„Łowca czarownic” – recenzja
Data premiery w Polsce: 23 października 2015Vin Diesel jako osiemsetletni, uśmiechnięty łowca czarownic we współczesnym Nowym Jorku. A czemu nie?
Vin Diesel jako osiemsetletni, uśmiechnięty łowca czarownic we współczesnym Nowym Jorku. A czemu nie?
"The Last Witch Hunter" to kolejny hollywoodzki patchwork - taki Frankenstein zszyty z kawałków różnych filmów, seriali, komiksów, którego twórcy liczą, że zadowolą jak największą liczbę odbiorców. I od razu dodam, że ja po seansie nie czuję się jakoś specjalnie rozczarowany. Parę scen było dobrych, parę dialogów zabawnych. Powiedzmy, że w sumie ciut powyżej standardu. Niewiele powyżej, ale jak na prostą weekendową rozrywkę – proszę bardzo.
Z czego to poskładano? Już na początku mamy scenę niczym z "Vikings", a przez większość fabuły opowieść balansuje pomiędzy klimatami serialu "Buffy The Vampire Slayer" i komiksami "Hellblazer". Do tego mamy Michaela Caine'a w absolutnie klasycznej dla niego roli zaufanego starszego pomocnika oraz Rose Leslie, której nazwisko może jeszcze nie wszystkim coś mówi, ale już po kilku sekundach orientujemy się, że przecież to Ygritte z „Game of Thrones”, rude, rezolutne i odważne wsparcie dla głównego bohatera – jej rola tu nie odbiega od tego standardu. Można by tak jeszcze trochę powyliczać, ale zrozumieliście już zasadę.
[video-browser playlist="755699" suggest=""]
A o czym tak w ogóle jest ten film? Jak napisano w tytule – o łowcy czarownic. Oto Kaulder (Vin Diesel jako taki bardziej uśmiechnięty Riddick) przed stuleciami w starciu z królową czarownic trochę niechcący nabawił się nieśmiertelności. Trochę tak jak Wolverine. I od tego czasu z lekką pomocą Kościoła katolickiego krąży po świecie i unieszkodliwia złe czarownice (płci obu), które korzystają z czarnej magii. Oczywiście do wielkiego, przełomowego pojedynku musi dojść we współczesnym Nowym Jorku. I tyle.
Dodam jeszcze, że w tym filmie pięknie kilka razy widać to, co często urzeka mnie podczas spacerów po tym mieście. Jest w nim sporo kościołów, ale - w przeciwieństwie do naszych miast i miasteczek - na Manhattanie ich wieże znikają pomiędzy wielkimi drapaczami chmur. Ot, ich własna broń – strzeliste wieże, które mają przytłaczać człowieka, pokazując mu, jakim jest mizernym stworzeniem w porównaniu z majestatem i rozmachem wiary, odwraca się tam przeciwko nim. I w sumie to nawet trochę film o tym – jak człowiek jest silniejszy od instytucji Kościoła. Ale tu zatrzymajmy te rozważania, bo niebezpiecznie zbliżamy się do granicy spoilerowania.
Na tradycyjne pytanie - iść czy nie iść do kina - odpowiem równie tradycyjnie: jeśli nie pójdziesz, nie przekonasz się, czy było warto.
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat