jest ten film? Jak napisano w tytule – o łowcy czarownic. Oto Kaulder (Vin Diesel jako taki bardziej uśmiechnięty Riddick) przed stuleciami w starciu z królową czarownic trochę niechcący nabawił się nieśmiertelności. Trochę tak jak Wolverine. I od tego czasu z lekką pomocą Kościoła katolickiego krąży po świecie i unieszkodliwia złe czarownice (płci obu), które korzystają z czarnej magii. Oczywiście do wielkiego, przełomowego pojedynku musi dojść we współczesnym Nowym Jorku. I tyle. Dodam jeszcze, że w tym filmie pięknie kilka razy widać to, co często urzeka mnie podczas spacerów po tym mieście. Jest w nim sporo kościołów, ale - w przeciwieństwie do naszych miast i miasteczek - na Manhattanie ich wieże znikają pomiędzy wielkimi drapaczami chmur. Ot, ich własna broń – strzeliste wieże, które mają przytłaczać człowieka, pokazując mu, jakim jest mizernym stworzeniem w porównaniu z majestatem i rozmachem wiary, odwraca się tam przeciwko nim. I w sumie to nawet trochę film o tym – jak człowiek jest silniejszy od instytucji Kościoła. Ale tu zatrzymajmy te rozważania, bo niebezpiecznie zbliżamy się do granicy spoilerowania. Na tradycyjne pytanie - iść czy nie iść do kina - odpowiem równie tradycyjnie: jeśli nie pójdziesz, nie przekonasz się, czy było warto.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj